Racjonalizm jako realistyczna filozofia nauki

Wprowadzenie

Jest to tekst dość długi, jak na obyczaje w  blogu. Toteż Czytelnik na tyle cierpliwy, żeby doczytać do końca, zasługuje na wyjaśnienie intencji autorskich: co autor pragnie osiągnąć  łącząc w jednym wpisie tyle zagadnień? Jedna z intencji wiąże się z rolą dydaktyczną tego blogu, która nie jest jedyna, ale nie jest tu nieważna. Dzielę się wiadomościami, które może się przydadzą osobom zainteresowanym filozofią informatyki, filozofią umysłu, filozofią i metodologią nauk.

Nie mniej ważnym motywem jest świadomość, jak wielkim darem losu jest dziś dla ludzi zajmujących się nauką możliwość wypowiadania w blogu poglądów bliskich autorowi, pociagających go intelektualnie, ale na tyle kontrowersyjnych, że nie wysłałby ich do druku w obawie, że jakiś anonimowy recenzent z innej szkoły myślenia zablokuje publikację. W dyskusji na blogu taki “kłótliwy” oponent to nie zagrożenie, ale szansa na impuls do dalszych własnych przemyśleń. Wymieniam niżej dwie tezy tego szkicu, o których wiem,
znając środowisko filozoficzne, że mogą wydać się niektórym kontrowersyjne.

Jedna z nich to moje rozumienie Pascalowskiego pojęcia “serca” jako zdolności intuicyjnego pojmowania prawd podstawowych, a w tym matematycznych. Oponentów prosiłbym o interpretację następującego tekstu z “Myśli” Pascala (nr 477 wg wyd. Chevaliera, 1954). “Serce czuje, że są trzy wymiary w przestrzeni i że liczby są nieskończone […]. Zasady czujemy, twierdzenia wyprowadzamy za pomocą dowodu; i jedno, i drugie pewnie, mimo że odmiennymi drogami. I równie bezcelowe i niedorzeczne jest, aby rozum żądał od serca udowodnienia pierwszych zasad, nim zgodzi się na nie przystać, jak byłoby niedorzeczne, aby serce — nim zgodzi się je przyjąć — żądało od rozumu czucia wszystkich twierdzeń, które ten udowadnia.” (Zob. http://sady.up.krakow.pl/antfil.pascal.mysli.htm)

Nie jest ta myśl Pascala obroną irracjonalizmu w takim sensie, w jakim rozumiał go K.Ajdukiewicz w artykule “Logistyczny antyirracjoalizm w Polsce”; wydał w nim walkę “prądowi — jak pisał — irracjonalnej metafizyki polskich romantyków”.

Ów krytycyzm Ajdukiewicza nie godzi w poglądy uczestników dyskusji zainicjowanej wpisem dra Pawła Stacewicza “Czy warto być racjonalistą (a nie irracjonalistą)?” (25.XI.2016). Definiują oni irracjonalizm po swojemu: jako pogląd, że uczucia są niezbędne jako dopełnienie aktywności rozumu (podczas gdy racjonalizm pojmują jako postawę ignorującą uczucia).  “Irracjonalizmu” takiego, jakiego bronią niektórzy uczestnicy dyskusji ja też bronię zdecydowanie np. w cytowanym niżej (§1.2) studium “Wrażliwość estetyczno-logiczna w badaniu naukowym”.

Ostrze krytyczne maksymy Pascala kieruje się w gruncie rzeczy przeciw temu nurtowi filozofii, który nosi nazwę empiryzmu. Jeśli rozumieć tę nazwę w sensie nadanym przez Koło Wiedeńskie — awangardę empiryzmu w XX wieku (por.§3). To empiryści żądają, żeby uzasadniać pierwsze zasady, np. aksjomaty arytmetyki, przez wrażenia czyli czucia zmysłowe. A gdy widzą, że to niemożliwe, odmawiają im prawdziwości i przypisują im jedynie status umownych ustaleń mających ułatwiać rachunki. Oto jak silna bywa awersja do pogodzenia się z faktem, że istnieją zasady nie dające się wyprowadzić z czuć zmysłowych (por.§3). Empiryzm wiedeński dość szybko utracił w skali światowej aurę jedynie naukowej filozofii nauki, ale w skali lokalnej, np. nad Wisłą, ma się w pewnych kręgach dobrze, i z ich strony spodziewałbym się polemiki. Chętnie do niej stanę. Szczegóły tego aktu rzucenia rękawicy znajdą w końcowym odcinku §3.

§1. Racjonalność jako postawa życiowa
a racjonalizm jako kierunek filozoficzny

§1.1.  Tym elementem wspomnianej na wstępie dyskusji, który stał się impulsem do obecnego wpisu jest częste występowanie słowa “intuicja” (naliczyłem 10 wystąpień). Jest ono w niej używane w sensie potocznym, bliskim znaczeniowo słowu “uczucie”. Nie kwestionuję tego sensu, bo jest to fakt językowy, a fakty się respektuje. Pomyślałem więc, że jako wieloletni (poczynając od rozprawy w roku 1971) badacz racjonalizmu w filozofii europejskiej, powinienem podzielić się wiadomością, jak intuicję rozumiano w tym nurcie.
A także wyjaśnieniem, dlaczego jest to pojęcie kluczowe w myśli racjonalistycznej XVII wieku — Kartezjusza, Pascala, Leibniza. Nie ma tam ono nic wspólnego ze sferą emocjonalną, lecz dotyczy podstaw poznania, w szczególności matematycznego.

Nie mniejszą niż u tych klasyków racjonalizmu wagę ma pojęcie intuicji u czołowych racjonalistów XX wieku, jak Kurt Gödel i Alan Turing. To jest, w tym typie racjonalizmu, który nazywam tu informatycznym (por.§2). O Turingu będzie dalej mowa (§2.2). Ewentualnych zaś w tej kwestii niedowiarków zachęcam do zadania Google’owi pytania: Turing on intuition (bez ujmowania w cudzysłów). Okaże się, że jest na ten temat blisko 400.000 wyników wyszukiwania. Jest to więc w informatyce i w jej filozofii temat na porządku dziennym. A jest tak to ze względu na interakcję intuicji i algorytmu (temat m.in. pracy doktorskiej Turinga, 1939).

Żeby uwydatnić odmienność tego pojęcia filozoficznego w stosunku do mowy potocznej, skorzystam z przykładu rozumienia potocznego, jaki znajdujemy w dyskusji “Czy lepiej być racjonalistą…” Mamy tam wypowiedź (Milena M., 3.XII): “Od początku bronłam postawy bycia irracjonalistą… Odbieranie świata nie tylko poprzez rozum, ale również emocje czyni go barwniejszym”. Nie jest więc Autorka przeciwniczką odbierania świata przez rozum, ale pod hasłem irracjonalizmu domaga się dopuszczenia uczuć, które czynią świat barwniejszym. Podobnie wyważona jest druga wypowiedź (Marta P., 5.XII), też podnosząca rolę uczuć, lecz nie domagająca się ich dominacji nad rozumem.

Słowo “postawa” jest istotne dla tego i dla innych głosów. Jest to zrozumiałe w sytuacji, gdy problem sformułowano w postaci: “Czy warto być racjonalistą?”. Rzeczownik osobowy “racjonalista” w równym stopniu wywodzi się z terminu “racjonalność” oznaczającego cechę pewnej postawy lub typu działania, co od słowa “racjonalizm”, które określa kierunek filozoficzny związany m.in. z nazwiskami Kartezjusza i Leibniza.

Wolno więc  respondentom interpretować termin “racjonalista” w jeden lub drugi sposób. Nic dziwnego, że dyskusja się potoczyła wokół racjonalności.Ludzkie postawy i zachowania są w zasięgu naszych codziennych obserwacji. Każdy więc inteligentny obserwator (a takimi okazali się dyskutanci) może tu mieć coś do powiedzenia. Natomiast racjonalizm jako kierunek filozoficzny to przedmiot badań specjalistycznych.

§1.2.  Sam jestem (także w sensie postawy) racjonalistą zdeklarowanym, ale nie tak
skrajnym, żeby nie zgodzić się z poglądem, że “poprzez uczucia możemy dostrzec to, czego nie widzi się naukowo”. To mi przypomina zdanie wielkiego polskiego filozofa orientacji racjonalistycznej Romana Ingardena zasłyszane przed pół wiekiem na jego gościnnym wykładzie w KUL. Mówił on o poznawczej sile miłości, która otwiera oczy na wnętrze drugiego człowieka, w porównaniu z siłą nienawiści, która zaślepia. Istotnie, dość często można zauważyć, że empatia daje trafniejszy wgląd w czyjąś psychikę niż teoria, z którą podchodzi do diagnozy dyplomowany psycholog.

Dotyczy to nie tylko poznawania ludzi. Jak widać u geniuszy nauki (np. Einstein,  Heisenberg, Poincaré, Łukasiewicz) także fascynacja pięknem — a więc rodzaj miłości — wszechświata, matematyki, czy określonego modelu matematycznego, jest stanem, w którym nawiedza uczonego błysk intuicji poznawczej. Piszę o tym szeroko w rozdziale pt. . “Wrażliwość estetyczno-logiczna w badaniu naukowym jako wyzwanie dla sztucznej inteligencji” w części III (“Dyskusja o pięknie”) książki “Jedność nauki — jedność świata?” (pod red. M.~Hellera i J.~Mączki, wyd. Biblos/OBI, Kraków 2003).

