Dwa szkice o platonizmie pragmatycznym
w Szkole Lwowsko-Warszawskiej

Przekonałem się w rozmowach,  że termin pragmatyczny platonizm budzi nieraz    zdziwienie.  To  zdziwienie  nie musi dziwić, gdy ma się na uwadze, że wielu osobom platonizm kojarzy się z jakąś wybujałą  metafizyczną  spekulacją, nawet z mistycyzmem, podczas gdy pragmatyzm, to  trzeźwa postawa praktyczna.  Jak platonizm może być trzeźwy, a pragmatyzm połączony z wyobraźnią, można się przekonać, sięgając do dość obfitej na ten temat literatury zagranicznej z  filozofii nauki (Quine, Gödel etc.).

Okazuje się, że pewne nurty pragmatycznego platonizmu mamy też ,,pod ręką” — w filozoficznej Szkole Lwowsko-Warszawskiej. Opowiadają o tym w skrócie dwa szkice, dopełniające się treściami;  dlatego dwa, że każdy przeznaczony na okoliczność innej dyskusji seminaryjnej (w IFiS PAN i w Instytucie Filozofii UW).  Kto chce się przekonać, czy nie jest przypadkiem z urodzenia pragmatycznym platonikiem,  a może odwrotnie, urodzonym przeciwnikiem tej postawy (jak np. Tadeusz Kotarbiński i jego uczniowie),  może to uczynić małym kosztem (10 minut lektury).  A jeśli zechce skomentować któryś szkic na łamach tego blogu — pod obecnym wpisem — będzie miał  reakcję  autora i jego wdzięczność za wspólnotę zainteresowań.  Oto tytuły i lokalizacje obu tekstów.

Pragmatyczny platonizm w Szkole Lwowsko-Warszawskiej. Jego stosunek do zagadnienia intuicji umysłowej.  — http://calculemus.org/CA/fil-nauki/2017/str-marc-pan.pdf

Pragmatyczny platonizm w Szkole Lwowsko-Warszawskiej. ,,Inimicus Plato sed magis inimica falsitas”  http://calculemus.org/CA/fil-nauki/2017/str-marc-uw.pdf

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 Responses to Dwa szkice o platonizmie pragmatycznym
w Szkole Lwowsko-Warszawskiej

  1. Paweł Stacewicz pisze:

    Po zakończeniu anonsowanego wyżej seminarium w IFiS PAN mam kilka refleksji, które dotyczą ontologicznych zobowiązań platonizmu pragmatycznego. Ta kwestia nie była na  seminarium eksponowana, a moim zdaniem wiąże się najsilniej z tradycją platońską  (wszak Platon bardzo silnie podkreślał istnienie świata idei – który miał być niezależny od umysłu i nadrzędny względem świata postrzeganych zmysłowo rzeczy). 

    Stąd moja prośba do Profesora Marciszewskiego, by ustosunkował się do mojej poniższej interpretacji, dotyczącej właśnie ontologicznego aspektu platonizmu pragmatycznego (PP).

    Zanim przejdę do przedstawienia tej interpretacji chciałbym udostępnić czytelnikom bloga pewien dodatkowy materiał, który podsumowuje zwięźle niektóre własności intuicji umysłowej (w ujęciu Profesora Marciszewskiego). Są to slajdy dyskutowane kilka miesięcy temu  na seminarium w PW (http://marciszewski.eu/?page_id=8381). Przedstawiają one zagadnienie intuicji umysłowej jako podstawy racjonalizmu informatycznego (można by go nazwać pewną wersją PP).

    Materiał ten z pewnością przyda się do poniższej dyskusji. Oto niezbędny link: http://stac.calculemus.org/pdf/Seminarium-2016-17/Racjonalizm-WM-na-seminarium.pdf.

    A teraz już moja (tymczasowa) interpretacja kwestii, o których pisałem wyżej.  W gruncie rzeczy dotyczy ona (domniemanej) relacji abstrakty-idee wg PP. Interpretację rozpisuję na punkty, a w nawiasach kwadratowych dodaję niekiedy komentarz.  

    1.  Elementarnymi aktami umysłowej intuicji są akty uchwytywania abstraktów (takich jak matematyczny okrąg – będący abstraktem wszelkich możliwych realnych przedmiotów kolistych, czy liczba 2 – będąca abstraktem wszelkich możliwych realnych par, gdy obserwujemy je pod kątem liczebności).

    [Wydaje mi się, że zgodnie z myślą przywoływanego na seminarium Ajdukiewicza powyższe akty znajdują swój najlepszy wyraz w definicjach realnych przedmiotów matematycznych].

    2.  Abstrakty są wytworami umysłu, lecz niektórym z nich (tylko niektórym!) odpowiadają istniejące niezależnie od umysłu, wieczne i niezmienne, idee.

    [To by była ontologiczna teza platonizmu (w tym: PP); na seminarium nie została ona wyeksponowana].

    3. Nie wszystkie (intuicyjnie uchwytywane) abstrakty faktycznie odpowiadają ideom, ponieważ intuicja umysłowa jest omylna. Jest ona omylna m.in. dlatego, że jest aktem subiektywnym, rozgrywającym się w indywidualnych umysłach.

    [To by była epistemologiczna teza PP o omylności umysłowej intuicji]

    4. Najlepszą intersubiektywną metodą sprawdzania, które abstrakty odpowiadają ideom (czyli: korygowania omylnej intuicji) jest metoda pragmatyczna MP. Polega ona na obserwacji praktycznych „sukcesów” opartej na abstraktach teorii (np. czy budynek zbudowany wg. projektu angażującego aparat rachunku różniczkowo-całkowego nie zawala się).

    [Stosowanie tej metody usprawiedliwia fakt, że idee są wzorcami rzeczy w świecie (inaczej: istnieje odpowiedniość między światem idei i światem rzeczy; albo silniej:  idee warunkują przebieg zdarzeń w świecie).  Jeśli tak jest, to efektywność opartej na abstraktach teorii, efektywność  w opisie i przekształcaniu świata, jest dobrą przesłanką do uznania konstytuujących teorię abstraktów za właściwe, tj. odpowiadające ideom.  Podkreślmy: w ten sposób metoda pragmatyczna pozwala upewniać się, czy pewne abstrakty są wystarczająco bliskie ideom].

    [Metoda  pragmatyczna jest tym bardziej intersubiektywna, im liczniejsze i bardziej powszechnie „odczuwalne” są praktyczne sukcesy opartej na abstraktach teorii.]  

    5. Metoda pragmatyczna najsilniej uwiarygodnia te abstrakty (uwiarygodnia jako odpowiadające ideom), które są najprostsze i występują w stosunkowo największej liczbie praktycznie efektywnych teorii. Takimi abstraktami są np. liczby naturalne.

    [Wynika tu dodatkowa ważna sprawa. Ponieważ:  A) natura samego aktu wytwarzania abstraktu jest nieskończonościowa (podmiot zawsze wytwarza go z oczywistą dlań intencją, że abstrakt stosuje się do potencjalnie nieskończonej   liczby rzeczy w świecie), a także B) z aksjomatów opisujących najprostsze i najbardziej podobne do idei abstrakty (jak liczby naturalne) wynika istnienie nieskończoności (np. nieskończoności liczb naturalnych), TO uzyskujemy mocną przesłankę na rzecz tezy, że świat idei zawiera obiekty nieskończone. (Tych zaś nie można poznać inaczej niż w drodze rozumowej, co dodatkowo uwiarygodnia tezę, że istnieje rzeczywistość inna od zmysłowej; dla której poznania zmysły po prostu nie wystarczą; obojętnie gdzie byłaby ona „ulokowana” jest to inna rzeczywistość, niż ta, do której dostęp dają zmysły).]

    6. Środkiem istotnie wzmacniającym metodę pragmatyczną (być może: niezbędnym) są algorytmy. Dzięki współczesnej technologii algorytmy pozwalają szybko i obficie dostarczać najprzeróżniejszych praktycznych potwierdzeń teorii opartych na abstraktach.

    [Stosując algorytmy, wzmacnia się cechę intersubiektywności metody pragmatycznej: zarówno procedura algorytmizacji, jak i realizacji algorytmu (w postaci jakiejś aplikacji), jest intersubiektywna.]

    [Co dodatkowo ważne, sam fakt użyteczności (a może: niezbędności)  metody algorytmicznej  uwiarygodnia niektóre abstrakty (jako odpowiadające ideom). Są to te najprostsze abstrakty, które zapewniają definicję algorytmu, wyrażoną np. za pomocą formalizmu  maszyn Turinga (a więc m.in. liczby naturalne i podstawowe operacje na nich).]

    Ponieważ jestem świadom, że punkt 6 wymaga dodatkowego rozwinięcia (a także: w miarę możliwości dodatkowej dyskusji seminaryjnej), na tym punkcie kończę.  

    I bardzo jestem ciekaw odpowiedzi…

  2. Ten wpis inspirująco rozwija światopogląd informatyczny w warstwie ontologicznej. Myślę że Gödel jakim go znamy z rozmów z Hao Wangiem byłby z tych refleksji bardzo rad.  Co do mnie, jestem na tyle rad, że nie mam żadnych obiekcji, a tylko chęć rozwijania, ale to innym razem.

  3. km pisze:

    Komuś postawionemu wobec regularnej trafności matematycznego modelu w odwzorowywaniu/przewidywaniu określonych pomiarów rzeczywistości trudno byłoby znaleźć racje ku temu by NIE PRZYJĄĆ, że z tej korespondencji "wyłania się" coś prawdziwego.

    Chwytamy taką PRAWDĘ – bo tak przecież ją sobie (od ujęć klasycznych po Tarskiego) zdefiniowaliśmy. – Ale czy w tej korespondencji odkrywamy (realnie) coś więcej niż odpowiedniość (środków i form) opisu i podatność (rzeczywistości) na poddawanie się mu (w określonych okolicznościach na zadanym poziomie złożoności zjawisk)?

    Realności prawdziwość (zgodnie z definicjami) dotyczy tu (z pewnością) OGRANICZEŃ w dowolności manifestowania się zjawisk jakich trzyma się Rzeczywistość. Realne są pewnie ograniczenia naszych umysłów, a one wyznaczają granice tego co możemy sobie wyobrazić – także matematyki, którą zdolni jesteśmy pojąć (z jej ograniczeniami).

    Poza w/w oczywistością (że możemy przyjąć, że w korespondencji idej z umysłu i rzeczywistości jest prawda i jest w tej korespondencji "coś na/do rzeczy") jasne zdaje się być także to, że nie możemy być pewni co po stronie rzeczywistości odpowiada za zgodność z naszymi pomiarami.
    Do idej, które służą rzeczywistości w jej obliczaniu tego jak się ma manifestować nie mamy wglądu (nasze modele jedynie przybliżają naszemu poznaniu ograniczenia jakich Rzeczywistość się trzyma).

    Ograniczona może być zatem pewność co do statusu ontycznego (realności istnienia poza umysłem) nawet najdoskonalej pasujących do opisu przejawiających się naszemu poznaniu idej.

    To jednak nie oznacza, że nie jest racjonalnie założyć, że są prawdziwe – właśnie takie jak sobie je wyobrażamy (ujmujemy w matematycznych modelach). Przecież to na takim założeniu (i jego testowaniu) opiera się sukces ścisłych nauk.

    Ktoś kto (z ostrożności) realność idei traktuje jako przydatne/ praktyczne założenie powinien PRAKTYCZNIE zgodzić się ze stanowiskiem zarysowanym w komentarzu Dr. Stacewicza do wpisu Profesora. (Czy jednak tak ostrożne stanowisko – przyjmujące skrajnie pragmatyczny/ praktyczny realizm –  pozostaje w zgodzie z założeniami Autorów wpisu i komentarza?)

    Inne wątpliwości co do statusu ontycznego idej – niejako z drugiej bo ludzkiej strony w/w korespondencji, przedstawiłem po części w komentarzach do wpisu Profesora wprowadzającego do społecznych aplikacji logiki (o kluczowości zasady niesprzeczności).
    Nie ma co nawet wspominać o różnicach intuicji, odczuć konieczności i oczywistości, czy rozumienia znaczenia danych idei (jak "domagać się" od rzeczywistości by poddała się dostrzeganej konieczności istnienia wskazanej idei skoro nie ma nawet zgody w umysłach – nie można dowieść obiektywnie – co właściwie tak niezawodnie istnieje?) poza dziedziną matematyki – gdy nawet w tej (najpewniejsza z pewnych) nie można dopatrzyć się uniwersalnych konieczności. 
    Problemem staje się nawet przyjęcie jednej niepowątpiewalnej matematyki –  kandydatki do tego by ogłaszać idee, których musi się trzymać także sama rzeczywistość (pisałem tam krótko o różnicach w zapatrywaniach na aksjomaty dzielących stanowiska poszczególnych specjalistów od teorii mnogości).

    Jeśli zaś kryterium wyboru matematyki jest niejako empiryczne (praktyka korespondowania z rzeczywistością- dostosowanie do wymogów kreacji narracji fizycznych teorii) to w zasadzie nie pozostaje nic pewnego, uniwersalnie (platońsko) koniecznego – a jedynie wyżej opisane racjonalnie pragmatyczne przyjęcie założeń, ze świadomością ich umowności
    (Słaby to platonizm, w którym jawi się brak ostateczności i pewności – zawieszenie w niepewnym wyroku trybunału doświadczenia miast oparcia na pewnym fundamencie idealnej pewności.)

    W takiej (niepewnej) sytuacji poznawczej za cenne uważam propozycje Dr. Stacewicza:
    – by uniwersalność zastosowania danych idej do trafnego modelowania/przewidywania pomiarów rzeczywistości traktować jako kryterium racjonalności wiary w realność istnienia owych idealnych bytów poza umysłem, a możliwość alogorytmizacji brać za pewny wskaźnik intersubiektywności.

    I choć zakrawa to na pragmatyczne "wyznanie wiary"- to takie praktyczne przyjęcie realności odwzorowania istoty w najtrafniejszych teoriach naukowych, oraz zaufanie w odpowiedniość matematyki do opisu rzeczywistości zdaje się być racjonalne (i wobec braku lepszej alternatywy wokół takich założeń uczciwie jest organizować Światopogląd/ poznanie).

    Nasuwa mi się jednak pewne wątpliwości:
    Jeśli o realności bytowania dowiadujemy się jedynie na podstawie wyroku trybunału doświadczenia to czy (nie mając wglądu w istotę "akt sprawy") możemy obronić ostatecznie stanowisko, że idee matematyczne nie są tylko uzasadnieniem wyroku- tłumaczeniem sprzyjającym rozumieniu (powodów trafnej predykcji- i to rozumieniu jako podpadaniu po regułę)?
    Jak już pisałem – nie mam wątpliwości, że pragmatycznie jest  założyć, że możliwość matematycznego opisu Świata odzwierciedla jego istotę – ale czy W swej ISTOCIE Świat OBLICZA MATEMATYCZNIE swe własności?
    Może ta ("na prawdę") realna matematyka, idealne byty organizujące prawa rzeczywistości wyglądają zupełnie inaczej – a "nasza" matematyka jest jedynie jej umysłowym przybliżeniem – tłumaczeniem wyników ale jedynie tych, które objawiają się na dostępnych nam poziomach złożoności zjawisk (pomijamy zasadniczą istotę – pozostająca poza pomiarem)?

    Trochę konkretniej: Pamiętam rysunki linii pola otaczające ładunki- podobno sam Faraday potrafił z ich pomocą trafnie odzwierciedlić fizyczne zależności elektomagnetyzmu, który badał eksperymentalnie, nim zostały matematyczne sformalizowane "prawa", którymi się posługujemy (matematyczne wzory). Teraz niektórzy fizycy mówią, że "elementarne" nie są cząstki, siły miedzy nimi a pola w sensie struktur, jak eter budujących Świat. Podobnie jak w teorii strun cząstki i oddziaływania miały być drganiami na wielowymiarowych obiektach, tak w tym nowym ujęciu to co obserwujemy ma być odbiciem własności tych podstawowych struktur/pól budujących rzeczywistość.
    Piszę o tym by przedstawić możliwość, że tak jak rysunki Faradaya są tłumaczeniem na "inną modłę" wzorów Maxwella tak może i nasza matematyka jest tylko przybliżeniem (nierównoważnym tak jak nierównoważne mogą być przekazy ikoniczny i werbalny czy sformalizowany) pewnego przedziału własności realnych struktur, których "realnej" istocie bliżej nawet do w/w rysunków, w tym sensie, że swym bytowaniu są na sobie właściwy sposób "analogowe" (bardzo umownie tutaj używam tego słowa) – tak, że liczbowe algorytmy i w ogóle formy wzorów naszej matematyki nie ujmą ich nigdy "ostatecznie". A przynajmniej , że do tej matematyki której się trzymają nie mamy dostępu – a nie można jej zdefiniować opierając się na dostępnych nam zbiorach danych pomiarowych (dot. zjawisk na danych nam poziomach złożoności).

    Wtedy cała nasza matematyka jest w pewnym "istotnym" sensie nierealna – granice realnych bytów które przybliża/ z którymi koresponduje/ to cienie w jaskini.
    Jaki byłby wtedy status ontyczny idej "naszej" matematyki?

    – Te wątpliwości nie negują w mym odczuciu racjonalności wiary w realność idei stojących za korespondencją matematycznych abstraktów ze Światem i w/w "pragmatycznego" wyznania "praktycznej" wiary w idee naukowych teorii.

  4. Paweł Stacewicz pisze:

    Pięknie dziękuję – w imieniu swoim i Profesora Marciszewskiego – za tak przemyślany, wnikliwy i pobudzający do dalszych przemyśleń komentarz.

    Dobrze rozumiem i  w niektórych fazach swoich rozmyślań (bo przecież i one się zmieniają) podzielam zawartą w nim ostrożność co do wygłaszania radykalnych tez ontologicznych typu: warunkujące przebieg zjawisk w świecie realnym (platońskie) idee istnieją, a ich kształt odzwierciedla adekwatnie taka a taka teoria matematyczna (np. teoria mnogości czy arytmetyka liczba naturalnych).  W załączonych przez Profesora Marciszewskiego tekstach można wyczytać, że tak ostrożna postawa pragmatyczna była bliska Tarskiemu (a ogólniej: skłania się ku niej wielu praktykujących matematyków). Przeciwnie zaś sądził Jan Łukasiewicz – vide słynny cytat o ~ „konstrukcji  stokroć mocniejszej od betonu i stali (PS: jak rozumiem, konstrukcji odkrywanego przez umysł fragmentu świata idei)”.

    Mimo wspomnianej ostrożności (nie podzielanej przez Łukasiewicza) wydaje mi się, że filozof nie byłby filozofem, gdyby nie próbował jej przezwyciężyć; gdyby nie usiłował zatem formułować pewnych silnych tez ontologicznych (nawet na próbę). Byłaby to, na przykład, teza o niewątpliwie nieskończonościowej naturze/strukturze niewątpliwie istniejącego świata idei (zahaczyłem o  to w punkcie 5 pierwszego komentarza, z czerwca)

    W formie rozwinięcia powyższych uwag poczynię jeszcze dwa bardziej szczegółowe odniesienia do dwóch fragmentów powyższego komentarza:

    Czytamy wyżej (u k-ma):

    Wtedy cała nasza matematyka jest w pewnym "istotnym" sensie nierealna – granice realnych bytów które przybliża/ z którymi koresponduje/ to cienie w jaskini.

    Mimo to (to już moja odpowiedź):

    Możemy żywić (racjonalną) nadzieję, że rozwijająca się matematyka, wspomagana m.in. przez informatykę, czyni niektóre z cieni bardziej wyrazistymi. Jak również, odkrywa pewne ogólne prawa, których żaden cień nie może przekroczyć.

    Czytamy także:

    … do tej matematyki której się trzymają (PS: prawdziwe platońskie idee) nie mamy dostępu – a nie można jej zdefiniować opierając się na dostępnych nam zbiorach danych pomiarowych (dot. zjawisk na danych nam poziomach złożoności).

    Ale tu właśnie:

    Pojawia się zdumiewająca aktywność umysłu (możemy to nazwać np. błyskami intuicji), która wykracza właśnie, wykracza nieskończenie, poza dostępne zbiory danych pomiarowych. I dopiero wyniki tej aktywności, tj. rozmaite, nie-wywodzone wprost z doświadczenia abstrakty, pozwalają adekwatnie opisywać zjawiska w świecie oraz przewidywać ich bieg. Stąd zaś bierze się filozoficzna intuicja, że za ową zdumiewającą przydatnością niektórych przynajmniej abstraktów stoi realny-idealny byt niektórych z nich. Tak rozumiem wywód profesora Marciszewskiego i mimo przyrodzonej mi ontologicznej ostrożności pod jego wpływem naginam się ciutkę ku platonizmowi.

  5. km pisze:

    Nie tylko ostrożność ale i obraz okoliczności w jakich umysł może zbliżyć się najbardziej do realności zjawisk (a zatem i domniemanych platońskich idei warunkujących ich przejawianie się) każe mi wątpić w możliwość doznania "prześwitu" idei.
    (Zwątpienie to, pewnie jest spowodowane także i tym, że nie cenię tak wysoko umysłu by dać wiarę w jego zdumiewające możliwości wykroczenia w nieskończoność – co najwyżej widzę zbieg trafów, który mimo dojmującej rozumu ograniczoności i konieczności upraszczania wszystkiego poznawać rzeczywistość. Może dlatego, że najlepiej znam mój własny umysł – i wiem na co go stać.)

    Jak jednak uwierzyć w to, że pojedynczy umysł może być zdolny do "ujrzenia" idei- w jej realności (poza-umysłowej) jeśli metoda dająca dostęp do najtrafniejszej wiedzy o tym co rzeczywiste jest "kolektywna"? Najgenialniejsza idea (i ich system) gdy jest wyłącznie prywatna nic nie znaczy, a kawałek obrazu nieumocowany właściwie w kontekście przestaje być prawdziwy (korespondencja jest nietrafna).

    Jak zdumiewająca musiałaby być aktywność umysłu by dać dostęp do realnej istoty jeśli modele przedstawiające umyslom naukowy obraz świata budowane i weryfikowane są poprzez pomiary własności a nie wgląd w idee bytów?

    By uchwycić realność idei dokonując jej pomiaru w rzeczywistości nawet w najbardziej idealnych (najbliższych- w idealności i w idei- pewności matematycznym abstrakcjom) sytuacjach (eksperymentach) naukowiec polegać musi nie tylko na "swoich" (dla niego) oczywistościach.

    Ufać musi także w to, co było jasne dla matematyków (trafność doboru przez nich aksjomatów- dopasowanie "skonstruowanej" matematyki do logosu rzeczywistości). Przyjąć musi także to co wydało się być konieczne specjalistom tworzacym teorie, którymi się ów badacz posługuje projektując swój eksperyment (nie tylko te, które testuje).

    Eksperymentator ten zawierzyć (założyć) musi, że on i wszyscy w/w eksperci w dziedzinach, których w pojedynkę ogarnąć się nie zdoła, wzajemnie się porozumieli- że adekwatnie stosują dane pojęcia/ regularnie "poprawnie" odwołują się do właściwych idei.

    Teoretyk z kolei ufać musi w zrozumienie konstrukcji "aparatury pomiarowej" eksperymentatora, a matematyk wierzyć w obraz rzeczywistości jaki zdaje się naukowcom koniecznie wynikać z ich przetestowanych teorii by rozwijać adekwatny aparat matematyczny.

    Jaka aktywność pojedynczego umysłu miałaby tu komukolwiek pozwolić skutecznie dosięgnąć prześwitu realnej idei- przez ten łańcuch zapośredniczonych przeświadczeń (każdym najlepszym na jakie stać "ludzkość"/ jej najznamienitszych na danym polu przedstawicieli), którego każde ogniwo w sobie, oraz możliwość ich połączenia w ciąg (rozumienia) spajają niepewne założenia?

    Rzeczywiście uniwersalne idee- jak liczby- warunkujące trwanie każdego z ogniw (tak, że gdyby były niedopasowane do opisu rzeczywistości, to już dawno naukowe poznanie by runęło) mogą być jasno dostrzeżenie prze osobę przy każdym z w/w ogniw- zgodnie z ich poza-umysłową realnością.

    Ale czy ich "status ontyczny" nie dotyczy jedynie czegoś w rodzaju Popper'owego "świata trzeciego"? Można (tak jak w mym pierwszym komentarzu) tylko zastanawiać się czy nie są idealnie dostosowane do opisu realności czy są jej istotą…

    Ale (jak już wielokrotne tu podkreślałem) sukces nauk ścisłych (weryfikujących swe tezy poprzez pomiary właściwości w oddziaływaniach a nie poprzez składanie do Stwórcy podania o wgląd w idealny kod rzeczywistości) w opisie świata wskazuje, że właśnie to co ostatecznie (jak mi się zdaje) niedocieczone, nieosiągalne dla nas, jest pomijalne- w tym sensie, że byty w rzeczywistości manifestują swe istnienie poprzez oddziaływania/ wzajemne pomiary właściwości a nie wzajemną prezentację (ukrywanej przed naszymi przyrządami naukowymi) istotę. Żadna aktywność umysłu nie przedstawi nam idei w jej istocie ale oddziałując ze sobą istnienia także nie prezentują sobie nawzajem  metafizycznych idealnych wzorów, które ukrywają przed nami (skoro trafnie przewidujemy ich zachowanie nie mając wglądu w tą tajemniczą idealną istotę).

    Jednocześnie powinniśmy zatem zakładać, iż modele nauki przedstawiają trafny obraz ale wątpić, że możemy zyskać osobisty wgląd w realną idealną istotę.

    Nie mam przy tym wątpliwości, że naukowcy i matematycy (pracujący przy którymkolwiek z w/w ogniw) nie tylko zakładają i testują by obalić (sfalsyfikować) ale wierzą i pragną udowodnić teorie i idee z których je konstruują. Sądzę, że wiara to dobre słowo, bo nie widzę sposobu by można było udowodnić ostateczność najtrafniejszej teorii, realność najbardziej owocnej matematyki. Ta wiara- przekonanie, że można dotrzeć do istoty jest pewnie pożyteczna- jak przeświadczenia, o których pisał Hume. Ta nieostrożność pozwala nawigować w świecie wierząc w sens i zasadność podejmowanych decyzji.

    Daje do myślenia jak niewiele w nas wrodzonej ostrożności- zaskakująco mało biorąc pod uwagę odległość (wielowymiarową) codziennych działań (wyborów) od idei o niezawisłej pewności. W/w wiara naukowców jest najmniejszym grzechem na tym polu.

    Nieostrożności tej jak widać nie pozbyła się ewolucja- zdaje się więc, że jest dopasowana do kryteriów przetrwania. Nie stanowi to jednak dowodu na prawdziwość przeświadczeń (wiele na pewno fałszywych nie okazało się śmiertelnych). Ale to nie osłabia wiary w transcendentalna moc rozumu, i jego zdolność do ujęcia istoty a jej realnym bytowaniu.

    Ostrożnie jest przyjąć (większość tego co na blogu pisałem o tym była) że istota (nomen omen) tego wykraczania- sięgania nieskończoności-  to szczęśliwy zbieg okoliczności (uwaga dla próbujących go odtworzyć "informatycznie": nie jest to jednak ślepy traf losowości): Rzeczywistość można trafnie "idealizująco" opisać a mechanizmy idealizacji oraz nakłaniające nas do wiary w nieostrożne przeświadczenia (i popychające do działania wobec braku filozoficznej pewności) dopasowane do złożoności procesów warunkujących przetrwania są już zaimplementowane w nasz biologiczno-umysłowy hardware.

  6. Paweł Stacewicz pisze:

    Czytamy wyżej:

    … modele przedstawiające umysłom naukowy obraz świata budowane i weryfikowane są poprzez pomiary własności a nie wgląd w idee bytów…

    Można zastanowić się jednak:

    czy pomiary wystarczają? czy właśnie coś w rodzaju wglądu w ideę-istotę bytu (np. jakiegoś rodzaju materii) nie kierunkuje pomiarów? czy nie musimy wpierw sformułować pewnego zbioru pojęć abstrakcyjnych (jak pole, siła, grawitacja itp), a także hipotez o wiążących je prawach, by wiedzieć co mierzyć?  czy ewolucja owych abstrakcyjnych pojęć (ich doskonalenie) nie przybliża nas do istot bytów? czy te istoty po prostu nie istnieją?   

    Czytamy wyżej:

    Ale czy ich "status ontyczny" nie dotyczy jedynie czegoś w rodzaju Popper'owego "świata trzeciego"? Można (tak jak w mym pierwszym komentarzu) tylko zastanawiać się czy nie są idealnie dostosowane do opisu realności czy są jej istotą…

    Wydaje mi się, że:

    popperowski świat trzeci, a więc świat kulturowo wytworzony (przynajmniej w sensie niezbędnych podstaw), to nie wszystko. Wchodzące w jego skład abstrakty do czegoś muszą się odnosić, skoro tak trafnie niekiedy opisują empiryczną rzeczywistość, a ponadto tak trafnie kierunkują przyszłe doświadczenia. Czy nie odnoszą się one do istot-esencji-idei?

Skomentuj Witold Marciszewski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *