Obecny wpis kieruję przede wszystkim (choć nie tylko) do studentek/ów Wydziału Fizyki PW, z którymi mam przyjemność prowadzić przedmiot p.t. „Nauka a światopogląd”. Kilkoro z nich wyraziło wstępnie chęć wypowiedzenia się w blogu …
Spośród wielu kwestii, które omawialiśmy na zajęciach, proponuję uwypuklić trzy (pamiętam, że one właśnie najżywiej pobudzały do dyskusji):
1) Jak matematyka odnosi się do świata (czy w ogóle)?
A także: czy znajomość matematyki wpływa na nasz światopogląd?
2) Czy budując swoją wiedzę o świecie (element światopoglądu), należy stosować raczej indukcję, czy raczej dedukcję? A może jakieś połączenie obydwu? Jakie?
3) Czy religia (i religijność) raczej sprzyja rozwojowi nauk, czy go hamuje?
Zagaiwszy powyższe wątki – każdy z nich zasługuje na osobny wpis i osobną dyskusję, lecz na razie spróbujmy dyskutować zbiorczo – wyjaśnię z grubsza, co rozumiem pod kluczowym dla ewentualnej dyskusji pojęciem światopoglądu.
Otóż, po pierwsze, sytuując te pojęcie w płaszczyźnie psychologicznej, trzeba stwierdzić, że światopogląd jest zjawiskiem prywatnym, zespołem indywidualnych przekonań konkretnego człowieka co do spraw tak podstawowych (i ogólnych zarazem) jak: struktura i poznawalność świata, istnienie Boga, system wartości podstawowych, warunki konieczne szczęścia…
Mówiąc obrazowo: jest to coś w rodzaju małej filozofii konkretnego człowieka; filozofii, która ma istotny wpływ na życiowe wybory i decyzje tegoż.
Z drugiej strony, przechodząc od konkretnych ludzi do tworzonych przez nich społeczności, trzeba powiedzieć, że jest światopogląd zjawiskiem społecznym: pewnym typem poglądów (na tematy zarysowane wyżej), które dostatecznie dobrze utrwaliły się w określonej społeczności i w określonym czasie (epoce).
Tak pojęty światopogląd może stanowić punkt wyjścia do opracowania systematycznej filozofii – w miarę spójnej, powiązanej przeważnie z jakimś nurtem historycznym (np. arystotelizmem czy kantyzmem), wyrażonej za pomocą terminów technicznych (jak materia, forma, substancja itp.).
Jak widać z powyższych określeń, chcę traktować światopogląd jako coś bliskiego filozofii: z jednej strony, jako małą prywatną filozofię konkretnego człowieka, z drugiej zaś – jako ugruntowany społecznie wstęp do filozofii uprawianej systematycznie.
Nie zdziwię się zatem, jeśli ewentualni dyskutanci podejmą nie tylko wątki 1), 2) i 3) [od matematyki po religię], ale również kwestię różnych sposobów rozumienia terminu „światopogląd”…
Uważam, że ten wpis celnie oddaje istotę światopoglądu i jego stosunek do filozofii.
Nie tak trafny natomiast wydaje mi się punkt 2: „Czy budując swoją wiedzę o świecie (element światopoglądu), należy stosować raczej indukcję, czy raczej dedukcję? A może jakieś połączenie obydwu? Jakie?”
Nie jest odpowiednie słowo „raczej”, bo oczywista jest odpowiedź twierdząca na drugie pytanie. Natomiast pytanie trzecie jest zbyt wymagające, bo odpowiedź musiałaby mieć objętość co najmniej artykułu naukowego. W takim artykule trzeba by przede wszystkim zrobić porządek z pojęciem indukcji, jak zrobił to np. Popper w swej krytyce indukcjonizmu neopozytywistów.
Trzeba by przy tym rozróżnić indukcję jako niewątpliwie cenny środek heurystyczny (tzw. kontekst odkrycia) od indukcji jako metody uzasadniania. To druga rola jest problematyczna, bo w gruncie rzeczy stosujemy w kolejnych krokach dedukcję.
Testując hipotezę empiryczną, dedukcyjnie wysnuwamy z niej obserwowalne konsekwencje. W przypadku niezgodności z faktami, odrzucenie hipotezy też jest rozumowaniem dedukcyjnym: [(p=>q) & non-q]=>non-p. Wreszcie, gdy mamy alternatywę konkurencyjnych hipotez, to przyjmujemy tę, która pomimo poddania jej testom nie została obalona przez fakty; eliminujemy zaś obalone, co tradycyjnie bywa nazywane indukcją eliminacyjną, ale jest w istocie dedukcją wg prawa: [(pvq)&non-p]=>q (tzw. modus tollendo ponens, czyli tryb stwierdzania przez negowanie).
Zgodzę się z tym, że światopogląd jest czymś indywidualnym, bo każdy z nas ma określone zdanie na jakiś temat, ale nie do końca, że jest to zjawisko społeczne. Owszem, każda epoka ma swoje własne wzorce zachowań, ale to raczej kwestia kulturalna. W obecnych czasach możemy powiedzieć „nie” jeżeli ktoś chce narzucić nam swój pogląd na np. kwestie wiary. Według mnie wszystko zależy od charakteru- albo pozwalamy grupie wpływać na nasze opinie albo tworzymy i stajemy murem za własnymi. Osobiście wolę mieć wrogów, bo broniłam swojego zdania niż mieć tysiąc przyjaciół, bo nikomu się nie postawiłam.
Nawiązując do tematu religii a rozwoju nauk. Uważam, że można być wierzącym i praktykującym katolikiem oraz uznanym naukowcem jednocześnie, pod warunkiem, że nie traktuje się nauki i rozwoju jak czegoś skierowanego przeciwko wierze. Poza tym, patrząc z perspektywy historii- postęp zawsze budził oburzenie kościoła. Jeżeli naukowiec umie rozgraniczyć rozwój cywilizacji od wiary, to nie powinien mieć problemu ze swoją pracą. Według mnie religia może zahamować rozwój nauk wyłącznie jeżeli taka jest obyczajowość danej kultury, ale tu z kolei wchodzimy na grunt kulturalno- religijny. W kulturze amiszów nie można mówić nawet o pozwoleniu na rozwój nauki- ich obyczjowość nie dopuszcza np. elektryczności (w tych bardziej ortodoksyjnych odłamach). Tu konkretnie religia i kultura zahamowały rozwój nauki, w innych przypadkach uważam, że osoba, która zawodowo zajmuje się nauką widzi granicę między swoją wiarą i postępem technologicznym.
Inną kwestią do poruszenia jest to, czy naukowiec, człowiek poznający sekrety wszechświata lub początków istnienia może wierzyć w istnienie Boga. Jeżeli staje murem za teorią wielkiego wybuchu, to w którym miejscu stawia Boga?
Odnośnie pytania drugiego, zgodzę się z pierwszym komentarzem. Trudno budować wiedzę i tworzyć nowe teorie stosując jedno z pojęć. Indukcja i dedukcja w procesie poznawczym zdecydowanie powinny być połączone. Możemy wprowadzić pewne uogólnienia, ale tylko logiczne rozumowanie pozwala na ustalenie zależności rządzących danym zjawiskiem.
I ja zgodzę się, że punkt 2) [czy budując wiedzę o świecie należy stosować dedukcję czy raczej indukcję?] sformułowałem nazbyt pośpiesznie i pochopnie.
Mógłbym go przeformułować następująco:
Czy budując swoją wiedzę o świecie należy stosować w większym stopniu indukcję (a szerzej: rozumowanie zawodne), czy w większym stopniu dedukcję (czyli rozumowanie niezawodne)?
Jaki połączenie obydwu metod wydaje się dawać najlepszy efekt?
Pytanie pierwsze (z powyższych) wiąże się mocno z punktem pierwszym wpisu, w którym zagajam temat stosunku matematyki do świata.
Niektóre z osób preferujących dedukcję, mogłyby twierdzić, że matematyka (oparta na rozumowaniach dedukcyjnych) prowadzi wprost, bez pośrednictwa doświadczenia, do istotnej wiedzy o świecie; nie jest tylko narzędziem, językiem nauk indukcyjnych, lecz potrafi odsłonić sama istotne cechy świata (np. taką cechę, że żaden przedmiot nie może wykazywać pewnej własności i jej zaprzeczenia zarazem).
Indukcjoniści z kolei mogliby upatrywać w matematyce/logice jedynie pewnego narzędzia, gwarantującego niesprzeczne metody przekształceń i łączenia ze sobą materiału empirycznego. Dedukcyjne reguły Poppera (jak przywołany przez Witolda Marciszewskiego schemat modus tollendo ponens) byłyby zatem pewnymi regułami metodologicznymi, kierunkującymi badania empiryczne.
Dodam na koniec, być może trochę prowokacyjnie, że – moim zdaniem – Popper był dedukcjonistą raczej hipotetycznie (czy też werbalnie), bo jego schemat falsyfikacji prowadzi do dwóch następujących problemów:
a) Jak szacować (rosnący) stopień wiarygodności/uzasadnienia hipotez, które wciąż opierają się falsyfikacji – szacować go zależnie od liczby i typu nieudanych falsyfikacji?
(Jest to w istocie problem indukcji czy też stworzenia odpowiedniej logiki indukcji).
b) Co odrzucić w razie falsyfikacji pewnej hipotezy: tę właśnie hipotezę czy jakieś inne fragmenty teorii mieszczącej w sobie tę hipotezę?
„Umysł ludzki jest wielką maszyną abdukcyjną” (Jerry R. Hobbes), starająca się metodą inferencji do najlepszego wyjaśnienia – dotrzeć do spójnego obrazu świata. Do tej koherentnej całości chcemy włączyć także własne odczucia, emocje i intuicje – które współtworzą ramy znaczeniowe. I postępujemy tak (nie tylko w metodologii nauk – pragnąc by rozwiązania były zgodne z intuicjami) w szczególności w życiu codziennym. Tam – w „zabieganiu” dnia powszedniego, którym usprawiedliwiamy swe NIEmyślenie – nie dążymy do 'prawdoupodonienia’ wyjaśnień (naszego zachowania, tego czego chcemy, przeświadczeń).
Filozofowie nauki trudzili się wielce by przedstawić kryteria wyboru „najlepszych” hipotez „tłumaczących” zjawiska. I wśród nich pojawia się kryterium „stabilności tła” – wedle którego wyjaśnienia są bardziej satysfakcjonujące gdy prowadzą do mniejszej rewizji 'tła wiedzy’.
A w życiu codziennym przybiera to karykaturalne – dla postulatu 'rozumności’ człowieka – rozmiary. Osoba nie musi obawiać się o te kryteria AGM (Alchourróna, Gärdenforsa, Makinsona) jak niesprzeczność zbioru przekonań czy jego domknięcie ze względu na relację konsekwencji logicznej. Gdy nie chodzi nam o uczenie się reakcji na „fizykę” świata i „logos” zjawisk (gdy przekonania nie dotyczą predykcji krytycznych dla przetrwania zjawisk) najważniejsze staje się właśnie to kryterium – niezmienniczości tła wiedzy (nie wysilania przemyśleniami) – by nie tracić nic ze swego obrazu własnej osoby (i świata wobec niej) i by do rewizji swych własnych przekonań nie dopuścić. (Nawet w nauce pragniemy by jej modele odzwierciedlały nasze intuicje – a co dopiero w życiu codziennym.)
Każdy ma jakiś światopogląd – niewielu ludzi ma przemyślany jakkolwiek – nawet pobieżnie – ogląd spraw.
Ramy znaczeniowe kiełznają nasze zapatrywania – monitorowaniem cielesnych stanów w reakcji na społeczne relacje. Tak, że najważniejszych „ludzkich spraw” i „życiowych decyzji” w ogóle nie staramy się wyjaśniać – inaczej niż naiwnym, powierzchownym „byciu sobą” z dala od wszelkiego prawdoupodobnienia, obrazu tego kim jesteśmy – malowanego empirycznymi pomiarami naszego charakteru – w działaniu.
(„Ja zawsze wiem czego chcę”, „Po co się zastanawiać? Przecież jestem inteligentną osobą – w razie czego sobie wyprowadzę”)
Jeśli rozumienie pojęcia manifestuje się w postępowaniu z regułą użycia, to ludzie nie mają jakiegokolwiek zrozumienia dla ważnych, „filozoficznych” kwestii szeroko rozumianego światopoglądu.
Niezależnie od tego czy teorie odnoszące się do kwestii przywołanych w opisie światopoglądu („struktura i poznawalność świata, istnienie Boga, system wartości podstawowych, warunki konieczne szczęścia…”) określa się poprzez poddanie go krytyce w świecie III Poppera, czy w Wittgensteina „wymianie tenisowej” sposobów użycia słów określających ich znaczenie – krytyczna jest sprawa przedstawienia – choćby sobie – „propozycji na teoretyczne elementy światopoglądu”.
Brak jednak refleksji nad temat tego „Co jest dla mnie ważne i dobre ?’ i „Najuciążliwszym z ludzkich działań” – „poznaniem samego siebie” by zdecydować świadomie ‘Co powinienem czynić?’”(Kant).
Ludzie nie rozmawiają na te tematy – jeśli nie używają w ogóle takich pojęć jak mają je rozumieć – jak złożyć z nich spójny obraz rzeczy? W przemyślanym światopoglądzie kluczowa jest chyba spójność całości obrazu (wobec braku uniwersalnej dowodliwości przyjętych wartości).
Czym się kierujemy?
Odpowiedzią jest odczucie powinności by „być rozsądnym” (zdrowo oczywiście) w podążaniu z nurtem tego „co normalne” i „racjonalne”. I tak jak powstrzymanie się od czynu jest także działaniem tak i każdy jest filozofem – nie każdy ma jednak swą filozofię życiową przemyślaną. Oto i zdrowy rozsądek – „bezrefleksyjnie” przyjęta z zewnątrz „historyczna kompozycja” „mechanicznie narzucona przez zewnętrzne środowisko” ów „potoczny rozsądek” sprawia, iż „ludzie „myślą” bez posiadania krytycznej świadomości, w sposób bezładny i epizodyczny.” (Gramsci). Nie ma oczywiście znaczenia czy przyjmują postawę konformizmu czy przedstawiają się jako buntownicy – nie ma znaczenia w takim sensie, że nie jest przemyślane (nie należy do spójnej wiązki znaczeń – ( Quine, S. Kripke, Putman).
Włączając się do dyskusji chciałabym skupić się na tym jak matematyka odnosi się do świata. Już w starożytności wpływała na kulturę oraz życie społeczne. Określana była jako wzór harmonii, służyła do wyznaczania kanonów piękna i co więcej nadawała mistyczny sens życiu człowieka. dawniej liczbom przypisywano „wielkie” wartości związane z boskością, a także uporządkowaniem całego świata. Liczby stały się obiektami idealnymi, które nie były zależne od natury czy też człowieka. następnie nastąpiło przejście do geometrycznego opisu świata, gdzie posługiwano się nowymi, podstawowymi wzorcami, w które wliczają się punkty, odcinki oraz figury. Starano się w nich dostrzec mistyczny pierwiastek, który potwierdzałby ich idealność.
W czasach nowożytnych natomiast uważano, że matematyka powinna dostarczyć języka do opisu naszych zmysłów, sposobu subiektywnego odczuwania świata. Uważano, że równania matematyczne porządkowały świat fizyczny przy pomocy czasu oraz przestrzeni. Między innymi Galileusz uważał matematykę za efektywne narzędzie do opisu świata. W tym samym czasie Kartezjusz wygłaszał, że matematyka jest miarą pewności (dzięki niej jesteśmy w stanie dobrze opisać rzeczywistość). Ważne jest to, że matematyzował on naturę. Sądził, że to właśnie do niej odnosi się wszystko to w czym bada się porządek i miarę (bez względu na to czy należało tego szukać w liczbach, figurach czy też w gwiazdach).
My sami również matematyzujemy świat. Już od dzieciństwa jesteśmy uczeni kształtów oraz liczbowego opisu otaczającego nas świata. Można by początkowo pomyśleć, że matematyka odnosi się do świata jedynie w aspekcie naukowym. Jednak po dłuższym zastanowieniu się nad tym problemem widzimy, że sami opisujemy nasz świat oczami matematyki. Nawet dla matematycznych „laików” (być może nieświadomie) tworzy ona uporządkowaną wizje świata. Wizje świata doskonałego. Zapewne pytając małe dziecko (lub też dorosłego człowieka) jaki kształt według niego powinien mieć idealny talerz usłyszymy odpowiedz „okrągły” lub „kwadratowy” (być może „prostokątny” lub „trójkątny”). Być może padnie inna odpowiedź, ale chyba jedna na kilkadziesiąt (pewnie głównie od artystycznych dusz z nieszablonowym(matematycznym?) myśleniem). Dlaczego? Ponieważ od zawsze towarzyszy nam idealizacja. Między innymi idealizacja opisu kształtów obiektów do prostych figur jakie znamy. Są one dla nas idealne i służą do opisu wielu aspektów życia. Obiekt o nieregularnym kształcie jest dla nas obiektem abstrakcyjnym, dlatego wolimy korzystać z matematycznego opisu świata. Na tym etapie można już stwierdzić, że matematyka ma duży wpływ na nasz świat oraz sposób jego opisu. Podsumowując (moim zdaniem) matematykę uważa się za opis idealnego świata, harmonii porządkującej, która nadaje znaczenie doświadczeniu.
P.S. Słowo „Matematyka” celowo występuje w mojej wypowiedzi wiele razy, by podkreślić ważność tej nauki (oraz jej wpływ na życie).
W powyższej wypowiedzi w nawiasie przy nieschematycznym sposobie myślenia wystąpił błąd. Powinno się w nim znaleźć: (niematematycznego?). matematyczny opis uważam za opis schematyczny, którego jesteśmy nauczeni i w ramach którego rozumiemy otaczający nas świat.
Bardzo dziękuję za ciekawe komentarze.
Wpis k_m—a traktuję, przynajmniej częściowo, jako wyraz zwątpienia w to, że większość ludzi żywi jakiś spójny światopogląd.
Zmieniając nieco wymowę jednego ze zdań k-ma powiedziałbym, że większość ludzi ma wprawdzie jakiś cząstkowy „ogląd spraw”, nie ma jednak wyraźnego światopoglądu.
Pod wpływem powyższego komentarza skłonny jestem uznać pojęcie światopoglądu za pewne pojęcie idealne, pewnego rodzaju konstrukt teoretyczny, który ujmowałby w sposób ogólny istotne (dla danej społeczności) cechy indywidualnych i zawsze cząstkowych „oglądów spraw”.
Przykładowo: ktoś, kto w swoim „oglądzie spraw” żywiłby wiele przekonań zbieżnych z nauczaniem Kościoła, byłby stosunkowo bliski światopoglądowi chrześcijańskiemu (który istniałby jednak tylko jako pewien idealny punkt odniesienia).
Co do komentarza MGD to rozumiem, go tak, że matematyczne formy (począwszy od tych najprostszych) są niezbędne do tego, by w ogóle żywić jakiś cząstkowy światopogląd („ogląd spraw”) i w sposób komunikatywny przedstawić go innym.
Pozostaje pytanie: czy prócz tejże funkcji (porządkująco-komunikacyjnej) matematyka mówi coś o świecie (np. odsłania jakąś niedostępną dla zmysłów strukturę świata)?
Tak chciałem trochę w kierunku wypowiedzi MGD.
Lubię sobie myśleć o świecie jako o gigantycznym komputerze. Weźmy np. problem symulacji oddziaływań w układzie słonecznym (lub jakikolwiek inny problem wielociałowy, np. obliczenia struktury elektronowej w ciele stałym). Jak powszechnie ( :D ) wiadomo jest to problem nierozwiązywalny numerycznie bez uciekania się do dodatkowych założeń lub przybliżeń.
KAŻDY przedmiot ma jakąś strukturę elektronową, a obliczanie jej numeryczne byłoby zadaniem nie dość, że niesamowicie trudnym, jeśli nie niewykonalnym, to jeszcze byłoby kompletnie bez sensu. Tak samo Układ Słoneczny nic sobie z tego nie robi, że rozwiązanie równań ruchu planet jest niewykonalne.
Te problemy rozwiązują się same i, co lepsze,w czasie rzeczywistym, bez przerwy, bez przybliżeń, bez błędów!
I teraz powinniśmy sobie zadać pytanie, czy tak w istocie jest. I jeżeli jest, to jakim cudem? Bo z tego miejsca można by sobie pomyśleć tak:
Jeżeli przyjąć, powiedzmy, Układ Słoneczny za swojego rodzaju „wyświetlacz” jakiegoś komputera, to by implikowało, że się jednak te równania rozwiązać da. Gdzie w takim razie leży problem naszej niemożności? Czy w niepoprawnym samego problemu sformułowaniu, czy też tym, że tak naprawdę świat wcale się do tych równań nie stosuje? A może tym, że są jeszcze rzeczy, które jeszcze kompletnie wykraczają poza nasze możliwości wyobrażenia?
Ja nie jestem żadnym specem od chaosu, więc jakby ktoś mądrzejszy ode mnie się do tego jakoś odniósł w tym kierunku, to by było całkiem fajnie, bo to w tym problemie jest chyba też bardzo istotne.
To tak gwoli tej matematyki i idealnego świata.
Zgodzę się dwojakim rozumieniem terminu jakim jest światopogląd. Jednakże myślę, że współczesna epoka informatyczna, charakteryzująca się powszechnym dostępem do i rozwojem technologii wkraczającej w – lub już w niej zakorzenionej – każdą sferę życia, zaczyna się kłócić się z pojmowaniem światopoglądu jako głównego nurtu rozumowania w danym czasie. Swoją opinię chciałabym również powiązać niejako z temat nr 3.
Powszechność środków komunikacji i wszelki dostęp do ogromnego zakresu informacji, pozwala jednostce, która wchodząc w skład społeczeństwa dysponuje przygotowaniem i umiejętnościami w poruszaniu się zarówno w wirtualnym jak i fizycznym świecie, na zdecydowanie szersze spojrzenie w świat, istniejące kultury, religie, społeczeństwa i historię, na których może oprzeć i wyklarować swoje poglądy. Jako, że takie możliwości są udostępnione zwykłej jednostce, w oczach większej grupy, na skalę masową nie jest to zjawisko jednolite, które pozwalałoby na ścisłe określenie charakterystycznych poglądów dla naszej epoki. Wiele z tych zmiennych może się powielać i miec większe poparcie w danej grupie ludzi (subkultura, region geograficzny etc.) jednakże prawdopodobieństwo znalezienia dwóch identycznych zbiorów (światopoglądów) cechujących dwie wybrane jednostki jest niezwykle mała. Biorąc pod uwagę ogromną liczbę takich jednostek i skomplikowany oraz szczegółowy twór jakim może być jej światopogląd jest przykładem bardzo wielu kombinacji na wielu zmiennych. W przeszłości nie było do czynienia jednocześnie z tak ogromnym dostępem do takiego ogromu wiedzy, a także do czynnego z niej czerpania i możliwości zaistnienia większej liczbie jednostkom wybitnym, wpływającym na jakość i kreowanie się ludzkiej myśli w okół niej. Obecnie można wskazać bardzo wiele mniej i bardziej wybitnych jednostek na całym świecie, do których coraz częściej można mieć bezpośredni dostęp i wgląd poprzez takie środki masowej komunikacji jakim jest Internet, i znajdująca się między nimi a przeciętnymi osobnikami przepaść robi się znacznie mniejsza, niż to w niedalekiej przeszłości miało to miejsce. O ile sama religijność czy duchowość temu procesowi nie przeszkadza, a może go jak najbardziej wzbogacić – o tyle to skrajny fundamentalizm jest czynnikiem, który wg mnie silnie hamuje szeroko rozumiany rozwój. A jeżeli już na niego zezwala to pod ścisłą kontrolą, będąc w gotowości na negację wszelkich niewygodnych stwierdzeń. Taki twór ma z góry założone i ściśle określone schematy postępowania oraz zdecydowanie potępia sprzeciw wobec nich, nie pozwalając na żadne ustępstwa. Kierujący się tymi zasadami ludzie mają w prosty sposób określoną rolę i zadania do wykonania. Tym łatwiej jest je narzucić grupie ludzi im mniejszy mają oni dostęp do informacji i możliwość komunikowania z szerszym gronem. Wymaga bezinteresownej wiary oraz lojalności i nie znosi pytań. Rozwój wiąże się pośrednio z innowacją i kreatywnością, próbami wielorakiego pojmowania otaczającego świata, a zatem stoi w jawnej sprzeczności z tak prosto nakreśloną wizją społeczeństwa. Nie oznacza to, że we współczesnym świecie takie grupy nie istnieją, ale w porównaniu z całą populacją są w mniejszości i myślę, że z biegiem lat z coraz szybszym postępem utrzymanie ich w izolacji od reszty świata będzie trudniejsze. Zarówno dostęp do informacji, wiedzy i rozwoju nie jest ograniczony dla określonego grona ze względu na zamożność, pochodzenie, status, ale i możliwość wpływu na kreację, weryfikację i czynny udział w tym procesie jest łatwiejszy i bardziej powszechny niż kiedykolwiek. Zatem należy dbać o trwałość takiego stanu rzeczy oraz o jak najlepsze przygotowanie do właściwego korzystania z otaczających nas możliwości i technik cały czas kształcąc siebie i innych aby nie zagubić się w chaosie informatycznym.
Na gruncie wypowiedzi MGD oraz kubeusza chciałbym nawiązać do problemu matematyzacji świata i roli matematyki w jego postrzeganiu. Odnoście rozumowania przedstawionego przez MGD, jak najbardziej to właśnie dzięki matematyce jesteśmy w stanie wykreować w naszych umysłach wizję świata i stworzyć na jej podstawach jakiś spójny światopogląd. Może on dotyczyć zarówno bardziej złożonych zagadnień jak wspomniane przez kubeusza zagadnienie wielociałowe, ale także tak proste(?) jak odpowiedź na pytanie nadmienione przez MGD o kształt idealnego talerza. Faktycznie, matematyczna idealizacja świata i zjawisk jest nieodłącznym elementem poznawania go, próby jego interpretacji i zrozumienia. Niezaprzeczalnie też, odpowiadając na pytanie p. Stacewicza, matematyka odkrywa pewne prawdy niewidoczne od razu dla ludzkiego umysłu.
Myślę, że dobrym przykładem może być, parafrazując poprzednią wypowiedź, odpowiedź na pytanie o kształt idealnej bańki mydlanej. Rozwiązanie nasuwa się szybko, oczywiście kulisty, a dokładniej sferyczny. No dobrze, ale w zasadzie dlaczego taki? Ma na to wpływ prawo Pascala „zapewniające” równomierny rozkład ciśnienia na całą powierzchnię bańki. Warto w tym miejscu rozważyć dwa aspekty z nim związane. Pierwszy odnośnie idealizacji i drugi związany z matematycznym ujęciem prawa. Samo bowiem prawo Pascala w znanej postaci stanowi jedynie uproszczenie, idealizację, która pomija wpływ siły grawitacyjnej oraz innych czynników i staje się kompletne przy dodaniu relacji ciśnienia hydrostatycznego od gęstości płynu oraz wysokości słupa płynu. Ta relacja, ujęta już jako równanie matematyczne, pokazuje coś co wcześniej było tylko półprawdą i niemożliwe było postawienie znaku równości prawem Pascala i zachodzącymi zjawiskami.
W kontekście wypowiedzi kubeusza taki przykład matematycznego odkrywania prawd oraz idealizacji świata może stanowić rozwój teorii ciała stałego i poszczególnych modeli tak jak jest to w przypadku modelu Hartree rozwiązywanego na gruncie mechaniki kwantowej (której to nota bene matematyczne operatory stanowią podstawę działania) oraz jej udoskonalenie – model Hatree-Focka. W jednym jak i drugim mamy do czynienia z idealizację (przybliżenie adiabatyczne), jednak jest ona jak najbardziej uzasadnione. Podobnie wygląda sytuacja w przypadku obliczania struktury pasmowej np. metodami fal płaskich.
Podsumowując mój wywód myślę zatem, że matematyka ugruntowuje nasze postrzeganie świata i pozwala zrozumieć i dostrzec zjawiska, które jeszcze kilka lat temu były nam całkowicie obce i niezrozumiałe. Jednak im dalej wgłębiamy się w daną tematykę (czy to fizyka, biologia, astronomia) tym coraz bardziej komplikują się „równania” dodając nowe człony i uwzględniając tym samym pewne niezaniedbywalne efekty czy oddziaływania. Dlatego uważam, że właśnie rozwój matematyki przyczyni się do przejścia na wyższy poziom rozumowania i pozwoli przekraczać granicy dziś uznawane za nie do pokonania.
Ja chciałabym odbiec od trzech uwypuklonych tematów i skupić się na samym znaczeniu Światopoglądu.
Powszechnie wiadome jest, że Światopogląd ma każdy z nas. Nie można żyć bez niego. Lecz cóż to jest ten Światopogląd?
Według Wikipedii „Światopogląd, to względnie stały zespół sądów (często wartościujących), przekonań i opinii na temat otaczającego świata czerpanych z rozmaitych dziedzin kultury, głównie z nauki, sztuki, religii i filozofii.” Czymże więc jest ten Światopogląd. Można by rzec, że posiada go każdy człowiek, począwszy od małego dziecka, poprzez nastolatka, osobę dorosłą, a skończywszy na człowieku starym. Czy ten Światopogląd jest przez całe nasze życie stały, czy może wypadkową różnych okoliczności, doznań i obserwacji, a także wewnętrznego EGO, buntu i charakteru. Jeżeli przyjmiemy, że każdy człowiek ma swój niezależny Światopogląd ukształtowany na różnych bazach wywodzących się z różnych tradycji rodzinnych, kulturowych i narodowych, to zauważymy, iż nie może być prawdziwego Światopoglądu społecznego. Owszem możemy go traktować jako zjawisko społeczne, gdyż każdy człowiek jest jakąś cząstką, jakiegoś społeczeństwa jednak indywidualny Światopogląd nie może się przekładać na całe społeczeństwo, którego mikronowym elementem jest jednostka. Zdarza się jednak, że jednostki narzucają społeczeństwu (innym jednostkom) swój Światopogląd, który niby staje się ogólnym – społecznym. Można powiedzieć, że wówczas jest to swoista dyktatura poglądów. Społeczeństwo jako skupisko jednostek na pewien czas zatraca swój niezależny obraz otaczającego go świata. Jednostki pod przymusem przyjmują obcy sobie tok postrzegania, jednak po pewnym czasie następuje bunt, gdyż własny i niezależny Światopogląd na dłuższą metę nie zniesie narzuconych reguł życia. Jednak i tu należy zauważyć społeczną transformację Światopoglądową, gdyż wspomniany bunt jednostek zawarty w społeczeństwie ponownie zatraca swój indywidualny charakter Światopoglądowy, po to tylko, aby zrzucić z siebie jarzmo już panującego. Człowiek popada w spiralę zależności społecznej dla wyższego celu zatracając ponownie siebie i swój jakże wartościowy i niepowtarzalny Światopogląd. Prostym tego przykładem są wszelkiego rodzaju społeczeństwa totalitarne, a także wojny czy rewolucje. Wszystko to, prowadzi do zniewolenia jednostki, do wyjałowienia człowieka z własnego Światopoglądu. Z czasem indywidualne Światopoglądy wypływające z tradycji rodzinnej, kulturowej i narodowej przestają istnieć. Natomiast jednostki, które nie uległy swoistej agresji, są izolowane i napiętnowane jako zagrożenie dla społeczeństwa.
Na zakończenie mojego wywodu, jako podsumowanie przytoczę metaforę jaskini Platona, która najbardziej zobrazuje czym jest Światopogląd społeczny i jak on odnosi się do jednostki. Jednak aby to zrozumieć przypomnę samą metaforę. Platon przedstawia ludzi od dziecięcych lat uwięzionych w jaskini przykutych łańcuchami do ściany w taki sposób, że nie mogą się poruszać ani obrócić. Twarze mają zwrócone w kierunku skalnej ściany i mogą na niej zobaczyć tylko pojawiające się cienie. Niczego innego nie widzą przez całe długie lata jaskiniowego więzienia. Przed wejściem do jaskini płonie ogień rzucający blask na ścianę, natomiast pomiędzy wejściem do jaskini, a ogniem przebiega ścieżka osłonięta murkiem, po niej chodzą ludzie niosąc różne przedmioty wystające ponad murek. To one rzucają cień na ścianę, którą od lat obserwują więźniowie. Cienie na ścianie są jedynym zjawiskiem, które mogą oglądać. Jaskinia i widoczne cienie na ścianie są jedynym realnym światem dla uwięzionych ludzi. Jest to ich rzeczywistość – Światopogląd. Nie mają świadomości, że obserwowany świat, to tylko cienie, prawdziwe życie i świat znajduje się w sferze nieosiągalnej przez ich wzrok.
Załóżmy, że jednemu z więźniów udałoby się uwolnić z oków i znalazłby się na zewnątrz jaskini. Z pewnością byłoby mu trudno przyzwyczaić się do światła jak i do tego co zobaczył, chciałby wrócić ponownie do ciemnej jaskini na swoje stare miejsce. Ale idąc dalej w naszych domysłach- gdyby tak przezwyciężył ból rażącego światła ognia, to zobaczyłby rzeczywisty świat otaczający jaskinię – może słońce, kolory świata, śpiew innego życia i przedmioty, których cienie dotychczas widział na ścianie. Gdyby przyzwyczaił się do obserwowanego nowego środowiska, doszedłby do wniosku, że dotychczasowy oglądany przez długie lata świat jaskini jest czymś gorszym. Tamte doznania były przepełnione ciemnością, złem i nieprawdą. Z pewnością nie chciałby już nigdy wracać do tamtego świata zła i nieprawdy, gdyż w nowej poznanej rzeczywistości życia w świetle jest szczęśliwy.
Ale co by się stało, gdyby zauroczony nowym radosnym światem życia jaskiniowy więzień chciał wrócić do swoich towarzyszy niedoli i opowiedzieć im o wszystkim co zobaczył? On sam byłby już na tyle zmieniony nowym światem, że nie chciałby żyć w ciemności. Nie umiałby już myśleć po staremu oraz funkcjonować w jaskini kłamstwa i zła. Natomiast jego dotychczasowi współwięźniowie uznaliby go za szalonego wariata gdyby chciał ich na siłę przekonywać do lepszej kolorowej rzeczywistości oraz do tego, że cienie, które widzą na ścianie nie są rzeczywistymi przedmiotami, że żyją w ciemności, a prawdziwy świat, który tętni prawdziwymi barwami życia jest za ich plecami. Niewykluczone, że mogłoby to skończyć się dla niego tragicznie, gdyż w obronie swojego jaskiniowego Światopoglądu zabiliby odszczepieńca.
Pomimo, iż Platon żył w V w p.n.e. , to jednak metafora jaskini nadal jest aktualna w pojęciu Światopoglądu Ciemności i Zła oraz Światopoglądu Barw Jasności Życia i Dobra.
Każdy patrzy na Świat ze swej niepowtarzalnej perspektywy – spogląda na to co staje mu przed oczyma, czuje to co na niego oddziałuje (od bodźców fizycznych po te najbardziej „uduchowione”). Te niepowtarzalne okoliczności określają sposoby zachowania jednostki w przyszłości. Ale aby owe elementy w ogóle mogły zostać wyłowione, uporządkowane podług określonych cech, konieczny jest pewien rdzeń, który to właśnie zawiera już wstępne ramy pojmowania „tego wszystkiego” (pomijam tu kwestię tego, czy ramy poznania i charakteru miałyby być określone fizyczną konstrukcją struktur neuronalnych, czy metafizycznymi zgłoskami kodeksu wartości ducha).
Mamy więc wylosowane w loterii ewolucji ramy postrzegania i niepowtarzalne okoliczności życia (osobniczego i społecznego) – to oczywiste, że sposób widzenia rzeczywistości musi „siłą rzeczy” być indywidualny.
Zgadzam się także, że powszechność dostępu do Internetu (sieci wymiany myśli) otwiera nowe możliwości dla przedstawienia SIĘ:
Chyba łatwiej niż kiedykolwiek można okleić się cudzymi „mądrościami”, zgrabnymi sentencjami filozoficznymi – które wycina i wkleja SIĘ na czołową stronę swego profilu w portalu internetowym, bądź wyklepuje SIĘ przy towarzyskiej okazji. Zwłaszcza, że od dostępnej rozmaitości poglądów tylko krok do wiary w racjonalność dowolności.
Jednak tak samo jak przed wiekami (czy jak w społecznościach totalitarnych dyktatur myśli) to sposób w jaki kształtujemy całość i wysiłek w jaki staramy się włożyć w przemyślaną funkcjonalną spójność światopoglądu określa jego „zasadniczą jakość” – rozumność jednostki, która za ową mozaiką stoi.
To zaiste trudne pytanie:
Czy można nazwać światopoglądem zespół twierdzeń złożonych z pojęć, których jednostka nie rozumie – w sensie takim, że nie potrafiłaby ich używać dłużej niż 15 minut nie popadając w sprzeczność z samą sobą?
– Ja nie chciałbym odbierać nikomu prawa do posiadania swego światopoglądu.
Zgadzam się także, że ludzie mają często trafne oglądy cząstkowe – konieczność zaliczenia egzaminów czy skutecznej pracy sprawia, że muszą nauczyć się używać pojęć z poszczególnych dziedzin ,w sposób zgodny z najbardziej „ogranymi regułami”. Ale to, że w danym aspekcie rzeczy wykazują się rozumieniem spraw nie przekłada się – w sposób znaczący – na działania w innych aspektach. (Genialni fizycy, prawnicy, lekarze… a marni ludzie.)
Lecz to nie oznacza, że ludzie nie mają światopoglądu – mają, ale nieprzemyślany i wewnętrznie sprzeczny.
Są „gotowce” – wewnętrznie spójne sposoby rozumienia rzeczywistości. Co więcej jest ich wiele rodzajów (są choćby różne – a wciąż „chrześcijańskie” – światopoglądy). Ale niewielu ma czasu na studiowanie ich. Zresztą przyjęcie któregoś byłoby niezgodne z afirmacją indywidualności, a próba zespolenia elementów to już wysiłek wymagający krytycznej ekspozycji – czegoś ponad miarę zdrowego rozsądku. Jak można by zresztą – choćby na potrzeby własnej konstrukcji – krytykować cudze poglądy? (To mogłoby się spotkać z wzajemnością.)
Jeśli działanie z rozpędu nie sprawia, że uderzmy w ścianę – trwamy w bezmyślności – nic nie musi spajać kupy zapożyczonych elementów, gdy szybuje niewzruszona, eksponując nalepione (pośpiesznie i bezrefleksyjnie) znaki rozumności.
Najbardziej ograne sposoby rozumienia „najważniejszych życiowych pojęć” pozostają dla nas teorią poza obszarem zainteresowania (filozoficzną paplaniną, z której nic nie wynika), przez co nigdy nie możemy spróbować połączyć nimi elementów światopoglądu. (Wszystko to wiąże mi się oczywiście z tematem z CA – „Po co filozofia inżynierom?” ale i poruszaną tu kwestią autonomii i automatów.)