Wchodząc w rozważania, do których mnie zachęciły wypowiedzi w blogu, wezmę za myśl przewodnią, jakby zawołanie, dwa kluczowe słowa, których użyłem w poprzedni akapicie: intuicja poznawcza.  Niech ścieżkę myślową do tej kwestii (dyskutowanej potem w §2 i §3) utoruje pewna uwaga polemiczna na temat Pascala. Powinno to usunąć nieporozumienie zakłócające dyskusje na temat racjonalizmu.

Słynną maksymę Pascala serce ma racje, których rozum nie zna  interpretuje się często na modłę wersetu Mickiewicza “serce i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. Ale Pascal nie był romantykiem. Był dogłębnym racjonalistą, co widać, gdy czyta się uważnie jego “Myśli”, a w nich np. sentencję “cała nasza godność polega na myśleniu”. Otóż francuskie “raison” podobnie jak angielskie “reason” i łacińskie “ratio” oznacza nie tylko rozum, lecz także rozumowanie,  w szczególności matematyczne.

Bierze się bowiem ta maksyma z doświadczeń matematyka. który wie, że nie da się do wszystkiego dojść rozumowaniem. Musi ono się oprzeć na aksjomatach i regułach, a te nie mogą brać się z rozumowania, jeśli nie mamy wpaść w wir nieskończonego cofania się w dowodzeniu. Gdy przyjmujemy aksjomat, czynimy to ufając intuicji poznawczej, i to ją Pascal w pewnych kontekstach nazywa sercem. Na przykład, o intuicji arytmetycznej powiada “serce nam mówi, że liczb jest nieskończenie wiele”, zaś o intuicji geometrycznej, że serce uczy o istnieniu trzech wymiarów (por. cytat we Wprowadzeniu).

W innych kontekstach określa on intuicję zwrotem  esprit de finesse, co z grubsza można oddać jako “zmysł złożoności”. Dobrze go chyba obrazuje arytmetyczny aksjomat indukcji: całą złożoność zbioru liczb naturalnych ujmujemy jednym rzutem myśli, a więc niejako jednym nieomylnym odruchem, a to można porównać metaforycznie do nieomylnych odruchów serca. Dodajmy, że pojęcie intuicji matematycznej było kluczowe także dla racjonalizmu Kartezjusza (używał on łacińskiego intuitus); jego myśl kultywowało
środowisko uczonych klasztoru Port Royal, w którym najważniejszą postacią był Pascal.

Tezy o irracjonalizmie Pascala mógłby ktoś próbować bronić, wskazując na jego religijność w żarliwym typie kalwinistycznym, ale trzeba pamiętać o duchu epoki. Religijność cechowała też Kartezjusza (odkrycie geometrii analitycznej przypisywał Boskiemu natchnieniu), a także Leibniza (autora pobożnej pieśni do nabożeństw luterańskich). Obaj jednak są jednomyślnie uznawani za tytanów racjonalizmu.

§2. Współczesny racjonalizm informatyczny

§2.1.  Racjonalizm klasyczny, z jego nurtem kartezjańskim i nurtem leibnizjańskim, to pasjonujący temat dla historyków idei naukowych i filozoficznych. Studenci zaś politechniki, jeśli mają się dowiadywać o racjonalizmie, to raczej o jego wersji informatycznej. Ta bowiem wiąże się z problematyką sztucznej inteligencji. Racjonalista staje przed pytaniem, które w postaci kolokwialnej, skrajnie uproszczonej, brzmiałoby tak: czy robot może mieć rozum? Rozum w sensie zdolności dedukowania z aksjomatów mieć on może, o czym świadczy technologia automatycznego dowodzenia twierdzeń. Ale czy wchodzi w grę rozum także w sensie intuicji, zdolnej odkrywać prawdy nadające się na aksjomaty? Oto jest pytanie.

Cechą współczesnego racjonalizmu, widoczną w szczególności u Kurta Gödla i Alana Turinga, jest dostrzeżenie faktu, że postęp matematyki polega na współgraniu czyli interakcji (sprzężeniu zwrotnym dodatnim) między intuicją matematyczną  oraz algorytmem. Oba te pojęcia są  obecne również w klasyce racjonalizmu, ale z tą różnicą, że intuicjom poznawczym, czyli spostrzeżeniom intelektualnym, przypisywali klasycy niezawodność, a więc nieomylność. Natomiast współcześni racjonaliści, w szczególności Kurt Gödel, traktują ich wiarogodność analogicznie do wiarogodności spostrzeżeń zmysłowych.

W zasadzie, mamy do zmysłowych wielkie zaufanie, przecież buduje się na nich gmach nauk empirycznych, ale nie zamykamy oczu na fakty złudzeń, pomyłek, niedokładności. Podobnie ma się sprawa spostrzeżeń intelektualnych. Buduje się na nich matematyka i nie tylko ona, są więc godne zaufania, ale trzeba też mieć środki kontroli. Takim środkiem jest
przechodzenie od spostrzeżeń intelektualnych do algorytmów. Jeśli dobrze sprawiają się w praktyce oparte na intuicjach algorytmy, usprawiedliwia to kredyt zaufania dany generującej algorytmy intuicji.

Tak ma się np. sprawa z intuicją liczb i zachodzących między nimi relacji. Od tylu wieków, gdy stosujemy algorytmy obliczania, nie zdarzyło się żeby wiara, że 2+2=4 prowadziła inżyniera do pomyłki w konstrukcji mostu, czy księgowego do błędu w bilansie lub obliczaniu odsetek.

Żeby komuś opowiedzieć, jak przebiega interakcja intuicji z algorytmem, trzeba się wpierw upewnić czy tak samo pojmujemy intuicję arytmetyczną. Istotne jest to, że naprowadza ona na istnienie pewnych obiektów abstrakcyjnych. Na początku może to być zdroworozsądkowe spostrzeżenie, że mam tyle samo palców u każdej ręki. Także u nóg, a podziela też tę cechę każdy kwiat pięciopłatkowy. Itd. W tym “itd.” jest śmiały skok rozumu w nieskończoność: nie uznajemy żadnych ograniczeń co do ilości takich równolicznych struktur pięcioelementowych.

Gdy nas zapytają, czy istnieje coś wspólnego tym strukturom, możemy to z przekonaniem potwierdzić: “tak istnieje coś im wspólnego —  piecio-elementowość”. Inaczej mówiąc, istnieje liczba całkowita pięć. Jest to obiekt dostrzeżony w wyniku abstrakcji, toteż filozof nazywa go abstraktem. Abstrahujemy od tego, czy chodzi o lewą czy prawą dłoń, czy jest to dłoń czy stopa, czy pięciolistna koniczyna. Abstrahujemy też od kolejności elementów (obojętne czy liczymy palce zaczynając od kciuka, czy odwrotnie).  Abstrakty są przedmiotem intelektualnej intuicji, stąd doniosłość tego pojęcia w aparacie pojęciowym racjonalizmu.

Co jest w tym przykładzie spostrzeżeniem intelektualnym? Jest to zrozumienie, że mamy do czynienia z jakąś swoistą strukturą (różną np. od struktury czterech kół wozu). I że ta struktura jest obecna w takich to a takich obiektach fizycznych lub też niefizycznych (np. w pięciu zachwyceniach wobec zachodu słońca). Ważne jest tu słowo “obecna”. Abstrakt istnieje przez obecność w strukturze, a nie jakoś luzem, gdzieś poza wszelkimi strukturami.

Abstrakcja arytmetyczna jest w tym względzie podobna do geometrycznej.Powierzchnia ekranu, który mam przed czyma istnieje jako obecna w płaskim sześciościanie, jakim jest monitor. Tylko ją widzę, gdy patrzę wprost, a nie z ukosa; jest to więc pierwotna, niepowątpiewalna, dana wzrokowa. Trudno mi zatem uwierzyć, że jej nie ma, choć wiem, że nie da się oderwać jej od bryły, żeby sobie samodzielnie bytowała gdzieś w przestrzeni; jest ona realna tylko jako granica bryły. Podobnie dochodzę przez kolejne kroki abstrakcji do istnienia odcinków jako granic płaszczyzn oraz punktów jako granic odcinków (nota bene, tak właśnie definiuje to Euklides w księdze I).

§2.2.  Taki festiwal abstraktów można aranżować w nieskończoność, sięgając do wszelkich działów matematyki i wszelkich dziedzin wiedzy, ale żeby wrócić do arytmetyki (jako dyscypliny będącej środowiskiem algorytmów), dorzućmy jeszcze do tej kolekcji abstrakt wyższego niejako rzędu, jakim jest kwadrat liczby wymiernej uyskany z abstraktu, jakim jest funkcja mnożenia. Te obiekty muszą istnieć w świecie, o ile realne jest prawo grawitacji, bo trudno pojąć, jak mogłoby ono tak doskonale się sprawdzać, posługując się
jakimiś dowolnymi fikcjami wymyślonymi przez ludzki umysł. A jeśli nie są one dowolne, to co nas skłania do uznania realności takich a nie do innych abstraktów? Ten pragmatyczny tok rozumowania przemawia na rzecz poglądu, że świat jest matematyczny sam w sobie, a matematyzowalny  w naszym umyśle (nawiązuję tu do wpisu dra Stacewicza z 28.XII.2016).

Teza o matematyczności świata jest jednym z dwóch kluczowych punktów klasycznego racjonalizmu: że oprócz rzeczywistości poznawalnych zmysłowo obiektów empirycznych mamy rzeczywistość nie mniej obiektywnych jestestw matematycznych. To teza ontologiczna. Teza druga, epistemologiczna, głosi, że te jestestwa są dostępne intuicji czyli spostrzeżeniom umysłowym, analogicznie jak obiekty empiryczne są dostępne percepcji zmysłowej.

Racjonalizm informatyczny podziela obie tezy klasyczne, lecz z podwójną modyfikacją drugiej z nich. Po pierwsze, spostrzeżenia umysłowe nie są nieomylne, wymagają więc sprawdzania podobnie jak hipotezy empiryczne. Po drugie, na proces ich weryfikacji składają się trzy kroki, o których się nie mówi w racjonalizmie klasycznym. Są one następujące (a) precyzyjny opis uchwyconych intuicją abstraktów, co czynimy przez sformułowanie aksjomatyki; (b) formalizacja systemu aksjomatycznego przez takie reguły składni i takie reguły wnioskowania, które się odwołują wyłącznie do widzialnej formy
(kształtu) wyrażeń, co jest warunkiem koniecznym ich arytmetyzowalności oraz warunkiem kroku następnego; (c) mechanizacja systemu przez konstrukcję algorytmów dowodzenia lub obliczania, wykonalnych dla maszyny. Jeśli te algorytmy posłużą do trafnego rozwiązywania problemów w matematyce lub poza nią, dostarczy to nam to potwierdzenia trafności intuicji zawartych w aksjomatach, na których się opierają nasze algorytmy.

Żeby uzyskać w formie przykładu jakiś rzut oka na ten złożony proces, przywołajmy teorię grawitacji. Przekonujący i spektakularny jej sukces widać w dziedzinie lotów kosmicznych. Statkowi o takiej a takiej masie, mającemu się znaleźć na tak a tak odległej od ziemi orbicie, trzeba nadać odpowiednią do tych parametrów energię przyspieszenia; to ona przezwycięży ziemskie przyciąganie. Dzięki obliczeniom opartym na prawie grawitacji, wszystko to się realizuje z dokładnością co do sekund!

Fakt, że potrafimy to obliczyć zawdzięczamy wzorowi Newtona. To on, wraz z prawami mechaniki, dostarcza niezbędnego algorytmu. Kolosalny sukces tego algorytmu w sferze fizycznej byłby nieosiągalny gdyby nie istniał iloczyn mas, kwadrat odległości itp. Ten iloczym i ten kwadrat to obiekty wyabstrahowane z bytów fizycznych, jak masa, i geometrycznych, jak dystans w przestrzeni. Podobnie, przypomnijmy, abstrahuje się powierzchnię (pomijając resztę bryły), czy liczbę pięć z pewnej struktury (pomijając inne jej własności).

W poszukiwaniu charakterystyki racjonalizmu doszliśmy do punktu, gdy możemy wskazać na postępowanie naukowe typowo racjonalistyczne, a na Newtona jako sławetny historyczny przykład takiego postępowania. Będzie to zarazem ilustracja poglądu Turinga na twórczość naukową, w szczególności matematyczną). Turing w roku 1939 opublikował rozprawę o logikach porządkowych, w której, jak pisze jego biograf, “pytał, czy możliwe jest sformalizowanie tych działań umysłu, które można by nazwać twórczymi czy oryginalnymi co do swej natury” (A.Hodges, “Turing”, przekład polski 1997, s.32). W poszukiwaniu odpowiedzi Turing czyni następującą uwagę (podkreślenie kursywą — WM).

“Rozumowanie matematyczne można uznać za połączenie dwóch zdolności, które możemy nazwać  intuicją  oraz pomysłowością. Działanie intuicji polega na wydawaniu spontanicznych sądów, które nie są rezultatem świadomych toków rozumowania. Sądy te są często, ale bynajmniej nie zawsze słuszne. Czasami możliwe jest znalezienie niezależnego sposobu weryfikacji słuszności sądu intuicyjnego.” (op.cit., s.34).

Przykładem takiego sądu intuicyjnego, pisze dalej Turing, może być powzięta przez kogoś myśl, że każda liczba naturalna jest jednoznacznie rozkładalna na czynniki pierwsze. Niezależnym sposobem zweryfikowania intuicji będzie dowód danego sądu na podstawie aksjomatów arytmetyki. Dowód ten, pisze dalej Turing, będzie również zawierał sądy intuicyjne, ale będą one mniej zawodne niż ów pierwotny sąd. Jak wiemy z logiki, te bardziej niezawodne sądy intuicyjne to aksjomaty (w tym przypadku arytmetyki) oraz intuicje wynikania prowadzące do następnych wierszy dowodu (ujęte w logicznych regułach wnioskowania).

Co do aksjomatów, możliwe jest postępowanie, które wprawdzie nie redukuje niepewności do zera, ale sprowadza ją do jakiegoś realnie osiągalnego minimum. Wracając do Newtona, przyjrzyjmy się temu na przykładzie prawa grawitacji, patrząc na nie tak, jak gdyby było aksjomatem pewnego fragmentu fizyki. Mówi ono, że siła grawitacji między masami  m  oraz n  dwóch ciał jest wprost proporcjonalna do iloczynu m*n  i odwrotnie proporcjonalna do kwadratu odległości między środkami tych ciał; ten iloraz trzeba jeszcze
pomnożyć przez stałą proporcjonalności (uniwersalna stała grawitacyjna G).

Tym, co jest najwymowniej charakterystyczne dla racjonalizmu, to intuicja Newtona, że prawo grawitacji jest absolutnie uniwersalne, obowiązujące w każdym rejonie wszechświata. W czasach Newtona tej intuicji uniwersalności nie uzasadniały wystarczająco dane eksperymentalne. Mógł się on powołać na wyniki Galileusza, gdy idzie o grawitację na ziemi, a na dane Keplera gdy idzie o grawitację w naszym układzie słonecznym, ale prawo Newtona rozciąga się na cały wszechświat. I to nie tylko przestrzennie. Gdy wiemy już dziś o ewolucji wszechświata, wiemy też o działaniu grawitacji w każdej fazie ewolucji. Na przykład, gdy nie istniały atomy, a elektrony i protony snuły się chaotycznie w przestrzeni, stało się za sprawa grawitacji, że elektron
poczuł jakby pociąg do protonu i utworzył z nim atom wodoru. Potem grawitacja uformowała inne pierwiastki, a potem luźne chmary gazu przekształciła w zwarte ciała gwiazd, i tak się toczyła ta epopea rosnącej złożoności kosmosu.

Uniwersalne prawo grawitacji to kolosalny triumf racjonalizmu i spektakularna porażka empiryzmu (o którym mowa w §3). Ale nie mniej ważnym bohaterem tej historii jest algorytm. O przyciąganiu się ciał mówił już Empedokles (wiek V p.n.e.), ale siłę przyciągania można obliczać dopiero wtedy, gdy ma się algorytmy mnożenia, dzielenia i potęgowania. Te z kolei wzięły się z intuicji, które są zawarte w aksjomatach arytmetyki. Tak intuicja prowadzi do algorytmów, te zaś wspomagają powstawanie nowych intuicji, a potem ich weryfikację.

Co do weryfikacji, pouczający jest ostry spór, który toczył Leibniz ze zwolennikami teorii grawitacji. Leibniz uważał ją za niedorzeczną, ponieważ naruszała taką intuicyjną oczywistość, jak to że nie jest możliwe jakiekolwiek oddziaływanie fizyczne na odległość (actio in distans) odbywające się poza czasem. Newton też miał ten skrupuł, ale się z nim za sprawą nienagannej sprawdzalności prawa grawitacji; dostarczało ono metody obliczeń (czyli algorytmu), których wyniki wciąż się potwierdzały w doświadczeniu z niebywałą dokładnością. Wobec tak twardych faktów przeszedł bez echa protest intuicji         leibnizjańskiej. A swoją drogą, może była ona słuszna, wyprzedzając o kilka wieków odkrycie fal grawitacyjnych jako czynnika, który przenosi z prędkością światła energię promieniowania grawitacyjnego? To zdaje się sprawiać, że grawitacja tak pojęta spełnia warunek Leibniza: dystans między ciałami jest pokonywany przez dający się mierzyć czynnik fizyczny oddziałujący w czasie (pierwsza rejestracja przez detektor fal  grawitacyjnych — 14.IX.2015). Jego skutki umiał przewidywać bezbłędnie Newton, a bliższy odgadnięcia fizycznej natury tego czynnika był zapewne, jak się dziś zdaje, Leibniz. To bardzo interesujący materiał do badań nad drogami odkrywania przez intuicję prawd rozumu.

Uzupełnienie 14.01.2016.  W sprawie grawitacji zob. uwagi czytelnika  km  w komentarzu z dzisiejszego dnia.

 §3. Empiryzm — utopijny projekt uprawiania nauki

Jest to projekt snuty z dużą wyobraźnią, ale bez oglądania się na historyczne doświadczenia nauki. Zainicjowany w XVII i XVIII wieku przez Anglików (Locke, Berkeley) i Szkotów (Hume), pod koniec XVIII wieku dotarł do Francji (Condillac, D’Alambert), gdzie w XIX w. kontynuował go z rozmachem Comte. W XX wieku stolicą empiryzmu stał się Wiedeń. Już ta chronologiczna i geograficzna rozpiętość, jak i wielkie nazwiska klasyków  filozofii , każą traktować empiryzm  serio, jako poważnego krytyka i konkurenta racjonalizmu.

Tak też czyni się powszechnie, ale co do mnie, trudno mi nie być dysydentem w stosunku to tej rozpowszechnionej opinii. Ma to pewien powód biograficzny. Gdy pół wieku temu brałem udział w projekcie badawczym Zakładu Logiki PAN, dotyczącym metodologii nauk empirycznych, a kierowanym po mistrzowsku przez Kazimierza Ajdukiewicza, trafił mi do przekonania program mistrza: żeby metodologię nauk empirycznych uprawiać w sposób empiryczny. A jak można inaczej? Często uprawia się ją tak, że reguły metodologiczne wyprowadza się z założeń filozoficznych, a nie z obserwacji tego, jak postępują badacze osiągający doniosłe i ugruntowane wyniki.

Realizując program Ajdukiewicza,  oparłem mój do niego wkład  na dwóch klasycznych dziełach przyrodniczych, które tym się cechowały, że opisywały   nie tylko wyniki badań,  lecz także ich empiryczne podstawy w formie bardzo szczegółowych sprawozdań z  eksperymentów. Jedno z tych dzieł to “Odruchy warunkowe” Pawłowa, a drugie “Optyka” Newtona. Tym drugim zająłem się szerzej, a wnioski przedstawiłem po latach w artykule omawiającym ideę  racjonalizmu pod kątem wkładu Szkoły Lwowsko-Warszawskiej.

Dysponując uzyskanym z “Optyki” zasobem zdań sprawozdawczych, skonfrontowałem to z teorią zdań sprawozdawczych (Protokollsätze) rozwijaną przez Rudolfa Carnapa w środowisku awangardy ówczesnych empirystów, jaką było Koło Wiedeńskie. Zdania sprawozdawcze miały się  znajdować u podstaw teorii empirycznej jako jej zdania pierwotne, a więc nie  zakładające żadnej teorii; z nich wyprowadzałoby się logicznie twierdzenia teorii empirycznej. Takie dystansowanie się w punkcie wyjścia nauki od wszelkich założeń teoretycznych miało gwarantować najwyższą pewność. Carnap dobierał takie proste przykłady, jak “to jest czerwone”, “to jest kuliste”, “tu teraz gorąco”, “tamto się porusza”.

Wygląda to na program obiecujący nauce najwyższy poziom ścisłości, ale jest to obietnica nie do wykonania. Po pierwsze, w realnej nauce nie ma takich zdań sprawozdawczych, które posuwałyby ją naprzód, a nie zakładały jakiejś teorii. Jeśli mają one uzasadniać prawa przyrody, to trzeba stosować pomiar, a więc założyć pewną teorię matematyczną, oraz stosować przyrządy do eksperymentów a więc założyć teorię fizyczną dotyczącą funkcjonowania tych przyrządów, np. pryzmatu czy lunety. Ze zdań tak prostych, jak “tu leci mucha”, nie wyprowadzi się praw mechaniki, ani praw termodynamiki ze zdania
“jest mi teraz gorąco”.

Po drugie, nie ma takich reguł logiki, które pozwoliłyby wyprowadzać prawa nauki z Carnapowskich Protokollsätze. Empirystom z Koła Wiedeńskiego marzyło się stworzenie logiki do wyprowadzania ogólnych praw nauki z jednostkowych zdań sprawozdawczych, ale minęło blisko sto lat, a nic takiego nie powstało. A w ciągu tego stulecia fizyka, astronomia, biologia, kosmologia, informatyka osiągnęły sukcesy tak zawrotne, że nie uwierzyłby w nie nikt sto lat temu, gdyby je przepowiadał jakiś prorok (uznano by raczej, że prorok oszalał). Takie są zdumiewające wyniki badań, choć badaczom nie przychodziło nawet na myśl, żeby w celu ich osiągnięcia zapoznać się z epistemologią i metodologią empiryzmu.

To prawda, że nie przykładali się też do studiowania filozofii racjonalizmu, ale nie musieli uczyć się jej od filozofów. Sami taką teorię tworzą niejako spontanicznie, kierując się doświadczeniem i zdroworozsądkową intuicją. Gdy Einstein przystępuje do formułowania i uzasadniania teorii względności, a Heisenberg teorii kwantów, jeden i drugi udaje się do matematyki po teorię nadającą się na model postrzeganej przezeń intuicyjnie rzeczywistości empirycznej. Potrzebuje więc najpierw prawd rozumowych matematyki, branych z umysłowej intuicji, żeby dostać teorię empiryczną, którą będzie potem testował doświadczalnie.

Po co więc zajmować się racjonalizmem, skoro nauka i tak nim żyje, i tak się doń stosuje? Czy nie jest to wyważanie otwartych drzwi? Owszem istnieje ważna do zajmowania się racja, mianowicie aspekt światopoglądowy idei racjonalizmu. Rzutuje on na tak ważne dziś zagadnienie, jak kwestia sztucznej inteligencji. Kto wyznaje światopogląd racjonalistyczny, nie będzie skłonny wierzyć w roboty zdolne do tak twórczych i dalekosiężnych aktów intuicji, jak te, które zawdzięczamy geniuszowi Newtona, Leibniza, Einsteina, Heisenberga.

Jest to rozległy temat, zasługujący na osobne studium. Może warto go sobie zaplanować na rok 2017 — w ramach noworocznych postanowień?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Epistemologia i ontologia, Filozofia informatyki, Filozofia nauki, Logika i metodologia, Światopogląd informatyczny, Światopogląd racjonalistyczny. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 Responses to Racjonalizm jako realistyczna filozofia nauki

  1. Paweł Stacewicz pisze:

    Chciałbym stanąć po stronie studentów, którzy, jak czytamy w dyskutowanym wpisie prof. Marciszewskiego: „definiują irracjonalizm po swojemu: jako pogląd, że uczucia są niezbędne jako dopełnienie aktywności rozumu (podczas gdy racjonalizm pojmują jako postawę ignorującą uczucia)”.

    Otóż wydaje mi się, że nie do końca definiują go po swojemu, lecz przeciwnie,  biorą sobie za wzór K. Ajdukiewicza, który w rekomendowanej im lekturze pisze „Racjonalizm głosi kult poznania  racjonalnego – przeciwstawiając się irracjonalizmowi, kult poznania zdobytego na drodze przyrodzonej – przeciwstawiając się poznaniu czerpanemu ze źródeł nadprzyrodzonych, głosi kult intelektu – przeciwstawiając się uczuciu” (źródło: Zagadnienia i kierunki filozofii). Jak widać z ostatnich kilku słów, Ajdukiewicz przeciwstawia racjonalizm (rozumiany jako antyirracjonalizm) takiemu stanowisku, które docenia m.in.  poznawczą wartość uczuć (a więc irracjonalizmowi). Pisze wprawdzie dalej, że są to sformułowania ogólnikowe – mimo wszystko jednak je przywołuje.

    Jak ogólnie wiadomo, we wskazanym wyżej tekście Ajdukiewicz rozróżnia dwa znaczenia racjonalizmu: pierwsze – skontrastowane z empiryzmem,  drugie – precyzowane w opozycji do irracjonalizmu  (co zresztą jest językowo bardzo niezręczne, bo w nazwie ‘irracjonalizm’ tkwi człon ‘racjonalizm’, odnoszący do stanowiska objaśnianego). Profesor Marciszewski koncentruje się w swoim wpisie  na znaczeniu pierwszym, studenci zaś pozostają w kręgu znaczenia drugiego.

    Dopowiem jeszcze, że  moja intuicja porządkująca obydwa znaczenia jest taka, by (1) antyirracjonalizm nazywać racjonalizmem w sensie szerokim, zaś (2) antyempiryzm – racjonalizmem w sensie wąskim.  Przy takim ujęciu racjonalizm w sensie szerokim obejmowałby i antyempiryzm (stawiający za wzorzec poznania metody nauk formalnych, jak matematyka),  i empiryzm (stawiający za wzorzec poznania nauki realne/empiryczne, jak biologia). Ów szeroko pojęty racjonalizm domagałby się od poznania wartościowego – zgodnie z postulatami Ajdukiewicza – by spełniało ono dwa warunki: (i) intersubiektywnej komunikowalności, oraz (ii) intesubiektywnej kontrolowalności (które to warunki spełniają zarówno metody matematyczne, jak i eksperymentalne).

    Mając na uwadze dwa powyższe warunki, chciałbym zastanowić się nad pewnym zagadnieniem, które prowadzi w kierunku irracjonalizmu. Mianowicie: czy istnieją jakieś wartościowe metody poznawcze, które warunki te gwałcą, a mimo to są dla człowieka niezwykle istotne (wręcz nieodzowne)? Metody te – nie spełniające warunków szeroko pojętego racjonalizmu – trzeba by nazwać irracjonalnymi. A zatem: czy istnieją wartościowe metody irracjonalne i czy można podać charakteryzujące je warunki?

    Poszukując ich, zwróciłbym uwagę na różnego rodzaju techniki psychologiczne (terapeutyczne), a także pewne praktyki medytacyjne.   Są to metody, które mają wzbudzić w drugim człowieku pewnego rodzaju przeżycia niekomunikowalne (lub bardzo nieprecyzyjnie komunikowalne), a ponadto niekontrolowane z zewnątrz (z perspektywy drugiej osoby) — są to jednak przeżycia, o których terapeuta/mistyk/itp  wie, na mocy własnych subiektywnych doznań, że niosą one ze sobą coś niezwykle pozytywnego , np. pozwalają pokonać chorobę psychiczną lub zrozumieć pewien problem, nawet i matematyczny. W tym ostatnim przypadku mielibyśmy do czynienia po prostu z poznaniem.  

    W jaki sposób jednak można owe przeżycia w drugiej osobie wzbudzić, skoro są one nieopisywalne i fizycznie niekontrolowalne? Wydaje mi się, że w jeden tylko sposób. Poprzez umiejętne naprowadzanie: wskazówki, przykłady, kreowanie sytuacji analogicznych do sytuacji, w których my określonych przeżyć doznaliśmy. Istotą tychże metod – które w gruncie rzeczy zmierzają do wywołania w kimś pewnych niewyrażalnych i czysto subiektywnych przeżyć – jest zatem intersubiektywna naprowadzalność.

    To byłby chyba, nieaprobowany przez racjonalistów, a więc irracjonalny, warunek pewnego rodzaju wartościowego poznania.

     I tu pytanie do znawców tematu: czy mamy w takich przypadkach do czynienia z intuicją poznawczą? Intuicją, która nie spełnia wymogów szeroko pojętego racjonalizmu?

    Tymi pytaniami kończę swój pierwszy komentarz do arcyciekawego wpisu Profesora Marciszewskiego.   

    • Racjonalizm głosi kult poznania  racjonalnego – przeciwstawiając się irracjonalizmowi, kult poznania zdobytego na drodze przyrodzonej – przeciwstawiając się poznaniu czerpanemu ze źródeł nadprzyrodzonych, głosi kult intelektu – przeciwstawiając się uczuciu” (źródło: K.Ajdukiewicz:  Zagadnienia i kierunki filozofii).

      Def. kultu wg słownika PWN: «szacunek i uwielbienie okazywane komuś lub czemuś»

      Szacunek i uwielbienie to niewątpliwie uczucia. Przypisuję więc A. uczucia racjonalizmowi.  A że -izm nie jest w stanie żywić uczuć, chodzi zapewne o uczucia racjonalisty. Sam, CZUJĄC się racjonalistą, rozumiem to tak, że "kult" oznacza u A. jakąś b.wysoką ocenę pozytywną.

      Jeśłi uznać,  że w pojęciu oceny zawiera się to, że jest to akt uczucia, to nie ma o czym dyskutować:  bez takich uczuć nie dałoby się uprawiać nauk społecznych, humanistycznych, ani nawet medycyny: wszak w treści słowa "choroba" jest zdecydowana ocena negatywna.

      A w von Neumanna teorii decyzji kluczowe jest pojęcie racjonalności jako ocena pozytywna. Kto chce, niech z tego powodu nazwie medyków, von Neumanna etc. irracjonalistami; nie będziemy spierać się o słowo.   Ja go tak nie użyję, bo WYCZUWAM w tym słowie mocną dezaprobatę (jakiej nie żywię wobec von Neumanna), ale rozumiem, że to samo słowo może mieć w różnych kontekstach różne odcienie znaczeniowe.   Ważne, że studenci, w takiej lub innej stylistyce, wyrażali uwagi trafne i rozsądne, z którymi się solidaryzuję i czemu w swoim wpisie dałem wyraz.

       

      • W osobnym komentarzu, bo to temat osobny, zwrócę uwagę na dwa znaczenia słowa "czucie".

        Wg słownika PWN czucie =  «odbiór bodźców przez narządy zmysłowe».

        Ale gdy poeta powiada "czucie i wiara silniejmówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko", to ma na myśli uczucie, a czucie (wzrokowe) jest po stronie mędrca, gdy patrzy np. przez lunetę.
         

        Są to refleksje po dzisiejszym spacerze, gdy w samo południe CZULIŚMY lekkie ciepło słońca na policzkach. Był to niewątpliwy akt poznawczy. Był w tym sąd, czyli myśl: "tu teraz ciepło". Czy było to również miłe uczucie? Tak, co nie przekreśla wiarogodności poznania.

        Splot uczuć i myśli bywa w człowieku tak naturalny i tak wartościowy poznawczo , że nie mają wtedy sensu  przeciwstawienia. A irracjonalizm pojawia się – w moim rozumieniu – wtedy, gdy rozum mówi swoje, uczucie swoje, i  człowiek idzie za głosem uczucia. 

         

         

  2. Paweł Stacewicz pisze:

    Chciałbym pozostać jeszcze w kręgu ogólnych uwag o racjonalizmie konfrontowanym z irracjonalizmem – w kolejnych komentarzach przejdę już do racjonalizmu rozumianego na sposób informatyczny.

    1. Nawiązując do tytułu dyskutowanego wpisu narzuca mi się takie spostrzeżenie, że faktycznie trudno być irracjonalistą w ramach filozofii nauki, czyli ogólnej refleksji nad tego typu aktywnością człowieka, która w największej mierze angażuje rozum. Aczkolwiek i tutaj można wskazać pewne ‘irracjonalne wyłomy’.  Po pierwsze, w kontekście odkrycia, a nie uzasadnienia. To tu zapewne, na poziomie formułowania pewnych niesprawdzonych jeszcze rygorystycznym rozumowaniem prawd (np. aksjomatów), działa poznawcza intuicja (coś w rodzaju przeczucia prawdziwości lub gwarantowania prawdziwości).  Po drugie, w obszarze szeroko rozumianej motywacji. To uczucia zapewne  kierują umysł naukowca ku pewnym dyscyplinom, a w ich obrębie ku konkretnym zagadnieniom (jeden wybiera matematykę , inny biologię; ktoś woli geometrię, inny teorię liczb). To emocjom także zawdzięczamy uporczywe dążenie do rozwiązania takiego czy innego naukowego problemu (myślę tu o takich emocjach, jak rozdrażnienie wywołane brakiem rozwiązania).

    2. Chociaż jednak trudno być irracjonalistą w filozofii nauki, to można nim być w filozofii pojętej szeroko. (Nie bacząc na negatywny wydźwięk słowa irracjonalizm).  Można mianowicie uważać, że najważniejsze pytania dotyczące człowieka (pytania o jego egzystencję, wolność, samorealizację…) dotyczą bardziej sfery uczuć i emocji, niż sfery rozumu. W tym sensie za irracjonalistów trzeba by uznać np. francuskich egzystencjalistów. Można też sądzić, że odpowiedzi na te pytania nie są możliwe do uzyskania poprzez refleksję rozumową/racjonalną, która spełniałaby chociażby postulowane przez Ajdukiewicza warunki intersubiektywnej komunikowalności i kontrolowalności. Być może odpowiedzi na te pytania trzeba odnaleźć samodzielnie, w planie czysto subiektywnym, zdając się co najwyżej na warunek intersubiektywnej naprowadzalności. O nim pisałem w końcowej części poprzedniego komentarza.  

    • Zgadzam się bez reszty w uwagami na temat roli emocji w kontekście odkrycia i w sferze motywacji. Jest to także mój pogląd. 

      Czy jednak jest trafne językowo określać ten pogląd terminem "irracjonalizm"? Wyobraź sobie, że masz zamówienie na napisanie hasła pod tym tytułem do słownika filozoficznego,  a drugie — do słownika poprawnej polszczyzny.  Warsztat leksykografa ma za podstawę korpus tekstów, w których występuje dany termin; tu byłby szczególnie ważny tekst Ajdukiewicza. 

      Rozważmy 3 warianty definicji zwrotu  [A] "x jest irracjonalistą", gdzie definiensem byłby zwrot [B] "x jest motywowany emocjonalnie do rozwiązania problemu P i/lub x-owi pewne emocje (np. odczucie piękna danego dowodu) pomagają rozwiązać P".

      df.1:  B => A  – df cząstkowa przez warunek dostateczny

      df.2: A => B – df cząstkowa przez warunek konieczny

      df.3: A <=> B – df. zupełna.

      Czy badacza, który spełnia którąś z tych definicji nazwiesz irracjonalistą?  I czy nazwiesz irracjonalistą filozofa nauki, który dopuszcza takie cechy procesu badawczego?

      Ja nie nazwałbym irracjonalistą ani takiego badacza ani takiego filozofa. Nazwałbym dopiero takiego filozofa nauki, który dopuszczałby do zbioru twierdzeń naukowych sądy, dla których jedynym powodem ich przyjęcia jest obecność uczuć w procesie badawczym i/lub w motywacji badań. Sądzę, że jest to rozumienie irracjonalizmu zgodne z intencją Ajdukiewicza. 

       

  3. Michał St. pisze:

    Witam. Chciałbym wypróbować pewną hipotezę roboczą, jak widzę, bardzo mocno korespondującą z wpisem Pana Profesora Marciszewskiego i wpisami Pana Doktora Stacewicza. Według mnie, wszędzie gdzie spotykamy przedmiot bezpośrednio, czy to intelektualnie, czy zmysłowo, czy to wreszcie uczuciowo, mamy do czynienia z pewną możliwością poznawczą, ale zarazem akt poznawczy odpowiadający takiej możliwości jest niekomunikowalny i intersubiektywnie niekontrolowalny. Dopiero przełożony na język dyskursywny akt taki referuje przedmiot i nasze do niego podejście, ale zarazem wówczas przestaje być to kontakt bezpośredni.

    (Wersja syntetyczna hipotezy: poznanie bezpośrednie [niejęzykowe i niekomunikowalne] poprzedza i warunkuje poznanie pośrednie [językowe i komunikowalne]).

    Takie poznanie jest osobiste – bo nauki nie uprawiają „rzeczy ogólne”, tylko ludzie – członkowie społeczności badawczych („rzeczy konkretne”). A zarazem takie poznanie uprawomocnia naukę jako systematyczne poznanie ważne i poważne, a nie tylko „martwą literę”.

    Inaczej twórczy członek społeczności naukowej nie różniłby się od podręcznika, albo hipotetycznego członka takiej społeczności, który jest świetnym aktorem i tylko „wykuł na blachę”, naprawdę nie wiedząc, o co chodzi. (Jest to problem sygnalizowany już przez Sokratesa).

    Wymieniłem w poznaniu bezpośrednim warianty intelektualny, zmysłowy, uczuciowy. Spróbuję rozjaśnić przykładami, bez pretensji do wyczerpania tematu, albo do jakiejś mocy zniewalającej, tego, co zaprezentuję. Wydają się one w pewnej mierze przekonujące mnie. Według tych wariantów można by zadać sobie pytania-polecenia, które naprowadzają na przedmiot (oczywiście takie naprowadzenie może się nie udać): a) „opisz liczbę 3”; b)” jak smakuje ananas?”; c) „czy do kochanego człowieka chcesz podejść, czy uciec?”.

    Zastanawiam się, czy nie jest tak, że:

    1. trzeba odnaleźć obiekt nazywany liczbą 3, aby podać jego własności, a nie tylko przeprowadzić dyskursywną konstrukcję na zasadzie przyporządkowania 2+1 = 3 (z resztą, nawet gdyby jedyną własnością liczby 3, było to, że może do niej prowadzić sekwencja operacji: „ujęcie liczby 2” i „ujęcie liczby 1” i „sumowanie liczby 2 i 1” i wreszcie „ujęcie wyniku w postaci obiektu 3 (prezentującego z resztą swoistą tożsamość, a nie rozlatującego się na uprzednio przygotowane, a dalej rozkładalne, operacje i obiekty)”, to sensowne – chyba – byłoby pytanie: skąd wiem, o jaki obiekt chodzi, kiedy mówię o liczbie 3? W końcu język ma swoją warstwę dowolną i wyrażenie „trzy”, za pomocą definicji projektującej mogłoby zacząć oznaczać nasze – przykładowo – 4. (np.: niech słowo „trzy” oznacza obiekt 4). Synteza: zastanawiam się, czy taka bezpośrednia wiedza (intuicja) nie jest potrzebna już choćby do tego, aby opisać obiekt 3 i w ogóle zidentyfikować obiekt 3 (wtedy powstaje też pytanie, o status takiej identyfikacji – bowiem mogę skonstruować maszynę, która będzie wskazywać obiekty, ale czy będzie to ludzka identyfikacja, jak w wypadku mojej intuicji? I czym by się różniły?). Inaczej, czy taka „wiedza”, „identyfikacja”, „spotkanie z przedmiotem”, nie jest punktem wyjścia jakichś na nim operacji? To samo odnośnie np. aksjomatów, o czym wiele w tekstach powyższych można przeczytać.
    2. Jest to przykład B. Russella. Jeśli chcę poznać smak ananasa muszę doświadczyć go bezpośrednio. Inaczej, muszę przeprowadzić akt intuicji zmysłowej. Objaśnienia i ogólnie, wiedza dyskursywna – są tu nieefektywne i nie prowadzą do zrozumienia. Podobnie Wittgensteinowski przykład: „opisz jak brzmi klarnet” – czy słuchający opisu, na podstawie Twoich objaśnień, już wie jak brzmi klarnet? Zastanawiam się, czy w takim razie wszelki empiryzm jest „irracjonalizmem”? Empiryzm zakłada, że mamy (a przynajmniej ktoś ma!) kontakt z przedmiotem, a nie tylko jego logicznie skonstruowanym odpowiednikiem. A więc: albo * intuicja zmysłowa, przeprowadzona chociażby przez wybraną grupę wiarygodnych obserwatorów, albo **„wszyscy jesteśmy kantystami” i do rzeczy samych w sobie dostępu mieć nie możemy. Jeśli zachodzi **, to trzeba by się zastanowić nad kwestią „transcendentalnej dedukcji” i skonstatować problem odniesienia nauki do obiektów realnych. (Tutaj też jednak pozostaje wiele innych kwestii, między innymi kwestia autorytetu w nauce, w końcu eksperymentów, o których mowa w nauce nie przeprowadzamy sami, możemy w wypadku najprostszych skonstruować podobne, ale nie każdy ma w domu „zderzacz hadronów”; podobnie – nie każdy z nas był na księżycu, a przecież wszyscy wiemy jak tam jest. Zatem wiemy, ale nie bezpośrednio. Tutaj też chyba spora rola wyobraźni w nauce.)
    3. Tutaj z kolei miałoby zastosowanie to, co Pan Profesor pisał o wykładzie Ingardena na KUL (z resztą Ingarden jest, dla mnie, w kwestii zagadnienia intuicji wielkim inspiratorem i autorytetem). Jeśli odnoszę się do kochanego człowieka, to wyczuwam, że właśnie zbliżenie, a nie ucieczka jest postawą właściwą –postawą, którą preferuję i chcę realizować. Aktualna miłość, jest jakimś przyciąganiem, ciepłem, zainteresowaniem, i przy tym, czymś niezbywalnie osobistym. W sferze opisów uczuć, uniesień mistycznych język zazwyczaj jest bardzo metaforyczny, ale poezja świadczy o możliwości naprowadzenia na relację z „obiektem”. W takim razie widać, jak sądzę, że od bezpośredniości uczucia, poprzez pośredniość przekazu, do bezpośredniości ujęcia uczucia opisanego, jako obiektu, jest jakaś możliwa do przejścia droga. Kwestia uczuć jest z resztą, bardzo wieloaspektowa, w nauce świetnie opisuje je Kuhn, pokazując, że motywacje każące preferować jeden paradygmat względem drugiego nie zawsze są „racjonalne”, czasem właśnie opierają się na uczuciach.

    Podsumowując moją kwestię, chciałbym podkreślić pytanie o rolę bezpośredniości w nauce jako punktu wyjścia, nie tylko w kontekście odkrycia, ale także w kontekście „inkluzji” badacza w świat realnych problemów, a nie tylko „problemów językowych”, „problemów skonstruowanych”. Oczywiście człowiek nigdy nie znajduje się w sytuacji „czystego początku”, kiedy jako po raz pierwszy otwarte oko miałby zacząć zapełniać „rylcem doświadczeń” i dodam: intuicji, swą niezapisaną tablicę. Dla dojrzałego człowieka uprawiającego naukę dyskurs, a więc jego zdobyta w procesie edukacji wiedza, tradycja (czy sama w sobie racjonalna?) itd. oraz intuicja, czyli każda bezpośredniość, nie tylko „radykalnie początkowa”, wzajemnie się przenikają. No, ale „bycie w świecie” na tym polega, że nie ma czystego początku i perspektywy poza światem. Stąd intuicja nie jest samowystarczalna – potrzebuje dyskursu, do przekazania informacji, budowy ciągów argumentacyjnych, „kontekstu uzasadnienia”, a nawet wskazania swojej możliwości i uprawomocnienia (Kołakowski: słowo intuicja samo nie jest już aktem intuicji [zaczerpnięte od prof. A. Motyckiej] – zatem, na gruncie języka istnienie intuicji jest hipotezą – intuicja jest „nietykalna” tylko w punkcie wyjścia). Intuicja jest nieomylna w punkcie wyjścia, nie dlatego, że jest taką władzą, która jest czymś świetniejszym, znakomitszym niż rozum, ale dlatego, że nie umie się mylić, nie ma takiej zdolności, i nie potrafi. Co to znaczy? Znaczy to, że ona niczego jeszcze nie twierdzi, ona w „sensie językowym” milczy, tak jak w sensie językowym milczy oko, które coś widzi, nos, który coś czuje… (Świat „bez ludzi” milczy, jest bardzo cichym miejscem – to ludzie mówią, opisują, dyskutują. Lecz ludzie są w świecie, więc sytuacja „świata bez ludzi” jest wyabstrahowana i fikcyjna.) Myślę, że można posłużyć się parafrazą Kanta: „zmysły jeszcze niczego nie myślą”, intuicja jeszcze niczego nie twierdzi, jest bezpośrednim kontaktem z obiektem. Twierdzenie i przeczenie zaczynają się wraz z wypowiedzeniem czegoś, intuicja poprzedza wypowiedzenie. Dlatego roboczo stwierdzam: mylimy się i rację mamy tylko w języku – „w” intuicji się nie mylimy, bo jest ona bierna.

    Bardzo podoba mi sie dyskusja zainicjowana przez Pana Profesora Marciszewskiego i Pana Doktora Stacewicza. Odczytałem Państwa wypowiedź w podróży, dlatego proszę darować brak odniesień bibliograficznych. Pozwolę sobie jeszcze skonstatować coś, co wydaje mi się stanem faktycznym. Argumentacja Pana Profesora Marciszewskiego wydaje mi się w wielu miejscach zgodna z tym, co Arystoteles pisze na temat zasady sprzeczności. Tutaj mam na myśli przede wszystkim kwestię aksjomatów. Po drugie wydaje mi się, że nawet Popper, w swoim krytycznym racjonalizmie nie negował intuicji, jako możliwego źródła wiedzy (nowych, śmiałych teorii – a więc kontekst odkrycia), jednak zakładał, ze nie poddaje się ona racjonalizacji w sensie instrumentalistycznym: nie mamy możliwości stymulowania intuicji do dokonywania genialnych odkryć, ani nie ma algorytmu na dokonanie genialnego odkrycia. Ten problem dobrze opisuje – nie mówię, rzecz jasna, że rozwiązuje w sposób bezdyskusyjny – A. Motycka w książce Człowiek wewnętrzny a episteme. Zarzuca Popperowi, że cały aparat poznawczy człowieka utożsamił z rozumem analitycznym, a całą filozofię nauki z kontekstem uzasadnienia pojętym, jako logiczna rekonstrukcja metod argumentacji i dowodzenia w nauce. Tymczasem nauka to również twórczość i odkrycie. I to odnoszące się do rzeczywistości, a nie do samych siebie i naszych fantazji (choćby o walorze wszechogarniającej koherencji). Trzeba zatem zastanowić się, czy „racjonalizm” w wersji ideologicznej-skrajnej-pozytywistycznej nie „wylewa z kąpielą” czegoś istotnego, również dla siebie samego: realizmu i odniesienia do rzeczywistości. Inaczej – czy z działania rozumu osiągającego granice ekspansji (wręcz wypierającego rzeczywistość, na rzecz swoich konstruktów), i przy tym krytycznego w sensie radykalnym, po przeprowadzonej krytyce nie pozostaje sam już tylko rozum? Czy nie ryzykuje się tutaj utratą odniesienia? Czy nie jest to jakiś nowoczesny idealizm (wbrew intencjom jego twórców)? Nie kwestionuję, rzecz jasna, reguł krytycyzmu, ale zastanawiam się, czy nie trzeba by „otworzyć oczu” na pewien fakt: fakt intuicji. Fakt? Od kilku lat wypróbowuję odpowiedź twierdzącą na powyższe pytanie. Zakończę parafrazą z Wittgensteina (co może być zaskakujące dla ewentualnych czytelników, którzy nie kojarzą myśli autora Traktatu z intuicją filozoficzną.): intuicja byłaby tym, co nie może być wypowiedziane; to się po prostu widzi.

    • Paweł Stacewicz pisze:

      Bardzo ciekawy komentarz… w którym czuć z daleka epistemologiczne zacięcie autora, :).

      W moim odczuciu komentarz doskonale odsłania i objaśnia ten wymiar intuicji, który jest jakby poza-racjonalny czy też przed-racjonalny. Chodzi bowiem o takie akty poznawcze (nazywane wyżej: intuicyjnymi), które  poprzedzają, ale jednocześnie warunkują, akty splecione z pewnym językowym wyrazem, czyli za pomocą języka właśnie intersubiektywnie komunikowalne i kontrolowalne  (a zatem w sensie Ajdukiewicza: racjonalne).

      W komentarzu czytamy:   „Intuicja jest nieomylna w punkcie wyjścia, nie dlatego, że jest taką władzą, która jest czymś świetniejszym, znakomitszym niż rozum, ale dlatego, że nie umie się mylić, nie ma takiej zdolności, i nie potrafi. (…) …intuicja jeszcze niczego nie twierdzi, jest bezpośrednim kontaktem z obiektem. Twierdzenie i przeczenie zaczynają się wraz z wypowiedzeniem czegoś, intuicja poprzedza wypowiedzenie. Dlatego roboczo stwierdzam: mylimy się i rację mamy tylko w języku – „w” intuicji się nie mylimy, bo jest ona bierna”.

      Ciekaw jestem, czy ten właśnie wymiar intuicji byłby skłonny Profesor Marciszewski skojarzyć z aktami abstrahowania (uchwytywania abstraktów, takich jak liczba czy powierzchnia), które to akty poprzedzają formułowanie o abstraktach pewnych sądów (np. że powierzchnia kuli jest większa od powierzchni każdego wpisanego w nią wielościanu)?

      Ciekaw jestem dalej, czy autor analizowanego tu komentarza, byłby skłonny uznać, że pewne formy intuicji nie są jednak  „bierne” – tak jak chce chyba Profesor Marciszewski? Według Profesora bowiem intuicja wydaje hipotetyczne sądy – sądy, które jej się narzucają, wymagając jednak dalszego sprawdzania. (Intuicja jest zatem władzą czy też częścią  rozumu, a nie czymś mu przeciwstawianym).

      Zgodnie z moim językowym wyczuciem i jedne i drugie akty poznawcze trzeba nazwać jakimiś formami intuicji. Może tak: 1) intuicja bierna i przedjęzykowa, 2) intuicja aktywna, wyrażana w hipotetycznych sądach.

  4. km pisze:

    Gdyby to grawitacja miała przeważyć o tym, że "elektron poczuł pociąg do protonu"
    to oznaczałoby, że "intuicja Newtona o uniwersalności prawa grawitacji",
    a w szczególności tego, że jest powszechne w każdym momencie trwania wszechświata
    – była fałszywa.

    Oddziaływania eletromagnetyczne między elektronem i protonem są zdaje mi się OBECNIE o rzędy wielkości silniejsze od grawitacyjnych sił między nimi
    i gdyby to one miały przesądzić o ich powiązaniu w atomy,
    to znaczyłoby, że KIEDYŚ były silniejsze (być może nie poddając się WTEDY prawu grawitacji Newtona).

    Co ciekawe na obu ekstremach skali fizycznego poznania (w kwantowej dziedzinie i w domenie kosmologii) obecne są (poważne) teorie poddające w wątpliwość uniwersalniość prawa grawitacji. By wytłumaczyć zachowanie się wielkich struktur jak galaktyki i ich gromad niektórzy postulują, że w takich skalach by wyznaczyć siłę grawitacji między masami nie należy "wstawiać do wzoru" kwadratu a inne potęgi odległości. Inne zmiany miałyby także dotyczyć skal najmniejszych…

    Skale te nie były jednak dostępne oglądowi Newtona- tak jak i naszemu poznaniu nie są na tyle powszechnie dostępne – by wytworzyła się włąściwa dla manifestujących się w nich regularności INTUICJA.

    INTUICJA jaką wytworzył w sobie Hume rozważając wnikliwie podstawy wnioskowań opierających się na indukcyjnym rozciąganiu w nieskończoność była chyba trafna. I tak jak Empiryzm był utopijnym projektem uprawiania nauki – tak ułudą jest wiara w rozciągłość naszych INTUICJI poza to co regularnie obejmujemy swoją wyobraźnią.

    By tłumaczyć ewolucję wszechświata – by zapewnić w korespondowaniu twierdzeń z obserwacjami jedność – projektujemy "inflantowe pola", konstruujemy pola o "ujemnych ciśnieniach" i powołujemy do istnienia w Popperowym świecie III "ciemne energie". Robimy to by uratować swe INTUICJE o uniwersalności prawa grawitacji Newtona.
    Czynimy tak jak sądzę dlatego, że nie zawiodło nas ono tyle razy w innych okolicznościach – tak jak księgowego nie zawodziły reguły dodawania (2+2 regularnie wychodziło 4) i powszechna diagnoza trafności rezultatu sprawiała, że uwierzyliśmy, że rozumiemy.

    Powtarzam za neurologiem A.R. Damasio, że uczucia są "regulacjami ku homeostazie"
    – siłami oddziałującymi na świadomy rozum a dającymi odczuć jaki jest rezultat "obliczania" w "pierwotniejszych" obszarach struktur neuronalnych, które przetwarzają – równolegle i w rozproszeniu – zarówno to co jest treścią świadomych myśli jak i dane wynikające z mapowania stanów ciała i okoliczności zewnętrznych powiązanych (lub nie) z aktualnie rozpatrywanymi świadomie treściami.

    "Gdy Einstein przystępował do formułowania i uzasadniania teorii względności, a Heisenberg teorii kwantów, jeden i drugi" rozmyślając nieustannie nad matematycznymi strukturami ,oraz tym co mają one przedstawiać, "karmili" także owe – równolegle i w rozproszeniu przetwarzające – układy i systemy neuronalne ,o mocy obliczeniowej przewyższające zdolności obliczania świadomego rozumu* , niedostępne dla kognitywnego wglądu inaczej niż poprzez dające się ODCZUĆ emocjonalne wagi i INTUICJE.

    To one w mym mniemaniu stoją za niewystępowaniem w rozumowaniach zapętleń się beznadziejnych w obliczeniach (błąd typu stop) z jednej strony – a z drugiej twórczymi INTUICJAMI popychającymi rozumowania, dowody i teorie zgodnie z niedowodliwymi przeświadczeniami.
    One to także sprawiają, że ufamy wnioskom opierającym się na powtarzających się doświadczeniach i wobec braku dostępności absolutnej niepowątpiewalnej wiedzy (wierzymy w ewentualność taką, że to co nam się przedstawia "jest na poważnie" i) w algorytmach "logiki zapętleń" poznajemy otaczający nas Świat.

    Dlatego pragmatycznie racjonalni ludzie – zdani na wyroki empirii – mogą wierzyć, że odpowiednio skonstruowane roboty będą zdolne do takiego rodzaju INTUICJI
    (Twórczych nie w oparciu o losowe algorytmy ale dające się "sformalizować" jedynie poprzez przedstawienie wszystkich zawiłych powiązań funkcjonalnych struktur obliczeniowych wzorowanych na neuronalnych strukturach mózgu)

  5. Komentarz do tekstu km. Dziękuję za uwagi o grawitacji. Dałem do swojego tekstu przypis odsyłający do tych uwag, żeby czytelnik mógł sobie wyrobić własny pogląd w tej sprawie.

    Co do całości wywodu, to uderza mnie w nim uzasadnianie teorii epistemologicznej teorią przyrodniczą – neurobiologią. Sympatyzuje z takimi próbami, bo bywają cenne heurystycznie, ale widzę w nich potknięcie logiczne polegające na wyprowadzaniu zdań normatywnych, tu z dziedziny epistemologii lub metodologii nauk ze zdań opisowych należących do neurobiologii.

    Jako filozof doradzałbym matematykowi (co on i tak robi sam z siebie): “poddawaj asercji tylko takie sądy, które wynikają logicznie z niesprzecznego układu aksjomatów”. A nie coś w rodzaju: “poddawaj asercji tylko takie sądy, które zaistniały w twojej świadomości z powodu z takich to a takich procesów fizjologicznych” (nota bene, była to porada całkowicie niekonstruktywna, bo niby skąd matematyk ma wiedzieć, co się kotłuje w jego neuronach).

    • km pisze:

      Najpierw poznawano (Świat) potem dopiero zaczęły powstawać gnoseologie.
      Wiele z modeli epistemologicznych chyba słabo korespondowało z praktyką poznania (skoro przynajmniej część z nich aspirowała do uniwersalności – a były wzajemnie sprzeczne).
      Neurologiczne sprawozdanie ze zjawisk jakie mają miejsce w głowach poznających to (najlepszy obecnie, "ściśle naukowy" ) ogląd "z zewnątrz" na procesy stojące za intuicjami i odczuciami jakich doświadczają badacze rzeczywistości.

      Pozwolę sobie na (daleko odchodzącą od epistemologii) analogię:
      Nabierając wprawy w prowadzeniu auta po pewnym czasie nie musimy skupiać na "czynnościach technicznych" z tym związanych (jak operowanie pedałami gazu i sprzęgła) uwagi – robimy to instynktownie. Moc obliczeniowa – równolegle i w rozproszeniu – przetwarzających nieświadomych układów sprawia, że intuicyjnie prowadzący doświadczony kierowca prowadzi lepiej niż skupiający swój rozum w 100% nowicjusz.
      Lecz nie radziłbym polegać na intuicjach zyskanych wraz z nabraniem pewności w prowadzeniu auta gdy ktoś posadzi nas za sterami samolotu.
      Pewnie wielu kierowców ze zdumieniem trafiło nie raz pod własny dom gdy w zamyśleniu prowadzili samochód po pracy – choć mieli pojechać po drodze na zakupy.
      Cóż – gdy jak zwykle w danych okolicznościach siedzieli w aucie intuicyjnie wybrali kierunek. Ale okoliczności były inne – i o tym pisałem doceniając skuteczność ale i poddając w wątpliwość uniwersalność INTUICJI matematycznych odwołujących się do fizycznych zjawisk jakie prawdopodobnie żywili Newton, Einstein i inni badacze.

      Mam nadzieję, że staje się jasne, iż "potknięcie logiczne" polegające na odwoływaniu się obecnie do teorii opisującej zjawiska towarzyszące poznaniu
      – by tak oto normować poznanie:
      [ Pamiętaj fizyku młody: intuicja ma granice i – w swym ściśle materialnym/ neurologicznym/ ufundowaniu – nie sięga do intelligibilnych przestrzeni uniwersalnych idej. ]
      nie odbiera wagi heurystycznej malowanemu przeze mnie obrazowi epistemologii.
      W końcu wg. Hellera poznanie toczy się w "logice zapętleń".

      A Umysłowi poznającemu rzeczywistość trudno byłoby chyba ominąć neurony.

      Inżynierom wystrzeliwującym sztuczne satelity nie trzeba doradzać użycia równań teorii grawitacji Newtona i innych teorii naukowych o 'niepewnej uniwersalności' (ale także trudno ich będzie pewnie powstrzymać przed stosowaniem wręcz jawnie nieaspirujących do oddawania "istoty rzeczy" wzorów "inżynierskich") nawet jeśli przyrząd badawczy, który mają umieścić na orbicie ma dopiero sprawdzić granice stosowalności owych naukowych modeli.
      Czy to logiczne potknięcie?

      Matematykom… cóż oni radzi są pewnie z własnej woli eksplorować przestrzenie niesprzecznych układów aksjomatów. (Zasłonę milczenia wolę spuścić nad tym co dzieje się w ich neuronach, a co powoduje, że czują – daleką zdaje się od normy – przyjemność z tego rodzaju matematycznych "praktyk")
      I zapewne rzeczywiście ABSURDALNYM byłoby im radzić aby przyjmowali prawdziwość twierdzenia na podstawie obrazów aktywności neuronalnej mierzonej gdy rozmyślali o danym twierdzeniu. Porzucając próbę dowiedzenia przegrali by w grze, którą z zamiłowania (czy z zawodu) prowadzą. Praktykując w swej profesji pewnie nabierali wprawy i zyskali swoiste INTUICJE.
      Regularnie obcując z matematycznymi strukturami można pewnie nabrać INTUICJI co do nich a może i nabrać swoistych uczuć – przeświadczeń o tym , że są w swym pięknie uniwersalne.
      Jednak niesprzeczne układy aksjomatów można mnożyć. I nie doradzałbym żadnemu matematykowi "napisania fizyki od nowa" – z pominięciem wyników pomiarów.
      100 lat temu INTUICJE fizyków wynikłe z odpowiedności matematycznego modelu klasycznych teorii do opisu badanych zjawisk dotychczas przez nich studiowanych, okazały się bezużyteczne gdy trzeba je było zastosować do zjawisk skali kwantowej.

      Czy trzeba doradzać informatykom, by stosowali w praktyce matematczyne twierdzenia nie dowiedzione, tylko dlatego, że ich sprzeczności nigdy (dotąd) nie wykazano? Trzeba by spytać doktora Stacewicza.

      Wszystkie intuicje o jakich piszę są jak najbardziej (tak sądzę) do odzwierciedlenia w robotach.
      Może z innymi intuicjami trzeba by rozprawić się brzytwą Okhama?

      Wracając jeszcze na krótko do matematyki. Gȍdel pisał, że "aksjomaty narzucają się nam jako prawdziwe" – INTUICYJNIE – wynikałoby z tego, że matematyka jest taka jaka jest z konieczności a nie z dziejowego przypadku (nie przyjęcie aksjomatu konstruowalności a przyjęcie pewnika wyboru…).
      Jeśli tak jest, to może nie dlatego, że matematyczne struktury są rzeczywiście uniwersalne ale raczej z racji na nasze zdolności poznawcze wynikające z tego co i jak może "kotłować się w neuronach"?
      Umysłowi człowieka poznającego rzeczywistość trudno ominąć neurony – może uda się robotom?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *