Wolność słowa i jej koszty

Minęły te czasy, kiedy istniała reżimowa cenzura tak rozrośnięta,  jak wielogłowa hydra, bo nie tylko Urząd Kontroli Prasy, ale i kontrola prawomyślności w obrębie redakcji i wydawnictw,  do tego czujność instancji partyjnych w kontrolowaniu wypowiedzi towarzyszy, a nawet nie-towarzyszy, i jeszcze inne zmyślne regulacje, o których długo by mówić, a dla najmniej uległych – wyrok sądowy za podważanie ustroju. Za tym systemem zasieków mogli sobie bytować bezpiecznie wyznawcy jedynie słusznej idei i aktualna władza polityczna.

Nic z tego dzisiaj w naszej III RP nie pozostało, co  jest wielkim sukcesem, by tak rzec, wolnego ducha, ale duch musi pogodzić się z kosztami tak cennej  wolności. Bo co jest cenne musi kosztować.

Koszt szczególnie przykry, wręcz przygnębiający, to zalew w mediach, a zwłaszcza w Internecie, mowy plugawej. Nie lubię słów drastycznych, ale jeśli mamy określić rzecz bez zaciemnień, to nie unikniemy porównań do plucia czy wylewania pomyj.  Co można na to poradzić? Właściwie nic. Jeśli coś z takich tekstów podpada pod kodeks karny, to sprawa dla prokuratora lub dla pozwów cywilnych.  Zabiegi perswazyjne czy pedagogiczne mają tu skuteczność zerową,  bo  za tą mową bełkotliwą i znerwicowaną kryje się tępota nieprzenikliwa na rzeczowe argumenty oraz chora emocjonalność, której nic tak nie rozdrażnia jak rzeczowość.

Trzeba mieć na uwadze tę pospolitą prawdę, że w każdej populacji istnieje pewien margines patologii, a problem jest dopiero wtedy, gdy nie jest to margines lecz jakaś statystyczna większość.  Tak czy inaczej, margines ten powinien się kurczyć z biegiem czasu i nasza to rzecz o to się starać. Ale nie drogą wezwań i apeli, lecz pracując od podstaw nad zrębami cywilizacji. Im wyższa cywilizacja, tym jej język inteligentniejszy i tym bardziej  liczący się z drugim człowiekiem. Warto pamiętać, że lżenie przeciwników, dziś naganne, było w czasach homeryckich i długo potem obowiązującym wojowników rytuałem (jak to jest dziś w kręgach uliczników). Coś się jednak z biegiem czasu zmienia.

Tym optymistycznym akcentem zamykam część ogólną i przechodzę do szczegółowej. To znaczy do tego, co sam – jako posiadacz i administrator blogu – mam zamiar czynić wobec inwazji chorej mowy.  Wprawdzie mój blog Polemiki i Rozmówki jest na to stosunkowo mało narażony, ale wszystko może się zdarzyć. Jest mniej narażony dlatego, że raczej nie zapuszcza się w trudny gąszcz  problematyki moralnej, która jest drażliwa z racji wielkiej różnorodności zwalczających się poglądów, do których są ludzie bardzo przywiązani emocjonalnie,  i dla których  trudno o kryteria rozstrzygania i uzgadniania.

Przypuśćmy jednak, że kogoś mocno coś zdenerwuje w treści lub stylu kategorii caeterum censeo. I wyrzuci z siebie jakiś stek epitetów pod adresem autora. Co bym wtedy zrobił? Różne mechanizmy WordPress umożliwiają blokowanie niepożądanych wpisów.  Trzeba z tego po prostu korzystać. A już z pewnością na bzdury nie odpowiadać,  jako to szczerze zapowiada w swoim blogu Adam Michnik.

To powiedziawszy, liczę się z tym, że taka postawa może budzić obiekcje. Jedna taka, że byłaby to praktyka cenzurowania, co do której wszyscy się zgadzamy, że  jest  niechlubna. Na to odpowiem, że trzeba odróżnić różne sfery wolności. Każdemu wolno zaśmiecać własny dom i nikomu nic do tego. Jeśli zaśmieca ulicę, obszar publiczny, to powinna się nim zająć straż miejska. A jeśli się wciska do mojego domu, chcąc tam rozsiewać brudy, to moje prawo powiedzieć „wypraszam”. A mój blog to mój dom.

Drugie zastrzeżenie byłoby takie, że odmowa wstępu nie zapobiegnie przypuszczeniu agresji słownej z innego terenu. Napastnik, dotknięty do żywego odmową wstępu może zyskać wstęp do jakiejś innej witryny i wtedy, niejako z okna sąsiada, wykrzyczeć, co o mnie myśli. Nawet jeśli to będzie jakieś lżenie mocno dotkliwe, nic na to nie poradzę. Ale nie ma co dramatyzować. Każdy, kto się decyduje upubliczniać swoje poglądy czy preferencje, powinien liczyć się z tym, że może wypuścić dżina z butelki. Na takiego demona trzeba być po prostu odpornym. Jest to rodzaj waleczności, bez której nie ma co stawać w szranki działań publicznych. Ale nie musi być ona jakoś niezwykle trudna. Być atakowanym przez frustratów o inteligencji poniżej normy to przecież rodzaj komplementu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *