§1. Osobność jest sposobem myślenia, który cieszy jego posiadacza pewnym zaskakującym kontrastem. Kontrast na tym polega, że coś, co mnie wydaje się oczywiste i z gruntu realistyczne, moi typowi rozmówcy uważają za niezmiernie dalekie od rzeczywistości; tak dalekie, iż spoglądają z niejakim współczuciem, że mam tak niedobrze w głowie, a nawet z przyganą, że rozpowiadanie czegoś takiego jest nieodpowiedzialne. Niech to zobrazują dwie krótkie opowieści, które oznaczam literami A i B.
A. Doświadczałem osobności np. wtedy, gdy w czasach Gierka zapowiadałem rychły upadek systemu i bloku socjalistycznego. Założyłem się raz o koniak z pewnym profesorem historii, moim rówieśnikiem, że ów upadek nastąpi przed naszym przejściem na emeryturę w roku 2000. A na to samo dictum dwaj inni koledzy, profesorowie logiki, uznali, że jestem osobnikiem kompletnie oderwanym od rzeczywistości. Co może tu cieszyć posiadacza tak osobnego poglądu? To, że w zderzeniu z silną opozycją odczuwam tym silniej własną rację, a postrzegając, jak rozmówca daleki jest od rozumienia rzeczywistości (choć sądzi o sobie wręcz przeciwnie), czuję mocniej własną zażyłość z prawami tego świata. Tymi, z których wysnuwam swe diagnozy czy prognozy. Prawo, które miałem na uwadze w tamtej prognozie w sposób intuicyjny, po jego wyartykułowaniu w teorii ekonomicznej (np. von Misesa i Hayeka) mówi tyle: jedynie moc obliczeniowa wolnego rynku może sprostać złożoności obliczeniowej gospodarki w tak wielkiej skali, jak skala państwa, a tym bardziej imperium. Bezsilna zaś wobec tej złożoności jest gospodarka nakazowa sterowana centralnie przez zastęp biurokratów – tak oderwanych od rzeczywistości ekonomicznej, że okazaliby się bezradni nawet wtedy, gdyby mieli obsługiwać mały kiosk warzywny.
B. Jak miło jest czuć się odstępcą od poglądów ogólnie uznawanych, doświadczam też wtedy, gdy kogoś przekonuję, że kraj, który najwięcej zyskał geopolitycznie w Europie, w wyniku wojny i układów jałtańskich, ma na imię Polska. Powszechny w tym kraju lament, jaką krzywdę zadały nam te układy jest dziwacznym nieporozumieniem. Kresy wschodnie zostałyby i tak utracone w wyniku krwawej wojny z Ukraińcami i Litwinami, którzy walcząc zawzięcie z nami o sporne tereny mieliby silne wsparcie od Rosji. Bez rekompensaty zaś na zachodzie i północy zagwarantowanej przez Jałtę powstałoby państewko między Bugiem i Wartą z prawie żadnym dostępem do morza. Do tego, mamy nareszcie państwo bez konfliktów etnicznych, a na zachodzie odziedziczyliśmy infrastrukturę cywilizacyjną na tak wysokim poziomie europejskim (Wrocław, Opole, porty), że nie mogą się z tym równać nawet Lwów i Wilno, nie mówiąc o bagnach Prypeci. Tak więc miast nurzać się z rodakami w smutku i poczuciu krzywdy, cieszę się samopoczuciem Polaka, do którego los historyczny się uśmiechnął po paru wiekach realnych nieszczęść, i który ma dość rozsądku, by ten fakt zauważyć. A stało się to dzięki imperialnej zachłanności Stalina, który sobie wyobrażał, że przesunięcie Polski na zachód automatycznie rozszerzy na zachód jego strefę wpływów, jako że Polska miała na zawsze (i tu się w chytrości swej przeliczył) w tej strefie pozostać.
* * *
§2. Istotna różnica między przypadkami A i B polega na stopniu intersubiektywności. W przypadku A brał się on min. z różnicy w pochodzeniu klasowym, którą trudno pokonać uczonym dyskursem. Moi rozmówcy wywodzili się z rodzin inteligenckich. Ja miałem ojca, który z robotnika stał się przemysłowcem dzięki swym talentom technicznym i ekonomicznym, usilnej pracy i oszczędności, w czym na różne sposoby wspierała go matka. I tak na moich oczach jako dziecka, a potem po trosze i terminatora, powstawała firma, zakład mechaniczny, który w kilku latach przedwojennych, w czasie wojny i po wojnie zapewnił całej rodzinie duży dostatek. To był z pewnością lepszy kurs wiedzy o gospodarce, niż ten, który przechodziła powojenna inteligencja w szkołach wyższych PRL-u pod nazwą ekonomii politycznej socjalizmu (a ten mnie ominął dzięki studiowaniu w KUL, gdzie wykładano w czasach PRL umiarkowany kapitalizm pod mianem katolickiej nauki społecznej, krytycznej wobec socjalizmu).
Intersubiektywność argumentacji jest to sytuacja, w której każda ze stron, optując za innym poglądem, ma zarazem niezbędną dla wzajemnego rozumienia się wiedzę na temat oczywistości żywionych przez drugą stronę i o jej aparaturze pojęciowej. Oponentom mojego poglądu o nieuchronności końca systemu socjalistycznego nie sposób było przekazać ten zasób refleksji ekonomicznej i zrodzonych z niej pojęć, który wrósł w mój życiorys, a w życiorysach mych rozmówców był po prostu nieobecny. Dlatego wyrażając mój głos osobny na prawach konwersacji, w której każdy się dzieli swym punktem widzenia, nie stawałem do pojedynku na argumenty. Przy tak odmiennym zasobie doświadczeń i pojęć nie byłoby szans na zbliżenie stanowisk.
Inaczej ma się sprawa w przypadku B. Moje przesłanki dotyczą faktów powszechnie znanych. Co się tyczy oponentów, to można założyć, że nie mają na ogół własnych w tej sprawie przemyśleń, raczej idą za utartym stereotypem. A temu do czasu upadku ZSRR sprzyjało przekonanie, że jałtański wyrok skazujący Polskę na uwięzienie w bloku komunistycznym będzie bezterminowy jak dożywocie. Wtedy można było się zastanawiać, czy ten koszt nie góruje nad zyskiem, jakim jest przesunięcie się Polski na Zachód. Łatwo zrozumieć, że nie wszyscy zdążyli się przeorientować w nowej sytuacji, pozostając siłą bezwładności przy wcześniejszej ocenie, dziś już nieaktualnej. Argumentacja ma ich tylko wyrwać z tej bezwładności. A na to jest większa szansa niż na przekonanie kogoś wtedy, gdy trzeba mu zaaplikować inną niż jego własna aparaturę pojęciową (np. dość wyrafinowane ujęcie wolnego rynku jako systemu przetwarzania informacji czyli obliczeniowego).