Wprowadzenie do semantyki prawa. Dyskusja nad książką Andrzeja Malca.

Z prawdziwą przyjemnością chciałbym zaprosić czytelników bloga do dyskusji nad książką Andrzeja Malca pt. „Wprowadzenie do semantyki prawa”.
Choć tytuł nie sugeruje tego wprost, jej treść jest mocno filozoficzna, a dokładniej rzecz biorąc, nawiązuje do pewnych rozstrzygnięć filozoficznych Tadeusza Kotarbińskiego i Bogusława Wolniewicza.

Książka jest dostępna w całości TUTAJ.

Proponuję, aby dyskusja toczyła się swobodnie bez postawionych wcześniej pytań :).
Za wstęp do niech niech posłuży recenzja, którą sporządził dr Roman Matuszewski z Uniwersytetu w Białymstoku.
Oto jej treść:

Książka została wydana przez Autora w roku 2018. Zawiera 126 numerowanych stron. We Wprowadzeniu i w Rozdziale I wyjaśnione są podstawowe pojęcia językowe i logiczne związane z prawem. Widać, że książka jest pomyślana jako wprowadzenie do języka prawa, badanego z perspektywy semantyki logicznej. Ważnym elementem tego rozdziału jest wyjaśnienie proponowanego sposobu interpretacji języka prawa. Tutaj Autor wyjaśnia różnice między „wykładnią” (podstawowym pojęciem w prawie)  a „interpretacją w prawie” – to bardzo ciekawe ujęcie, pokazujące semantyczną różnicę między nimi. W oparciu o przykłady wyjaśniono też: norma prawna, wypowiedź normatywna, reguła prawna.

Następnie Autor pisze o teorii ontologii (metafizyki) sytuacji Bogusława Wolniewicza – jest to najważniejsze narzędzie formalne tych badań. Wyjaśniono też powiązanie teorii Wolniewicza z Traktatem Wittgensteina. Ważną rzeczą jest omówienie kategoryzacji dziedziny prawa. Korzystając z teorii Wittgensteina, uzupełnionej przez reizm Kotarbińskiego, Autor wyjaśnia bardzo złożone sytuacje semantyczne języka prawa, opisuje dziedziny przedmiotów konkretnych i konkretyzm – ważne cechy klasyfikacji w prawie. Wydaje się, że użycie  własności i relacji elementów zbioru przyczyniło się do istotnego wyjaśnienia semantycznych cech języka prawa – służą one do definicji kategorii bytów w dziedzinie prawa. Na koniec Rozdziału I Autor zajmuje się aspektami logicznymi języka prawa – wyjaśnieniem prawdziwości i fałszywości w teorii prawa. Całe to wprowadzenie kończy podziałem modelu semantycznego na model dziedziny prawa oraz model języka prawa.

 W Rozdziale II analizuje się model dziedziny prawa. Tutaj mamy formalnie opisane pojęcia: zdarzenie oraz rodzaje zdarzeń − są określone warunki jakie powinno spełniać zdarzenie aby było czynem. Zdarzenie przyczynowo-skutkowe jest elementem tej dyskusji. W tym rozdziale najważniejszym wynikiem jest próba zastosowania teorii mnogości i teorii krat, korzystając ze wspomnianej wyżej teorii Wolniewicza, do konstrukcji modelu dziedziny prawa. A dokładniej mówiąc: pokazana jest klasyfikacja zdarzeń prawnych. Wprowadzone pojęcie reguły prawnej, zdefiniowane formalnie, jest wyjaśnione dokładnie także przy pomocy praktycznych przykładów.

Rozdział III wprowadza model języka prawnego, korzystając w opisie z rachunku predykatów. Ciekawym rozwiązaniem jest wypisanie kilkudziesięciu predykatów sytuacji prawnych. Nie jest wyjaśnione jak ma się to do pełności opisu sytuacji prawnych. Następnym krokiem powinna być podana aksjomatyka i reguły wnioskowania wprowadzanej teorii, sprawdzenie czy taka teoria jest niesprzeczna, czy jest zupełna itd.  Ale Autor wyjaśnia, że zawęził ten krok do ogólnego „przedstawienia, jak język prawa postrzegany jest z perspektywy logicznej”. Wydaje się, że zapowiadane w książce aksjomatyka i reguły wnioskowania powinny być podjęte w kolejnych badaniach Autora i dobrze by uzupełniły tę teorię. W recenzowanej książce został zaproponowany  inny sposób określenia własności tej teorii, a mianowicie – bezpośrednie odniesienie do modelu dziedziny prawa. To ważne wyjaśnienie nazwane jest interpretacją (podanych wcześniej) kilkudziesięciu predykatów sytuacji prawnych w modelu dziedziny prawa. Ta przedstawiona interpretacja jest przykładowa – jeśli pojawią się inne predykaty, zostaną one zinterpretowane według podanej procedury.

Na zakończenie rozdziału podana jest bardzo ciekawa klasyfikacja norm prawnych oraz schematów zdarzeń związanych z tymi normami. Klasyfikacja opisana jest formalnie z wykorzystaniem rachunku kwantyfikatorów. W celu rozstrzygania prawdziwości i fałszywości norm Autor używa na stronie 82 schemat indukcyjnego badania prawdziwości zdań. Prowadzi to do przedstawienia kilkudziesięciu przypadków prawdziwych zdań elementarnych języka (czyli zdań nie zawierających spójników zdaniowych i kwantyfikatorów), utworzonych z wyróżnionych, podanych wcześniej predykatów. Na tej podstawie określa się następnie prawdziwość norm warunkowych nakazujących, zakazujących lub dozwalających. Konsekwencją tej klasyfikacji i schematu indukcyjnego badania prawdziwości zdań jest pokazanie wynikania norm.

Ostatni rozdział obejmuje wyjaśnienia związane z semantyką języka prawa, w dużej części opisanego formalnie. To podejście pozwala bardziej precyzyjnie wyjaśnić cechy „normy prawnej”, odróżnić od „wypowiedzi normatywnej” i od „zdania deontycznego”. Kolejny rezultat opisu formalnego, to precyzyjne wyjaśnienie pojęcia „konkretyzacja normy abstrakcyjnej” – często wykorzystywanego w wykładniach prawa. Podane przykłady stosowania różnych wykładni prawa dobrze uzasadniają użyteczność tego formalnego opisu. Na koniec Autor próbuje wykorzystać swój aparat formalny do opisu relacji norm prawa naturalnego do norm prawa stanowionego.

Podsumowując – książka jest bardzo ciekawym i nowatorskim podejściem do opisu semantyki języka prawa, wykorzystującym znany system formalny Wolniewicza. Dużą korzyścią wynikającą z takiego podejścia jest jednoznaczne wyjaśnienie wielu pojęć prawnych, wprowadzenie porządku metodologicznego do opisu oraz przygotowanie formalne do systemu realizującego automatyczne rozumowania w systemie prawnym.

Roman Matuszewski (UwB)
Warszawa, 20.07.2020

Od siebie dodam, że niektóre wątki swojej książki dr Andrzej Malec referował na powiązanym z blogiem seminarium.
Polecam zapoznanie się z abstraktem jego wystąpienia.

Pozdrawiam i gorąco zachęcam do dyskusji — Paweł Stacewicz.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Dialogi wokół recenzji, Dydaktyka logiki i filozofii, Epistemologia i ontologia, Logika i metodologia, Światopogląd racjonalistyczny. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Komentarze do Wprowadzenie do semantyki prawa. Dyskusja nad książką Andrzeja Malca.

  1. Do dyskusji włączam się na razie z jedną uwagą. Mam wątpliwość co do przydatności reizmu w semantyce prawa. Jeśli jest w niej miejsce np. na pojęcie intencji, to jak je zdefiniować reistycznie? Na nieprzydatność reizmu Kotarbińskiego do opisu świata zwraca
    uwagę Grzegorczyk w książce „Logic — a Human Affair”, 1997. Rozważa on możliwość uzdatnienia reizmu do modelowania świata, ale pod warunkiem dołączenia doń Russella teorii typów, co przypomina porzekadło „operacja się udała, choć pacjent umarł”.

    Zdaję sprawę z tej książki w tomie „Studies in Logic…” dedykowanym Grzegorczykowi, 2012, w artykule „Confrontation of Reism with Type-Theoretical Approach and Everyday Experience”. Zob.
    http://logika.uwb.edu.pl/studies/index.php?page=search&vol=40

    A co do całości książki, gratulacje za pomysł tematu i niemałe wyrafinowanie techniczne.

    P.S. Co do kwestii formalizacji „common law”, na razie jedna uwaga: właśnie analogie, na moje laicke o nich wyobrażenie, zdają się być szczególnie trudne do formalizacji, bo trzeba zawsze określić wzgląd podobieństwa, co znakomicie udawało się Holmesowi, a słabo Watsonowi, bo ten pierwszy miał nie zwerbalizowane (czasem wręcz nie podatne na werbalizację) intuicje, których brakowało drugiemu. Wprawdzie Holmes nazywał to „deduction”, ale w potocznym szerokim sensie (wszelkie rozumowania), a nie w tym technicznym związanym z formalizacją.

    • Andrzej Malec pisze:

      Szanowny Panie Profesorze,

      Jest mi bardzo miło z powodu Pańskiego udziału w dyskusji. Zawsze chętnie wsłuchuję się w Pańskie uwagi, a ta dotycząca ewentualnej nieprzydatności reizmu do opisu świata dotyczy podstaw książki, a więc jest fundamentalna.

      Zacznę od ustalenia terminologicznego (i pojęciowego), którym się posługuję. Reizm jest formą materializmu. Najogólniejsze określenie materializmu, to takie, że istnieje tylko materia. Określenia materii bywały różne. Najogólniejsze pochodzi od Berkeleya, a zostało szeroko spopularyzowane przez Lenina: materia to to, co jest postrzegalne zmysłowo (byt obserwowalny). To określenie nie wyróżnia form materii. W tym rozumieniu, buddyści są materialistami widząc świat jako energię, której my i rzeczy jesteśmy brzegowymi zbryleniami. W tymże rozumieniu, pole elektromagnetyczne, czy pole grawitacyjne są materialne – bo są postrzegalne. Sposób kategoryzacji materii nie jest dowolny, ale pochodzi od podmiotu poznającego (Kant). Kierunkiem kategoryzacji materii jest konkretyzm, który wyróżnia przedmioty przestrzenne. Reizm wyróżnia osoby i rzeczy. Jeśli ontologię Wittgensteina – Wolniewicza ograniczymy do materii, to w tej okrojonej części jest to konkretyzm niereistyczny, a mianowicie wyróżnia on kolektywy konkretne – fakty (lub szerzej – sytuacje).

      (Tu dygresja: oryginalnie, ontologia Wittgensteina – Wolniewicza nie jest ograniczona do materii, a więc dopuszcza sytuacje i fakty abstakcyjne. Zdanie „2+2=5” opisuje sytuację abstakcyjną. Zdanie „2+2=4” opisuje fakt abstrakcyjny. Ontologia Wittgensteina – Wolniewicza jest więc bardziej uniwersalna niż reizm.)

      Nie przesądzam, oczywiście, co istnieje. Zauważam jedynie, że niektóre teorie są bardziej od innych użyteczne do opisu pewnych dziedzin.

      To powiedziawszy, uważam, że semantyka prawa jest szczególnie wdzięcznym polem dla reizmu. A mianowicie, w typowym ujęciu, każde prawo, w ostatecznym rachunku, reguluje tylko i wyłącznie zewnętrzne zachowania ludzi. A skoro prawo to – w ostatecznym rachunku – jedynie reguły ruchu ciał, to somatyzm jest tu dobrą teorią. Równocześnie, reizm – somatyzm zapewne nie nadaje się jako podstawa teoretyczna fizyki współczesnej, która chętnie mówi np. o polu grawitacyjnym. Choć w czasach Newtona reizm nadawałby się dobrze na podstawę teoretyczną fizyki.

      W tym ujęciu, intencja sprawcy to tylko użyteczne pojęcie odnoszące się w ostatecznym rachunku do zewnętrznych zachowań sprawcy – sąd bierze pod uwagę te zachowania w skrócie nazywając je intencjami (tak jak u Kotarbińskiego zdanie „Miłość połączyła Tadeusza i Zosię” jest skrótem dla dłuższej wypowiedzi zaczynającej się od zdania „Tadeusz i Zosia kochają się”).

      Ja we „Wprowadzeniu do semantyki prawa”, dostrzegając użyteczność reizmu w dziedzinie prawa, proponuję jednak inne podejście. Przyjmując, że konkretyzm jest użyteczną teorią na użytek prawa, odróżniam konkretyzm reistyczny od konkretyzmu niereistycznego i używam do opisu dziedziny prawa tego ostatniego. Zauważam, że prawo możemy postrzegać nie tylko jako „normowanie ludzi”, lecz także jako normowanie zdarzeń.

      W książce wskazuję, że przyjęcie konkretyzmu niereistycznego przynosi ciekawe wyniki. A mianowicie, mając za podstawę teorię sytuacji Wolniewicza, mogę określić formalnie zdarzenia (jako pewne ciągi sytuacji), a następnie zdarzenia relewantne prawnie, w tym czyny. W konsekwencji, mogę określić reguły prawne jako pewne zbiory zdarzeń. W konsekwencji, mogę formułować twierdzenia o powinnościach prawnych nie wykraczając poza język logiki predykatów pierwszego rzędu, gdzie zmienne przebiegają uniwersum sytuacji, czyli kolektywów konkretnych. Używam więc – jako modelu języka prawa – języka konsekwentnie konkretystycznego, choć nie reistycznego.

      Uzyskuję w ten sposób zrozumiałe określenia zdarzenia relewantnego prawnie, czynu, reguły prawnej, normy prawnej itd. Jestem przekonany o trafności (użyteczności) tego podejścia.

      Co do analogii, oczywiście, tam gdzie nie ma dedukcji, tam jest miejsce na arbitralność. Jednakże, system prawa kontynentalnego tylko na pozór wygląda dedukcyjnie i jest w nim, moim zdaniem, dużo więcej miejsca na arbitralność, niż w wypadku klasycznego systemu common law. W prawie kontynentalnym najpierw prawodawca tworzy normę, potem koduje ją w tekście prawnym, z którego podmiot stosujący prawo musi tę normę następnie odkodować, a potem dopasować do danego stanu faktycznego. A w common law wystarczy znajomość analogii. I dzięki temu cała uwaga może być skupiona na możliwie najlepszym stosowaniu tej reguły. A myślę, że zgodzimy się, że są lepsze i gorsze analogie. A zatem, można dążyć do lepszych analogii, unikając gorszych, mimo arbitralności. Możliwe są w tym zakresie parametryzacje, a zatem formalizacje.

      Bardzo dziękuję za uwagi i gratulacje.

      • Dr Malec zastosował zgrabnie strategię interpretowania Kotarbińskiego podobną do strategii Grzegorczyka, a także do rady Buchmana z „Pana Tadeusza”: „Buchman projekt pochwalał, lecz by przeinaczył”. Grzegorczyk nazwał swój reizm liberalnym, a swoboda,na którą sobie pozwolił polega na połączeniu reizmu z Russella teorią typów, co przyprawiłoby pewnie Kotarbińskiego o święte oburzenie, bo on ganił za brak naukowości nawet logikę drugiego rzędu, a co dopiero logikę nieskończenie wielu rzędów.

        „Poprawka” Malca polega na odróżnianiu reizmu od konkretyzmu, podczas gdy w „Małej encyklopedii logiki” stoi czarno na białym, że to jest jedno i to samo. A że recenzentem wydawniczym tego dziełka był sam Kotarbiński, nie wchodzi tu w grę pomyłka. Oczywiście, każdy autor ma prawo wziąć brzmienie słów od innego autora i nadać im własną treść, ale należy to odnotować w stosownym przypisie. Co np. uczynił Grzegorczyk, pisząc „This is reism in a iberal sense. This sense will be explained in the moment.”

        Pytanie zasadnicze do Autora brzmi: czy głosi on stosowalność języka
        konkretyzmu niereistycznego tylko do opisu dziedziny prawa, a więc metajęzyku, czy także do samych tekstów prawnych, a więc do języka przedmiotowego? Nawiązuje tu do wypowiedzi Autora:

        „Przyjmując, że konkretyzm jest użyteczną teorią na użytek prawa, odróżniam konkretyzm reistyczny od konkretyzmu niereistycznego i używam do opisu dziedziny prawa tego ostatniego. Zauważam, że prawo
        możemy postrzegać nie tylko jako „normowanie ludzi”, lecz także jako normowanie zdarzeń.”

        Podoba mi się myśl o normowaniu zdarzeń, w czym mamy zdrowe odejście od reizmu, a konkretyzm da się może zastosować za sprawą zręcznych akrobacji myślowych dających intelektualną satysfakcję.

        Ale jak rozumieć zdanie, że język konkretystyczny nadaje się do opisu dziedziny prawa. Czy znaczy to, że każdy przepis prawa da się przełożyć na język konkretystyczny? Byłaby to dla konkretystów przeogromna „praca domowa”. Weźmy na chybił trafił pierwsze zdanie ustawy o prawie autorskim, 1994.

        „Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej […] niezależnie od wartości., przeznaczenia i sposobu wyrażenia. […] W szczególności, przedmiotem prawa autorskiego są […] programy komputerowe.”

        Jak wyrazić w idiomie konkretystycznym np. pojęcie „wartość programu komputerowego”? Wartość nie jest rzeczą ani zdarzeniem lecz cechą, a jeśli istnieją cechy, to istnieją i klasy (to chyba horror dla konkretysty), w myśl aksjomatu komprehensji, bez którego nie ruszy sie z miejsca ani w logice ani w teorii mnogości? Czego ta wartość jest cechą? Programu komputerowego? Czy ten program jest rzeczą materialną w myśl wymogów konkretyzmu, albo materialnym zdarzeniem?
        Jeśli tak, to ile jest programów np. pod nazwa Firefox i jak są one rozmieszczone w przestrzeni? A jeśli są, to czy można przesunąć taki byt w lewo lub w prawo, albo podnieść nieco do góry?

        A jeśli jest tylko jeden program Firefox zainstalowany na iluś komputerach, to nic lepiej tego nie oddaje niż platońska idea partycypacji obiektów materialnych (zapisów programu na dysku) w jednej niematerialnej idei.

        Kończę więc z platońskim pozdrowieniem, oczekując na pozdrowienie konkretystyczne.

        P.S. A co do „common law”, to ciekaw jestem, jak sobie radziłby sędzia w przypadkach tak nowych, że nie ma precedensu. Np. w sporze o plagiat, jaki mógłby powstać w okresie, gdy pojawiły się pierwsze programy, a wcześniej nie było żadnego takiego sporu.

        • Andrzej Malec pisze:

          Szanowny Panie Profesorze,

          Bardzo dziękuję za te uwagi i komentarze. Dają okazję do polemiki, a to jest twórcza, a więc cenna przyjemność.

          Ad. „Tylko Buchman radości podzielać nie raczył,
          Pochwalał projekt, lecz go rad by przeinaczył”

          Na stronie 21 książki wskazuję, że terminy „reizm” i „konkretyzm” bywają używane zamiennie. Natomiast, na stronie 22 daję inne określenie konkretyzmu, obejmujące zarówno reizm jak i atomizm logiczny ograniczony do dziedziny przedmiotów przestrzennych. Myślę, że to nowe określenie jest adekwatne do znaczenia słowa „konkretny”, które obejmuje nie tylko „rzeczowy” ale i „duży” ale i „rzeczywisty”. Piszę o tym tak:

          „Pojęcie kolektywu konkretnego łączy reizm Kotarbińskiego z atomizmem logicznym Wittgensteina (a także – nawiasem mówiąc – z mereologią, czyli teorią kolektywów, Leśniewskiego). Kotarbiński uważał, że istnieją tylko osoby i rzeczy, jako indywidua konkretne. Powiedziałby, że konfiguracje tych indywiduów – to jest już wynik pracy naszego umysłu, a zatem przedmiot abstrakcyjny. Abstrakcyjny, ale jednak „bliski” indywiduom konkretnym. Wittgenstein postrzegał rzeczywistość jako ogół faktów. Rzeczywistość rozumiał zapewne szerzej, niż tylko jako ogół przedmiotów konkretnych. Gdyby jednak rozumiał ją jako ogół przedmiotów konkretnych – to tymi przedmiotami konkretnymi byłyby właśnie kolektywy konkretne, czyli konfiguracje indywiduów konkretnych.

          Innymi słowy, atomizm logiczny Wittgensteina, ograniczony do dziedziny przedmiotów konkretnych, jest odmianą konkretyzmu, którego inną odmianą jest reizm Kotarbińskiego.”

          Tak więc, ma Pan rację, żem jak Buchman, a porównanie mojej skromnej strategii ze strategią Grzegorczyka jest dla mnie komplementem.

          Mam też nadzieję, że uzna Pan, iż permanentnie „przeinaczając” wystarczająco jednak zarysowałem w książce przeinaczany oryginał.

          Ad. „Pytanie zasadnicze do Autora brzmi: czy głosi on stosowalność języka konkretyzmu niereistycznego tylko do opisu dziedziny prawa, a więc metajęzyku, czy także do samych tekstów prawnych, a więc do języka przedmiotowego?”

          Głoszę stosowalność konkretyzmu niereistycznego do języka przedmiotowego. W tym sensie, iż uważam, że adekwatnym modelem języka prawa jest język logiki predykatów pierwszego rzędu, w którym zmienne przebiegają zbiór sytuacji rozumianych jako kolektywy konkretne. Tym samym, kwantyfikowanie dotyczy jedynie sytuacji.

          Konsekwentne posługiwanie się sytuacjami czyni formuły języka niepotrzebnie złożonymi. Dlatego, dla uproszczenia, dopuszczam w tekście książki jako zmienne również zdarzenia (s. 73). Jednakże, wprowadzając predykaty normatywne (nakaz, zakaz, dozwolenie), robię to konsekwentnie w dwóch wariantach – dla zdarzeń oraz równoważnie dla sytuacji (s. 77-78 oraz s. 83-84).

          Głoszę także stosowalność konkretyzmu niereistycznego do dziedziny prawa, w następującym sensie: wszelkie przedmioty abstrakcyjne wprowadzam do tej dziedziny jako konstrukcje umysłowe oparte o przedmioty konkretne.

          Tak więc, u podstaw leżą sytuacje elementarne w sensie Wolniewicza. Te uważam za przedmioty konkretne (ze wszystkimi kantowskimi zastrzeżeniami – s. 18-25).

          Następnie, konstruuję zdarzenia jako ciągi sytuacji (a więc jako zbiory uporządkowane – a więc przedmioty abstrakcyjne).

          Następnie, konstruuję m.in. zdarzenia relewantne prawnie jako zdarzenia, między elementami których zachodzą zdefiniowane w książce relacje (a więc rozważam zbiory n-tek uporządkowanych – a więc przedmioty abstrakcyjne).

          Wśród zdarzeń relewantnych prawnie wyróżniam czyny jako zdarzenia o pewnej strukturze wewnętrznej (znowu przedmioty abstrakcyjne).

          Następnie, konstruuję reguły prawne jako zbiory zdarzeń relewantnych prawnie (a więc znowu rozważam zbiory n-tek uporządkowanych – a więc przedmioty abstrakcyjne).

          Tak więc, mój przeinaczony konkteryzm w wypadku dziedziny prawa nie polega na wyrzeczeniu się przedmiotów abstrakcyjnych, lecz na dodawaniu ich do danych mi przedmiotów konkretnych (sytuacji jako bytów obserwowalnych), w charakterze użytecznych przedmiotów umysłowych.

          Na poziomie języka przedmiotowego wyraża się to tym, że zmiennymi są kolektywy konkretne (z zastrzeżeniem tego, co wyżej napisałem o zdarzeniach), a cała reszta jest w predykatach.

          Ad. „Podoba mi się myśl o normowaniu zdarzeń, w czym mamy zdrowe odejście od reizmu, a konkretyzm da się może zastosować za sprawą zręcznych akrobacji myślowych dających intelektualną satysfakcję.”

          Nie tylko satysfakcję intelektualną. W prawie używa się mnóstwa słów. Wyrażenia abstrakcyjne pozostają bez definicji albo są definiowane za pomocą innych wyrażeń abstrakcyjnych. W gąszczu słów ginie ich odniesienie do rzeczywistości.

          Sami prawnicy przyznają, że brak im m.in. dobrej teorii czynu (przypis 5, s. 12).

          A przecież zadaniem prawa jest wskazanie, jak ludzie powinni się zachowywać (ujmując to reistycznie) albo jakie zdarzenia (w tym czyny) są nakazane, zakazane lub dozwolone (ujmując to w terminach konkretyzmu niereistycznego).

          Moim zadaniem w książce było m.in. określenie dwóch bardzo ważnych dla prawa wyrażeń abstrakcyjnych: „czyn” oraz „norma prawna”, uciekając z gąszczu słów do tego, co jest poza słowami (s. 11-12).

          Ad. „Ale jak rozumieć zdanie, że język konkretystyczny nadaje się do opisu dziedziny prawa. Czy znaczy to, że każdy przepis prawa da się przełożyć na język konkretystyczny? Byłaby to dla konkretystów przeogromna “praca domowa”.”

          Właśnie tak. Każdy przepis prawa jest przekładalny na język konkretystyczny w tym sensie, że wyrok sądu dotyczy – bezpośrednio lub w ostatecznym rachunku – relacji bryłowych.

          To znaczy, sędzia czyta w przepisie o wartości programu komputerowego, a w wyroku zasądza, że Jak Kowalski ma zapłacić Zenonowi Nowakowi sto złotych.

          W uzasadnieniu, sędzia wskazuje, że Jan bezprawnie korzysta z programu Zenona, a wartość tego programu to sto złotych. Norma abstrakcyjna, którą sędzia konstruuje z przepisów tekstu prawnego, zamienia się w wyroku w normę konkretną.

          Tak więc, tę przeogromną „pracę domową” co dzień wykonują sędziowie i inne podmioty stosujące prawo.

          Piszę o tym w szczegółach, odwołując się gęsto do „Logiki teorii empirycznych” profesora Przełęckiego, na s. 104-117.

          Ad. „Jak wyrazić w idiomie konkretystycznym np. pojęcie “wartość programu komputerowego”? Wartość nie jest rzeczą ani zdarzeniem lecz cechą, a jeśli istnieją cechy, to istnieją i klasy (to chyba horror dla konkretysty), w myśl aksjomatu komprehensji, bez którego nie ruszy sie z miejsca ani w logice ani w teorii mnogości? Czego ta wartość jest cechą? Programu komputerowego? Czy ten program jest rzeczą materialną w myśl wymogów konkretyzmu, albo materialnym zdarzeniem?
          Jeśli tak, to ile jest programów np. pod nazwa Firefox i jak są one rozmieszczone w przestrzeni? A jeśli są, to czy można przesunąć taki byt w lewo lub w prawo, albo podnieść nieco do góry?”

          Nie zamierzam, oczywiście, negować tego, że możemy myśleć i mówić o różnych dziedzinach.

          Dziedziny, o których myślimy i mówimy mogą mieć jakiś związek z bytem obserwowalnym albo mogą nie mieć takiego związku.

          Mamy więc w języku, używając terminologii z „Logiki teorii empirycznych”, terminy teoretyczne i terminy obserwacyjne. Niektóre terminy teoretyczne są jakoś powiązane z terminami obserwacyjnymi a inne nie. W szczególności, niektóre terminy teoretyczne mogą być redukowalne do terminów obserwacyjnych.

          Nie twierdzę więc, że program komputerowy jest rzeczą, ani (tym bardziej) że wartość programu komputerowego jest rzeczą. Jest dla mnie jasne, że tak nie jest.

          Twierdzę jednak, że terminy teoretyczne używane w prawie w ostatecznym rachunku prowadzą do (są przekładalne na) wypowiedzi o bryłach: Jak Kowalski ma zapłacić Zenonowi Nowakowi sto złotych.

          Tak więc, i fraza „program komputerowy” i fraza „wartość programu komputerowego” są jakoś powiązane z bytem obserwowalnym.

          Ad. „A co do “common law”, to ciekaw jestem, jak sobie radziłby sędzia w przypadkach tak nowych, że nie ma precedensu. Np. w sporze o plagiat, jaki mógłby powstać w okresie, gdy pojawiły się pierwsze programy, a wcześniej nie było żadnego takiego sporu.”

          Świetne pytanie.

          Gdy mamy precedens, sędzia anglosaski rozumuje tak:

          NAK (b)
          ≈ ( a , b )
          ____________________
          NAK (a)

          A gdy nie mamy, rozumuje tak:

          ╞ NAK (a)

          I to jest wyraz anglosaskiego zaufania do mądrości sądu. Piszę o tym na s. 118-119.

          Z podziękowaniami i konkretystycznymi pozdrowieniami!

  2. km pisze:

    Czy na stronie 15 nie powinno być „CZASOprzestrzennymi konfiguracjami osób i rzeczy”?
    Różnica „stanów rzeczy”/”mniejszych faktów” w funkcji czasu może zmieniać znaczenie (powodować inny opis owych faktów) zważywszy choćby na doświadczaną przez ludzi określoność/ nieodwracalność/ biegu czasu i odmienności jego percepcji od sposobów postrzegania pozostałych wymiarów (niezależnie od fizycznych rozważań dotyczących natury czasu/ odróżnienia tego parametru czasoprzestrzeni od pozostałych jej wymiarów).
    Wzajemne położenie zdarzeń na osi czasu ma choćby wpływ na to czy dopatrywanie się związku przyczynowo skutkowego między rzuceniem niedopałka a pożarem lasu istotnie jest zasadne (str. 60).

    Przechodząc do sedna komentarza – mam pytanie dość ogólne/wstępne:
    Czy jeśli w 2-ch sprawach (czaso)przestrzenne konfiguracje osób i rzeczy są identyczne (pod każdym „istotnym” względem – stan faktyczny i prawny jest taki sam) to czy Sąd powinien wydać i uzasadnić wyrok w identyczny sposób?
    Na jednej z konferencji Filozofia w Informatyce, w trakcie wygłaszania referatu dotyczącego informatyzacji Prawa argumentowano, że kopiowanie uzasadnień wyroków przez Sądy – w takich samych sprawach (identyczny stan faktyczny i prawny) – jest naganne.
    Jak rozumiem chodziło o prawo do indywidualnego rozpatrzenia sprawy ale także o nie pomijanie prawa do (określonej) obrony tj. argumentów strony a w szczególności roli prawników (obrońców) stron w procesie.
    Zważywszy to, że w założeniu chodziło o ustalone „stany rzeczy” w prostych przypadkach „e-sądów”, rola obrońcy nie miałaby w nich polegać na zmianie obrazu sytuacji (zmianę stanu rzeczy istotnych w sprawie) poprzez wnioski dowodowe, a o zabiegi mające zmienić ich prawne rozumienie: te same fakty, w innym opisie (samozwrotnie uargumentowującym odmienne reguły znaczeniowe) zyskać miałyby inne znaczenie powodując potencjalnie inne wykonanie norm prawa (inny wyrok?).

    Prof. Łętowska powtarza, że prawo/ jego rozumienie/wykładnia są określona poprzez stosowanie.
    ‘Norma’ jest „obrazem konsensu wiedzy eksperckiej” w danej sprawie – określającym sposób w jaki powinno się postąpić – a ten regularny sposób postępowania określa rozumienie /znaczenie zapisów tej normy.
    Takie określenia ‘rozumienia znaczenia’ współgrają z Wittgenstein’owskimi jego określeniami (choć bardziej tymi z Dociekań niż z Traktatu) – „późny” Wittgenstein w stałości reguły stosowania wyrażeń w danych okolicznościach widział jedyną kotwicę znaczenia. „Wczesny” Wittgenstein był przywiązany do faktów („konfiguracji osób i rzeczy”) poszukując jasnego sposobu wrażenia znaczenia zdań języka poprzez odwołanie do nich – być może naiwnie, tak jak naiwne mogą być wyobrażenia „równego” traktowania w zależności od czynów w danych okolicznościach, a nie od (mniej lub bardziej udatnego) sposobu ich przedstawienia/opisu poprzez stronę/jej reprezentanta w Sądzie.
    Znaczenie Prawa- określone poprzez stałe reguły postępowania Sądów w określonych okolicznościach faktycznych (pozostając w zgodzie z oboma w/w przedstawieniami Wittgensteina) umożliwia wykonywanie jego Norm pozostając w zgodzie z potocznym rozumieniem sprawiedliwości. (Państwo identycznie traktuje poprzez swe Organy/Sądy obywateli w takich samych sytuacjach.)
    Ale to może prowadzić do algorytmizacji prawa i procesów Sądowych (w konkretnej sprawie strony na rozprawie będą pouczane co się wydarzy w zależności od ich możliwych decyzji/ działań podejmowanych w trakcie procesu, tak, że sprawa i wyrok będą miały w dużej mierze przebieg automatyczny).
    – Czy jest to cel do którego należy dążyć?
    – Czy też indywidualnie przyjmowane reguły znaczeniowe modelu opisującego fakty zawsze powinny pozwolić na nieoczekiwany (niezrozumiały dla obserwatora nie-prawnika) wyrok – prawo powinno pozostać swoistym „językiem prywatnym”, bo dzięki jego paradoksalności może wynikać z niego logicznie dowolny fałsz?

    Nie ukrywając swej stronniczości w tej kwestii zadaję powyższe pytania, gdyż wchodzi tu w grę najwyraźniej zupełnie wstępny „wybór wartości”, który może (być może się mylę) w pewien sposób podważać może w ogóle sens prowadzenia dociekań Autora.

    • Andrzej Malec pisze:

      Ad. „Czy na stronie 15 nie powinno być „CZASOprzestrzennymi konfiguracjami osób i rzeczy”?”

      Bardzo dziękuję za to pytanie. Kwestia czasu jest bardzo istotna. Przyjmuję, że sytuacje w sensie Wolniewicza nie są rozciągłe w czasie. Zdanie opisujące sytuację jest jak fotografia. Tak odczytuję „Ontologię sytuacji”. Czas wprowadzam przechodząc od pojęcia sytuacji do pojęcia zdarzenia. Multiplikuję struktury Wolniewicza w liniowym i dyskretnym czasie (s. 48-50). Wówczas rozważam ciągi sytuacji. Zdarzenia logicznie możliwe to ciągi niepuste i skończone, których elementami są wyłącznie sytuacje właściwe (czyli bez sytuacji pustej i niemożliwej). Zdarzeniami przyrodniczo możliwymi są te zdarzenia logicznie możliwe, które spełniają dodatkowe warunki. Jednym w tych warunków jest, że każdy z elementów należy do innej struktury Wolniewicza – a więc odpowiada innemu momentowi. Innym z warunków jest, że każdy kolejny element odpowiada późniejszemu momentowi – rozważam kilka relacji osiągalności między sytuacjami.

      Tak więc, czasoprzestrzenne są zdarzenia.

      Wśród zdarzeń przyrodniczo możliwych, dodając dodatkowe warunki, wyróżniam zdarzenia relewantne prawnie. Wśród zdarzeń relewantnych prawnie są czyny – tak więc czyny również są czasoprzestrzenne.

      Wyróżnione zbiory zdarzeń to reguły prawne. Reguły prawne są u mnie pozaczasowe. Mogę sobie jednak wyobrazić rozbudowę mojej teorii w ten sposób, aby reguły prawne byłyby indeksowane momentami. Nie powodowałoby to konieczności rezygnacji z języka konkretystycznego. To ciekawy pomysł. Myślę, że będę do niego wracał w dalszych pracach. Reguły prawne indeksowane momentami byłyby użyteczne np. wówczas, gdybyśmy chcieli mówić o tym, że w starożytnych Atenach czyny Sokratesa były naganne, a obecnie jego tamte czyny zasługują na pochwałę.

      Ad. „Czy jeśli w 2-ch sprawach (czaso)przestrzenne konfiguracje osób i rzeczy są identyczne (pod każdym „istotnym” względem – stan faktyczny i prawny jest taki sam) to czy Sąd powinien wydać i uzasadnić wyrok w identyczny sposób?”

      W moim ujęciu, zdarzenie może być identyczne jedynie ze sobą. Dwa zdarzenia mogą być tylko podobne. Każda norma prawna nakazuje, zakazuje lub dozwala określone zdarzenia. Jedna norma może „obejmować” wiele zdarzeń. Innymi słowy, kilka zdarzeń może spełniać hipotezę jednej normy prawnej (s. 75 i n.). Oczywiście, do wszystkich zdarzeń spełniających hipotezę danej normy, stosuje się jej dyspozycję.

      Odnosząc to do praktyki sądowej – kluczowe jest pytanie, czy dwa zdarzenia rzeczywiście są wystarczająco podobne? (czy dwa zdarzenia rzeczywiście podpadają pod tę samą normę?) Jeśli są wystarczająco podobne, to wyrok powinien być identyczny. Jeśli nie, orzeczenia mogą się różnić.

      W mojej ocenie, uzasadnienie wyroku mogłoby być legalnie skopiowane wówczas, gdyby akta sprawy (np. pisma stron, zeznania świadków) były praktycznie identyczne w obu sprawach. Zwykle tak nie jest. Wówczas skopiowanie uzasadnienia z innego wyroku jest naganne, gdyż zadaniem uzasadnienia jest odniesienie się do argumentów stron. Bez takiego odniesienia, strona przegrywająca nie wie, które z jej argumentów zostały uwzględnione, a które nie i w rezultacie utrudnione jest zaskarżenie wyroku.

      Sytuacje (w tym fakty) tworzą większe sytuacje. To czy w obu sprawach występują „te same fakty” wymaga starannej oceny. Sprawy mogą w części dotyczyć tych samych faktów, ale każda może też obejmować inne (dodatkowe) fakty, a dopiero splot (w sensie Wolniewicza) wszystkich tych faktów pozwala na ocenę, jaka norma ma zastosowanie w danej sprawie.

      Ad. „Prof. Łętowska powtarza, że prawo/ jego rozumienie/wykładnia są określona poprzez stosowanie.”

      Od tego zacytowanego zdania uwagi dotyczą kwestii podstawowej: czym jest prawo?

      Można nieżyczliwie zrozumieć wypowiedź profesor Łętowskiej w ten sposób, że „prawo to my – najważniejsi prawnicy”. I będzie to prawda w tym sensie, że wyroki wydają ludzie i jeśli sędzia chce wydać wyrok – nawet najbardziej nieuczciwy lub najgłupszy – to nic go od tego nie powstrzyma.

      Ale można też tę wypowiedź odczytać życzliwie, zgodnie z intencją profesor Łętowskiej, że sędzia dobrze wykonujący swój zawód bierze w określony sposób pod uwagę zbiory napisów tworzących teksty prawne, a ponadto inne teksty (np. komentarze prawne, inne orzeczenia, podręczniki logiki). A więc, sędzia dobrze wykonujący swój zawód nie wydaje wyroku zupełnie arbitralnie. Kwestia „luzu decyzyjnego” pozostawionego sędziemu zależy od okoliczności, w tym w jakiejś mierze od samych przepisów. I to też będzie prawda w tym sensie, że sędziowie dobrze wykonujący swój zawód w ten sposób postępują.

      Oba te rozumienia to rozumienia socjologiczne. Prawo traktowane jest jako kategoria socjologiczna – jakieś zjawisko społeczne. Przedmiot badań socjologów.

      (Nawiasem mówiąc, prawo nie jest uznawane za naukę społeczną w rozumieniu oficjalnych klasyfikacji nauk.)

      Można też podejść jeszcze inaczej – przyjąć, że teksty prawne (ustawy, rozporządzenia) obiektywnie wyznaczają rozstrzygnięcie prawne, a przynajmniej normę prawną. Taki pogląd nazywamy formalizmem prawniczym (pozytywizmem prawniczym). Ten pogląd jest fałszywy, o czym możemy się łatwo przekonać nawet w wyniku analizy logicznej (s. 109-117). Teksty prawne szkicują jedynie możliwe rozstrzygnięcia prawne. W tym sensie, tworzą prawo jako przedmiot niedookreślony.

      Wprowadzona przez mnie teoria umożliwia też mówienie o prawie w sposób niezależny zarówno od zachowań prawników, jak i niezależny od prawa stanowionego. Prawie jako zbiorze reguł, które odkrywamy, tak jak się odkrywa prawa matematyczne (s. 119-123). Prawie naturalnym.

      Nie ukrywam, że takie spojrzenie na prawo jest mi bliskie. Ale niewątpliwie jest to spojrzenie najtrudniejsze. Myślę jednak, że niejeden Sędzia przez duże „S” ma gdzieś w środku to pojęcie prawa. Taki sędzia może wydać wyrok i wbrew przepisom i wbrew praktyce sądowej, a przy tym po rzetelnym namyśle i zupełnie w zgodzie ze swoim sumieniem. Pisałem o tym więcej w swojej „Arytmetyce sumienia”.

      Myślę więc, że moje dociekania mają nie tylko jakikolwiek sens, ale i spory pożytek wynikający z tego, że w sposób jasny (teoriomnogościowy) i jednocześnie trafny intuicyjnie, określają podstawowe dla prawa pojęcia, co pozwala oddzielić elementy socjologiczne od semantycznych, a ponadto pozwala jasno mówić o relacjach między prawem naturalnym a prawem stanowionym.

      A niezależnie, celem dalszym, który jednak ciągle mam na uwadze, jest tworzenie podstaw teoretycznych do programów wspomagających stosowanie prawa. Uważam, że komputer może proponować sposób rozstrzygnięcia sporu sądowego (automatyczne profilowanie jest obecnie standardem w wielu dziedzinach). Ale ostatecznie wyrok powinien być wydany przez człowieka (nawiasem mówiąc, przepisy RODO zawierają prawo do żądania weryfikacji profilowania automatycznego przez człowieka). Rolą tego typu prac logicznych, jak dyskutowana książka, jest doprowadzenie do sytuacji, w której sędzia będzie zobowiązany do przygotowania uzasadnienia wyroku sądowego za pomocą specjalnego edytora tekstów uzasadnień. Taki edytor pozwoli sędziemu na napisanie dowolnego tekstu, ale równocześnie będzie zaznaczał „błędy ortograficzne” (np. używanie nieznanych pojęć, sprzeczności między fragmentami uzasadnienia, niezgodność z aktami sprawy, w tym dowodami, niezgodność z ustawami, niezgodność z orzecznictwem Sądu Najwyższego) oraz „błędy stylistyczne” (np. niezgodność z poglądami doktryny, niezgodność z orzecznictwem sądów równorzędnych) takiego uzasadnienia. Takie zaznaczanie błędów kolorami pozwoli sędziemu, jeśli tylko będzie chciał, na ich poprawienie (tak jak obecnie robimy ze zwykłymi błędami ortograficznymi w edytorze word) lub pozostawienie ich. Mając tak pokolorowane uzasadnienie wyroku, łatwiej będzie przygotować stronom odpowiednie pismo skarżące, a sądowi wyższego rzędu łatwiej będzie ocenić zaskarżony wyrok. Stosowanie prawa będzie bardziej sprawdzalne. Nie w takim stopniu, w jakim MIZAR sprawdza poprawność dowodów matematycznych, ale w tym duchu. Tak więc, prowadzenie takich badań ma również sens praktyczny i myślę, że to powinno być misją logików zajmujących się prawem. A mianowicie, dzięki tym wysiłkom może, za jakiś niedługi czas, straci na gruncie prawa aktualność smutne stwierdzenie, że charta non erubescit.

      • km pisze:

        Dziękuję za odpowiedź pełną kolejnych ciekawych informacji.
        Kwestia czasu wydaje mi się nadal wątpliwa:
        Nawet jeśli zdarzenia są nieciągłe i dyskretne w czasie to każde owo „zdjęcie” przedstawia stan rzeczy (konfigurację osób i rzeczy) w konkretnej chwili t. Aby konfigurację jednoznacznie określić należy podać współrzędna czasu (tak jak pozostałe) – z definicji niejako czas musi być istotną cechą uchwyconego stanu rzeczy – a zatem i zdania opisującego sytuację.
        Nie są tu być może istotne rozważania nad kwestiami relatywnymi (czy jest to wartość t dla robiącego „zdjęcie” , czy jakaś współrzędna na osi t dla której robimy przekrój rzeczywistości).
        Nie jest nawet ważne czy mówimy bardziej filozoficznie/metaforycznie o „przestrzeni” nie-fizycznej możliwych stanów w jakimś idealnym multiwersum faktów.
        – Jeśli stan rzeczy ma być konkretny (jeśli zdanie ma mieć z czym sensownie korespondować) to (chyba) nie obejdzie się bez wartości t – współrzędnej czasowej konkretyzującej/ dookreślajecej tą konfigurację rzeczy i ludzi.

        Gdyby owo t nie było „przynależne” tej konfiguracji/ nie stanowiło jej elementu, to nie można byłoby uporządkować „zdjęć” w szeregi tworząc rozciągłe w czasie zdarzenie.

        „Zdjęcia” nie oznaczone współrzędną czasu mogą nic nam nie powiedzieć o rozwoju zdarzenia/związkach przyczyn i skutku. Prawa fizyki są symetryczne względem czasu (matematycznie/logicznie prawa opisujące „mechanikę” procesów są odwracalne) – spoglądając na wybrane zdjęcia bil w bilardowej rozgrywce możemy mieć problem z uszeregowaniem ich w kolejności.
        Zdanie opisujące 2 identyczne zdjęcia mogłoby mówić o 2-ch różnych stanach rzeczy tj. takich w których bile biegną w 2-ch różnych kierunkach (choć „na klatkach zdjęć” uchwycone je w tym samym miejscu raz biegnące w jedną a drugi raz w odwrotną stronę).

        • Andrzej Malec pisze:

          Bardzo dziękuję za to pytanie. Pozwala ono odnieść się do, w mojej ocenie, wyjątkowej użyteczności ontologii Wittgensteina – Wolniewicza do opisu dziedziny prawa.

          Dzięki multiplikacji struktur Wolniewicza przez dyskretny czas (s. 48-50), każda sytuacja jest indeksowana czasem. Tym samym, każde zdarzenie jest indeksowane ciągiem indeksów czasowych przypisanych do sytuacji tworzących to zdarzenie.

          Tak więc, gdy piszę: „CZYN ( a , b )” to stwierdzam, że zamiana sytuacji oznaczanej przez „a” na sytuację oznaczaną przez „b” spełnia takie warunki, że jest czynem. Przy tym, każda z nazw „a” oraz „b” odnosi się do dokładnie jednej sytuacji indeksowanej czasem.

          Podobnie, gdy piszę: „NAK ( a , b )” to stwierdzam, że nakazana jest zamiana sytuacji oznaczanej przez „a” na sytuację oznaczaną przez „b”. Przy tym, każda z nazw „a” oraz „b” odnosi się do dokładnie jednej sytuacji indeksowanej czasem.

          W języku przedmiotowym nie potrzebuję indeksów czasowych, bo przedmioty, o których mówię w tym języku są indeksowane czasem.

          W opisie dziedziny prawa nie uciekam od czasu. Czas jest niezbędny do konstrukcji zdarzenia. Każda z sytuacji tworzących zdarzenie (z wyjątkiem, oczywiście, pierwszej) jest osiągalna z sytuacji poprzedniej. Rozważam relacje osiągalności między sytuacjami na s. 51-55.

          Ontologia Wolniewicza pozwala konstruować takie relacje osiągalności nie tylko między możliwymi światami, ale również między mniejszymi sytuacjami, co doskonale się nadaje do opisu zdarzeń relewantnych prawnie, w tym czynów.

          Pomysł by multiplikować struktury Wolniewicza przez czas narzuca się sam, gdy przyjmiemy interpretację, że zdania opisujące sytuacje są fotografiami zdarzeń. Mi pomysł ten przyszedł do głowy już po lekturze początku „Ontologii sytuacji”. Ale to sam Wolniewicz wspomina o takiej możliwości („Ontologia sytuacji” wydanie pierwsze, s. 118-119), tworząc zbiór percepcji datowanych, na marginesie rozważań o zasadzie atomizmu w filozofii Hume’a.

          Nie wiem, czy powyższe wyjaśnienie jest wystarczające? Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.

          • km pisze:

            Tak jest. Moja czysto technicznej uwaga (wszystko zaczęło się od pytania czy skoro „sytuacja odpowiada przestrzeni logicznej: rzeczywistości i światom alternatywnym W PEWNEJ CHWILI T” [str. 48] nie mówimy już o czaso-przestrzennej konfiguracji?) zmusiła Autora by niemal powtórzył sporą część konstrukcji książki. Ale jak najbardziej ciekawie.
            Zwracam uwagę na czas bo choć jest wszechobecny w języku naturalnym jak wiadomo „sprawiał problemy” w logice (i teorii prawdy) klasycznej, scholastycznej ale i dziś sprawia tam kłopoty – niektórzy sądzą, że nie do przezwyciężenia – a tu chyba udało się całkiem sprawnie „ugrać” pozytywny wynik.

            Zrozumiałe (choć nie zawsze zgodne z intuicjami) są dla mnie także powody wyborów Autora dotyczące nazewnictwa:
            Choć „intuicyjnie” rzecz ujmując, to co nazwano 'wieloczynem’ można by nazwać 'czynem’ (szereg sytuacji, kolejno parami osiągalnych) a 'czyn’ zdefiniowany przez Autora 'działaniem’ (ewentualnie 'czynem elementarnym’ ) jako taki szereg sytuacji (wynikłych z wyboru/ woli i osiągalnych) , w którym pomiędzy sytuacją a i b nie można wyróżnić pośredniej sytuacji wyboru.
            Bardziej naturalnym od stawiania akcentu na zmianę sytuacji z a na b (przy równoważności ich logicznego wymiaru) wydaje mi się być swoiste „całkowanie” – podkreślanie rozwoju szeregu sytuacji jako to co stanowi o „wymiarze” czynu.
            Dla mnie bardziej naturalne wydaje się także rozumienie 'zdarzenia przyczynowo skutkowego’ jako czegoś co Autor opisuje w ramach 'osiagalnosci’ ale (jak już pisałem) rozumiem dostosowanie definicji do wymogów celu („kompatybilności” z prawem).

            • Andrzej Malec pisze:

              Bardzo dziękuję za powyższe uwagi. Rzeczywiście, przedyskutowaliśmy główne wątki książki związane z czasem.

              Dziękuję za Pana ocenę „ugrania” pozytywnego wyniku – starałem się jedynie wykorzystać możliwości ontologii sytuacji Wolniewicza.

              Zgadzam się, oczywiście, że wybory terminologii mogły by być inne. Zamiast „wieloczynu” mógłby być po prostu „czyn” a wówczas zamiast obecnego „czynu” mógłby być „czyn elementarny”, a w wypadku zamiany sytuacji atomowej na inną sytuację atomową – „czyn atomowy”.

              Tak jak Pan pisze, wybrałem taką konwencję terminologiczną dążąc do kompatybilności z prawem – choć zawsze jest tu dyskusyjna arbitralność, bo np. pobicie jest wieloczynem w przyjętej terminologii, a w prawie to po prostu czyn.

              Wybierając terminologię, chciałem wyróżnić najprostsze zdarzenie relewantne prawnie, a równocześnie umieścić w jednej grupie zdarzenia bardziej złożone – różniące się jednak rodzajami relacji łączących sytuacje.

              Pomysł na zdarzenie przyczynowo-skutkowe powstał po lekturze ‘Causation in Law’ Harta i Honora. I znowu ma Pan rację, że można to ująć w ramach „osiągalności”. Tak jak piszę, jest to specyficzna osiągalność, wystarczająca do przypisania odpowiedzialności prawnej. A zatem nie jest to potocznie rozumiany związek przyczynowo-skutkowy. Mam nadzieję, że w książce nie prowadzi to do nieporozumienia, gdyż relacja LEG jest scharakteryzowana (choć nie w formie definicji równościowej, bo o to byłoby trudno).

              Ciekawy jest pomysł z „całkowaniem”.

              Jeszcze raz dziękuję za te i poprzednie uwagi.

  3. km pisze:

    Na stronie 63 pośród najogólniejszych warunków dla regół prawnych związanych ze struktura zdarzeń jest napisane, że „nigdy nie jest tak (nie ma takiej sytuacji wyboru), że wszystko jest zakazane.”
    Tymczasem można sobie wyobrazić sytuację (podobną do słynnego eksperymentu myślowego z przestawianiem zwrotnicy) w której np. niedostosowawszy prędkości do warunków wpadam w poślizg i mam wybór albo zniszczyć cudze mienie (np. uderzyć w inny samochód) albo narazić czyjeś życie i zdrowie (np. uderzyć w pieszych na przystanku).
    Wybór jest, dwie różne sytuacje wynikłe (osiągalne) ale chyba żadna z nich chyba nie jest dozwolona?
    Czy z tego jak ta reguła jest tam przedstawiona, oraz z samego definiowania czynów, nie należałoby wnioskować, że zakazana mogłaby być jedynie sama niebezpieczna jazda i nie możnaby ponieść dodatkowej kary za rezultat w/w wyboru?

    • Andrzej Malec pisze:

      To dwa ciekawe pytania.

      Pierwsze dotyczy kwestii, czy nakazany może być czyn zły. Temu jest poświęcona m.in. cała literatura wokół tzw. „paradoksu wagonika”, o której Pan wspomina. Ale ta kwestia jest rozważana w filozofii od dawna. W etyce odróżniamy przecież podział na czyny złe i dobre od podziału na czyny słuszne i niesłuszne. Czyn zły może być słuszny, a czyn dobry – niesłuszny.

      Ja przyjmuję w książce formułę Leibniza: nakazany jest najlepszy z możliwych czynów. Jeśli mam do wyboru tylko złe czyny, nakazany jest ten najmniej zły. Proponuję pewną formalizację tych myśli na ostatnich stronach książki.

      Nawiasem mówiąc, wcześniej przedstawiałem inne formalizacje tej kwestii w artykułach i w „Zarysie teorii definicji prawniczej”. Specjalnie tym kwestiom poświęciłem także moją „Arytmetykę sumienia” – jest to książka bez formuł, będąca przyczynkiem do teorii rozstrzygania takich właśnie zagadnień. Profesor Marciszewski, po jej przejrzeniu, skomentował, że „popadłem w egzystencjalizm”. Ja jednak myślę, że książka mieści się w konwencji utylitaryzmu analitycznego. Książkę tę – gdyby chciał Pan na nią zerknąć – można pobrać z mojej strony internetowej.

      Drugie Pana pytanie antycypuje cały kierunek w teorii prawa. Teoretycy niemieccy rozwijają tę właśnie myśl, że karane powinny być nie skutki, lecz narażanie na ryzyko. Poruszam marginalnie tę kwestię w „Arytmetyce sumienia”, ale na s. 23-25 powołuję dość szeroko literaturę prawniczą na temat przypisywania odpowiedzialności za skutki czynu. W powołanej tam pracy profesora Giezka, omówione są szeroko plusy i minusy (choć głównie plusy) teorii przypisywania odpowiedzialności za narażenie na ryzyko.

      Bardzo dziękuję za te pytania i równocześnie przepraszam za późną odpowiedź – pochłonęła mnie praca zawodowa i przez dwa dni nie zajrzałem do bloga.

      • km pisze:

        Dziękuję bardzo za odpowiedź. Bardzo ciekawa jest kwestia odpowiedzialności za sprowadzenie ryzyka gdy w (niemal) identycznych okolicznościach, posiadając (niemal) identyczne informacje podejmujemy decyzję, a rezultat tak bardzo zależy od szczęścia, że jeden może skończyć w więzieniu a drugi (potencjalnie) go sądzi.
        Trochę (choć z „innej strony”) wiąże się z tym kwestia tego, czy społeczeństwo może (poprzez swe organy) sądzić – i karać – kogoś za czyny popełnione w sytuacji, w której członkowie owego społeczeństwa (gdyby tylko zostali w niej postawieni) postąpili by identycznie jak podsądny?
        W obu kwestiach samo stwierdzenie, że sytuacja jest „identyczna jedynie z samą sobą” nie rezwiązuje tych kwestii, więc chętnie zapoznam się z przywołanymi przez Pana tekstami – jeszcze raz dziękuję.

        • Andrzej Malec pisze:

          Dziękuję za komentarz.

          Uzasadniając przypisywanie odpowiedzialności za sprowadzenie ryzyka, rozważa się m.in. taką sytuację: kierowca przekroczył prędkość o 10 km / godz. i w konsekwencji potrącił pieszego na przejściu. Gdyby jechał zgodnie z normą, to pieszy zdążyłby bezpiecznie przejść przez przejście. Jednakże! Gdyby ten sam kierowca przekroczył prędkość o 40 km / godz., to do wypadku nie doszłoby, gdyż pieszy jeszcze nie dotarłby do przejścia. Lepsze skutki przyniosłoby więc większe przekroczenie prędkości!

          Nawiasem mówiąc, w terminologii „Wprowadzenia do semantyki prawa” można powiedzieć, że przypisywanie odpowiedzialności za skutek, to przypisywanie odpowiedzialności za zdarzenie przyczynowo – skutkowe, a przypisywanie odpowiedzialności za narażenie na ryzyko, to przypisywanie odpowiedzialności za czyn. Tak więc, przypisywanie odpowiedzialności za narażenie na ryzyko jest prostsze logicznie od przypisywania odpowiedzialności za skutek. Co wcale nie znaczy, że jest łatwe.

          Prawo zawiera normy chroniące przed odpowiedzialnością w sytuacjach, gdy musimy wybierać jedynie między złem a złem, a nie wiadomo, które jest mniejsze. Przywołuję te normy w „Arytmetyce sumienia”. W książce badam, gdzie leżą trudności w ocenie zdarzeń i czy można racjonalnie dokonywać takiej oceny.

          Z pozdrowieniami!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *