Snobizm jest zjawiskiem nagminnym i destrukcyjnym. Snobów się do końca nie pozbędziemy, ale nie dobrze jest ze społeczeństwem, w którym ta populacja jest zbyt liczna. Nie jest dobrze, bo społeczeństwo to zbiorowość, w której każdy ma odegrania rolę dla wspólnego dobra. Powinien więc odgrywać ją kompetentnie i realnie, a nie na niby. Ktoś, kto jest na niby poetą nie przysporzy dobrych wierszy, a gdyby zgodnie ze swymi dyspozycjami był, powiedzmy, ogrodnikiem przysporzyłby owoców czy kwiatów. Snob dobija się do stanowisk politycznych, do których się nie nadaje, a więc pełni je źle, albo mości się w środowisku akademickim dla prestiżu, choć nauka sama w sobie mało go obchodzi.
Nagminność zjawiska snobizmu w różnych czasach i miejscach sprawiła, że ma ono bogate odzwierciedlenie w literaturze każdego narodu. Anglicy mają “Targowisko próżności” (Vanity Fair) Thackeraya, Molier zabawia Francuzów komedią “Mieszczanin szlachcicem”, Tomasz Mann spisuje “Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla”, Norwid gorzko kwituje próżność arystokratycznych salonów, Fredro wyśmiewa postać Papkina, a Tadeusz Dołęga-Mostowicz postać Nikodema Dyzmy.
Naturę snobizmu wyraża metaforycznie wzięte z niemieckiego słowo “hochsztapler”, oznaczające osobnika, który się sadowi na wysokim siodle, nie bacząc na to, jak słabo jeździ konno, i z tego siodła zazwyczaj spada. Dobrze też oddaje naturę rzeczy angielska etymologia: “snob” jest skrótem łacińskiego “sine nobilitate” (bez szlachectwa). Thackeray definiuje snoba jako osobę gminnego pochodzenia, która próbuje wbrew realnemu stanowi rzeczy pokazać się otoczeniu jako ktoś z wyższego stanu lub lepszego towarzystwa, bogatszy, umiejący nadążać za modą itp. W nieco innym lecz podobnym znaczeniu, jest to ktoś imitujący zachowania swych zwierzchników. Tak czy inaczej, kluczowe jest tu pojęcie imitacji.
Świat przeżyć i zachowań snobadługo by opisywać. Żeby utrzymać się w konwencji zwięzłego szkicu, skupię się na jednej sprawie: jak snobizm psuje inteligencję cierpiącego na tę przypadłość osobnika. Pomocne w tym będzie odwołanie się do popularnych wiadomości na temat psychoanalizy. Wprawdzie nie odnoszę się do tego kierunku z respektem, ośmiesza go pretendowanie do bycia uniwersalną teorią umysłu, jak też niestrawna porcja mitomanii (zwłaszcza u Freuda), ale to nie znaczy, że wszystkie poczynione przez jego twórców obserwacje muszą być nietrafne. Do trafnych należą niektóre spostrzeżenia dotyczące mechanizmu samoogłupiania czyli podkopywania własnej inteligencji. Inne mechanizmy uważa za istotne w tym procesie Zygmunt Freud, inne Alfred Adler, ale nim przejdziemy do adlerowskich, bezpośrednio dotyczących snobizmu, przyda się zwrócenie uwagi na to, co jest im wspólne.
Psychoanaliza ma wkład w opisywanie zmagań emocjonalności z racjonalnością. U Freuda jest to emocjonalność erotyczna, u Adlera dążenie do mocy (Machtstreben) biorące się z poczucia mniejszej wartości (Minderwertigkeitsgefühl). Wspólne obu autorom jest ukazywanie, jak dany typ motywacji emocjonalnej spycha do podświadomości racjonalne argumenty stojące na przeszkodzie czyimś przemożnym pragnieniom. Psuje więc inteligencję. Ktoś beznadziejnie zakochany nie daje wiary temu, że obiekt jego westchnień ma jakieś skazy, a ktoś pragnący być najlepszym w jakiejś kategorii, np. Papkin w rycerskiej, łacno uwierzy, iż takim jest, choćby fakty uparcie temu przeczyły.
Adlerowskie dążenie do mocy jest samo w sobie motorem rozwoju, trzeba więc przyjrzeć się temu, w jakich okolicznościach ten czynnik skądinąd pozytywny degeneruje się do jakiejś postaci karierowiczostwa, brutalnego eliminowania konkurentów czy właśnie snobizmu. Snob, w odróżnieniu od brutala, jest nieprzeciętnie wrażliwy na to, jak jest widziany przez innych, a zwłaszcza przez najbliższe otoczenie lub otoczenie, w którym chciałby się on znaleźć; to drugie nie musi mu być znane z bezpośredniego oglądu, może to być kwestia wyobrażeń, jak sobie ktoś przedstawia życie wyższych sfer.
Jeśli ktoś by zapytał, czy jest to przypadłość uleczalna, można przytoczyć przynajmniej dwie znane z historii wskazówki co do remediów. Jedna odwołuje się do religii, druga do logiki.
Tę pierwszą można określić jako luterańską, bo choć jest ona głoszona przez niezliczonych moralistów, Luter ze swą religijną nauką o powołaniu stanowi w tej mierze typ idealny czyli wzorcowy. Luter, były zakonnik, rozszerzył pojęcie powołania na wszystkich chrześcijan i zalecał, żeby dążenie do własnej wartości (u Adlera Geltungsstreben) urzeczywistniać przez wierność własnemu powołaniu. To zaś jest określone wolą Bożą, która każdemu przydziela jego miejsce w społeczeństwie. W czasach Lutra było to społeczeństwo stanowe, przykazywał więc, żeby każdy trzymał się własnego stanu, nie pretendując do wyższego. W ramach stanu dokładniejsze określenie własnego powołania dawał odziedziczony zawód; tę doktrynę dobrze oddaje fakt językowy, że w niemieckim słowo “Beruf” oznacza i zawód i powołanie.
Czy ta nauka, tak nieznośnie staroświecka i antyhumanistyczna, może mieć dziś jakąś rozsądną wersję? Owszem, jeśli metaforą powołania posłużyć się dla określenia indywidualnych dyspozycji, które próbuje się zdefiniować co do zasięgu i co do granic ich możliwości. Słowem, chodzi o to, żeby być dobrym w swojej rzeczywiście posiadanej klasie, a nie ubiegać się o jakąś klasę nierealną, co musiałoby się skończyć snobistycznym udawaniem. Takiego rozpoznawania własnej klasy powinno się uczyć młodzież w fazie dojrzewania, co mogłoby stać się pomocne na całe życie. Może to mieć także interpretację religijną, jeżeli luterańskie zdeterminowanie losu przez przynależność stanową zastąpić przez szacunek dla własnej indywidualności zlokalizowanej w jakimś porządku wszechświata (wiara w taki porządek, to jest już jest akt religijny). Myśl, że jestem jedynym w świecie zdolnym zrobić dla świata to a to, powinna ukontentować nawet silne Geltungsstreben. Słowem, chodzi o to, żeby zastąpić snobizm indywidualizmem. A że indywidualizm to trudna rzecz, implikująca pełną odpowiedzialność za siebie, trzeba do tej postawy wychowywać od młodości.
Co do remedium logicznego, wypadnie udać się w sferę patologii, bo jej wszak przejawem, choć nie drastycznym i nie klinicznym jest mentalność snobistyczna. Snob żyje w świecie urojeń łagodnych, a nie groźnych urojeń schizofrenika, ale ta różnica stopnia nie przeszkadza, żeby przypadek skrajny wziąć za pouczający model możliwej terapii. Takiego modelu dostarcza opowieść sprzed stu lat, lecz wciąż ciesząca się powodzeniem (jeśli sądzić po sprzedaży internetowej). Napisał ją Clifford W. Beers, wielki reformator szpitalnictwa psychiatrycznej, ale z zawodu nie psychiatra a handlowiec, pt. “Umysł który sam siebie odnalazł” (A Mind that Found Itself). Beers, leczony w szpitalu na schizofrenię żył w świecie urojeń prześladowczych, ale miewał chwile logicznego myślenia i w jednym z takich przebłysków dostrzegł sprzeczność w swoim obrazie nękających go rzekomo prześladowań. To był początek ozdrowienia, szczelina logicznej i krytycznej myśli coraz bardziej się rozszerzała, aż doprowadziła do pełnej normalności. Taki przypadek samouleczenia z ostrej choroby jest zapewne rzadki, może jeden na sto lat, ale można przypuszczać, że im łagodniejszy przypadek, tym większa jest szansa na taki ewenement. Szczęśliwie, snobizm należy do wiele łagodniejszych, ale znajduje się on również w świecie urojeń, powinna więc być pomocną jakaś terapia analogiczna, posiłkująca się logiką.
Poprzestając na tych sugestiach, powrócę w myśl właściwej obecnemu cyklowi konwencji, do “caeterum censeo” — że należy czynić świat bardziej liberalnym. Jak problem snobizmu ma się do idei liberalizmu? Prześwituje ona w tym, co wyżej powiedziano o dwóch remediach, mianowicie w odwołaniu się do indywidualizmu i do logicznego krytycyzmu. Są to naczelne postulaty liberalizmu. Po wielokroć dawali im wyraz mistrzowie liberalizmu, a wobec tej wielości trzeba by się ograniczyć do jakiejś miarodajnej reprezentacji. Gdy idzie o indywidualizm, w sensie moralnej autonomii jednostki, piękne na ten temat karty znajdziemy u Immanuela Kanta. A co się tyczy krytycyzmu i jego związku z liberalną filozofią społeczną, mistrzem niezrównanym jest Karl Popper w dziele “Open Society”.
Zgadzam się z powyższym wpisem, snobizm jest znany od zarania dziejów i przejawia się on w różnych formach . Z moich obserwacji wynika że w większych miastach chęć uchodzenia za osobę oczytaną, bogatą czy modną jest znacznie większa niż na przykład małych wioskach. Masa ludzi niepoprawnie używających wyszukanych zwrotów czy wyróżniających samych siebie poprzez czynności które niekoniecznie są przez snoba lubiane, mają na celu pokreślenie własnej wartości w oczach innych. Należy jednak pamiętać że snobem nie jest każda osoba chodząca do teatru czy ubierająca się w drogi garnitur. Wiele osób ceni sobie elegancki wygląd, jednak nie ubierają się dla innych tylko dla siebie. W snobizmie możemy doszukać się cechy pozytywnej. W efekcie zdobywania tak powierzchownej wiedzy osoba taka może stać się tym, kim chciałby zostać. Warto zwrócić uwagę że odbieranie ludzi jako snobów wiąże się z kulturą w której się znajdujemy. Zdecydowana większość Polaków uznała by za snoba anglika jeżdżącego drogim samochodem,jednak w Anglii taki widok mógł by być pospolity.