Jak same nazwy wskazują, będzie to rozmowa dwóch – nazwijmy to – blogów, które z racji pokrewnej tematyki są sobie wzajem bliskie. Ten mój blog jest z zamierzenia polemiczny, a „Zmowa Obywatelska” stoi na straży polemicznego etosu. Trudno więc o lepszy adres, żeby wymienić poglądy, jak toczyć polemiki, żeby owemu etosowi sprostać.
Pewnym ułatwieniem w udzieleniu odpowiedzi może być materiał, który w swoim czasie wytworzyłem, zresztą z inspiracji koleżanek i kolegów ze „Zmowy”, który daję jako osobny artykuł w tej samej co obecny tekst kategorii ,,Dyskurs Publiczny”. Są tam pytania i propozycje odpowiedzi, ale bardzo cząstkowe, jedynie jako drobny przykład, jak można by się do sprawy zabierać. Tutaj chciałbym postawić kwestię pełniej, rozpisując ją na serię dopełniających się wzajem pytań szczegółowych.
1. Czy jest rzeczą naganną oceniać postępowanie, a w tym wypowiadanie się, drugiego człowieka?
Pytam nie z powodu niewiedzy. Oczywiste, że sam fakt oceny nie jest naganny. Może być nawet chwalebny, jeśli jakoś służy naprawie świata. Naganny może być natomiast sposób oceniania, a jaki to ma być sposób, to sprawa następnych pytań. Obecne pytanie stawiam dlatego, że można się spotkać z poglądem (np. u postmodernistów), że ocenianie jest niedopuszczalnym wywyższaniem się ponad obiekt oceny, jest więc naganne (oczywiście, uznanie czegoś za naganne samo jest oceną ganiącą, a więc trzeba by też uznać je za naganne, i tak dostajemy absurd). Chciałbym mieć pewność, czy intencje Zmowy są wolne od tego absurdu, który szerzy się dziś w środowiskach gromadzących się pod sztandarami postmodernizmu i multikulturalizmu.
2. Czy jest rzeczą naganną wypowiadać oceny negatywne?
Nie przyszłoby mi na myśl to pytanie, bo jest dla mnie oczywista odpowiedź przecząca, gdyby nie to, że w deklaracjach Zmowy jawi się zalecenie, żeby nie zajmować się przypadkami, które ocenia się negatywnie. Bo tak chyba trzeba rozumieć następujące zdanie jednego z uczestników „Zmowy”: Unikalibyśmy wprowadzania czarnej księgi złych praktyk polityków, komentatorów, dziennikarzy w życiu publicznym. Szkoda, że jest tu tryb warunkowy, który rozmywa sprawę; gdyby powiedziano „powinniśmy unikać” byłaby jasność, ale domyślam się, że intencją jest dyrektywa o powinności.
Przypuśćmy, że osoby dobrze rozeznane w idei „Zmowy” uznają, że wypowiadanie ocen, także negatywnych nie jest samo w sobie naganne. To utorowałoby drogę do dalszych pytań mających się przyczynić do powstania kodeksu dyskursu publicznego – KDP. Stałoby się m.in. jasne, że nie jest naruszeniem tego kodeksu prowadzenie polemiki, czyli dyskursu biorącego się z niezgody; a nie zgadzam się na to, co oceniam negatywnie – jako fałszywe, szkodliwe etc.
Z tego , że coś jest dozwolone, nie wynika, że jest obowiązujące. Stąd następne pytanie.
3. Czy w imię naprawy dyskursu publicznego powinno się zwracać uwagę na zachowania niewłaściwe i publicznie oceniać je negatywnie, dołączając w razie potrzeby przesłanki takiej oceny w celu przekonania do niej innych?
Jako posiadacz blogu „Polemiki” widzę rację jego bytu w krytykowaniu tego, co uważam za niewłaściwe, co świadczy, że uznaję taką powinność. Ale może się mylę, a jakiś miarodajny rzecznik „Zmowy” odniesie się do mojego stanowiska polemicznie, przekonując mnie, że w KDP nie ma miejsca na taką normę.
Następne pytanie dotyczą już nie faktu wygłaszania ocen, ale sposobu ich wygłaszania: jaki być on powinien. Żeby podjąć ten temat, niezbędne są pewne wyjaśnienia wstępne.
Przez dyskurs publiczny rozumiem m.in. ten, który dokonuje się w publikacjach; nie jest to definicja zupełna, bo do takiego dyskursu należą też np. kościelne homilie, ale dla obecnych rozważań wystarczy określenie cząstkowe. Na tej podstawie trzeba odróżniać dyskurs publiczny naukowy od publicystycznego. W naukach społecznych powinny występować oceny, podobnie jak w publicystyce, ale inaczej motywowane i formułowane. Zagadnienia dopuszczalności oraz poznawczej potrzeby posługiwania się ocenami w naukach społecznych jest szeroko debatowane i nie miejsce tu na jego podejmowanie. Wskażę tylko, że konstrukcja myślowa klasyka nauk społecznych, jakim był Max Weber, wspiera się na paru pojęciach wartościujących, jak „racjonalność”, ,,obliczalność” itp. (wiem, że Weber jest na wykładach socjologii przedstawiany jako autor dyrektywy zabraniającej wartościowań, ale taka wykładnia świadczy o nader pobieżnej lekturze pism Webera). W dyskursie naukowym oceny powinny być uzasadniane tak, jak się uzasadnia inne twierdzenia naukowe przez rozumowania wyprowadzające wnioski z podstawowych założeń; nie ma tu miejsca na emocje jako czynnik wpływający na treść twierdzeń lub sposób jej przedstawienia. To oczywiste. Nie jest natomiast oczywiste, jak sprawa powinna wyglądać w publicystyce. Stąd dwa następne pytania.
4. Czy w publicystyce politycznej, gdy się wygłasza oceny, wolno z nimi łączyć ładunek emocjonalny znajdujący swój wyraz w stylistyce wypowiedzi?
5. Czy w publicystyce politycznej, gdy się wygłasza oceny, powinno się z nimi łączyć ładunek emocjonalny znajdujący swój wyraz w stylistyce wypowiedzi?
Jeśli na pytanie 5 odpowie się twierdząco, to należy też dać odpowiedź twierdzącą na 4, ponieważ ta druga wynika logicznie z pierwszej. Moim zdaniem należy na 5 odpowiedzieć twierdząco, ale może się mylę; w każdym razie, chętnie podejmę polemikę z jakimś rzecznikiem Zmowy, który by w jej imieniu reprezentował stanowisko przeciwne. A dlaczego odpowiadam na 5 twierdząco? Dlatego, że celem tekstu publicystycznego jest nie tylko opis rzeczywistości, lecz także jej przekształcanie, a chodzi tu o rzeczywistość społeczną kształtowaną przez ludzi. Należy więc w publicystyce nie tylko opisywać świat społeczny, jakim on jest, lecz także wskazywać, jakim być powinien, co czyni się za pomocą ocen, oraz skutecznie motywować odbiorcę tekstu do działania na rzecz tego, jakim być powinien. Skuteczna zaś motywacja musi zawierać silny ładunek emocjonalny. To gniew na złe rządy determinuje, na kogo zagłosują wyborcy, a czasem wyprowadza ich jako demonstrantów na ulice. To uznanie czy podziw dla przywódcy skłania do poparcia jego programu rządzenia. Tak więc do kanonu obowiązków publicysty politycznego należy umiejętne kształtowanie emocji społecznych, tak by dobrze służyły krajowej racji stanu.
Takie zdefiniowanie roli publicysty nie znaczy bynajmniej, że w budzeniu emocji wszystkie chwyty są dozwolone. Stąd zagadnienie następne i ostatnie, które właściwie nie jest pojedynczym pytaniem, lecz całą ich wiązką.
6. Jaki repertuar słowny i styl językowy należy stosować w publicystyce politycznej, żeby należycie ukierunkować i umotywować odbiorców do działań dla dobra państwa?
Na to pytanie nie da się odpowiedzieć jednym lub kilkoma zdaniami. Trzeba tu sporządzić długą listę przykładów negatywnych (te bywają skuteczniejsze) oraz pozytywnych i zdać się na to, że czytelnik zdoła z nich wyabstrahować należyte reguły postępowania, których sformułowanie ogólne nie jest możliwe, mamy tu bowiem zbyt wielką różnorodność, żeby dało się ją ująć w ogólnej formule. Praca nad sporządzeniem takiej listy to kolosalne zadanie, ale nie wydaje się, by przekraczało ono (jeśli poświęci się na nie dostatecznie wiele czasu) potencjał intelektualny „Zmowy Obywatelskiej” – jaki się wyłania z listy jej sygnatariuszy.
Kilka uwag do dwóch tekstów („Co to są ‘złe praktyki’ w dyskursie publicznym” oraz „Kilka pytań od ‘Polemik i Rozmówek’ do „Zmowy Obywatelskiej”) z perspektywy subiektywnego rozumienia misji i „sensu” Zmowy:
1.Najpierw uwaga dotycząca metody. Zakładam określone sympatie polityczne autora (wnioskuję z: przewagi liberalno-III RP-owskich przekonań większości członków zmowy; okoliczności ostatniego spotkania i niektórych sformułowań w części C) – muszę wobec tego przyklasnąć „wzięciu na warsztat” wypowiedzi tej „bardziej swojej” strony toczącym się sporze.
Moim zdaniem jednym z celów (pierwszym?) Zmawiających się powinno być samodoskonalenie się w umiejętności nawoływania wszystkich (więc także, a może przede wszystkim siebie i „swoich”) do umiarkowania i unikania złych praktyk. Często w szacownym gronie pojawiają się tendencje do nawoływania do cnoty „ich”, co jest moim zdaniem kontrproduktywne i lokuje Zmowę – mimowolnie – po jednej stronie.
2. Teraz uwaga dotycząca przedmiotu Zmowy zawarta w nazwie: „o szacunek w dialogu”. To moim zdaniem wyznacza wyraźny kierunek i wąski horyzont działań. W moim rozumieniu misji Zmowy nie chodzi o prawdę, rację, złe czy dobre praktyki i nie o szeroko rozumiany dyskurs publiczny. Idzie o dialog, czyli porozumiewanie się stron oraz krzewienie postawy szacunku wobec oponentów. Tylko tyle i aż tyle.
3. Dla mnie więc cel jest więc wąski i pragmatyczny – nie chcemy poprzez Zmowę zbawiać świata, nie chcemy mówić jakie ideologie, projekty polityczne są lepsze a jakie gorsze. Gromadzi nas niepokój związany z zawężającymi się możliwościami dialogu, rosnącą agresją skierowaną wobec grup i osób. Nie działamy na rzecz wykorzenienia emocji (także negatywnych) dyskursu publicznego, głupoty, czy skrajnych ideologii. Każdy ze Zmawiających może obierać takie cele poza Zmową.
4. Jeszcze o strukturze i naturze zmowy, zanim odniosę się do pytań wobec Zmowy w Polemikach. Zmowa nie ma formalnej struktury (jej strukturę można zdefiniować przez podział na inicjatorów/coś robiących, czasem piszących, czasem czytających, sympatyzujących, co na chwilę dali się ponieść fali uniesienia „słusznością apelu” i się przyłączyli oraz sympatyzujących, którym sił nie starczyło na podpisanie apelu ). Struktura amorficzna nie może mieć miarodajnego rzecznika. Moja wypowiedź nie jest więc żadnym (tym bardziej miarodajnym) głosem organizacji. Nie jest nawet głosem społeczności (skonsultowanym, wyczuwającym nastroje – nic z tego). Jest tylko moim głosem.
4. Metoda działania. Inicjatorzy Zmowy umyślili sobie, że można spróbować realizować zasadniczy cel poprzez wskazywanie i propagowanie pozytywnych przykładów a nie krytykowanie negatywnych. To nie jest ani opis ani postulat do ŚWIATA. To jedynie skromna metoda osiągania skromnego celu – (trochę) więcej szacunku, (trochę) więcej dialogu. Ma dotyczyć działań w obrębie Zmowy, a nie być kodeksem życiowym Zmawiających się. W tym sensie nie ma sprzeczności między Zmową a Polemikami (jak i zresztą innymi działaniami, które podejmują Zmawiający się oraz nie-Zmawiający się poza Zmową). Metodą polemik jest poddawanie krytycznej analizie, a metodą Zmowy promowanie pozytywnych wzorców. Nie ma w tym sprzeczności tak samo jak nie ma sprzeczności między pochwaleniem kogoś, że chodzi ze szklanymi butelkami do segregatora oddalonego o kilometr, a krytyką innych, że wrzucają szkło do śmieci niesortowanych. Jedni wybiorą taką metodę oddziaływania społecznego, inni drugą. Jeżeli autor Polemik uważa promowanie pozytywnych wzorów za złe czy nieskuteczne to wtedy jest przedmiot dyskusji, bo Zmowa zapewne nie chce być z definicja zła czy nieskuteczna. Jeżeli uważa to za nie-jedyną metodę – to jest pełna zgoda. Nie jest to metoda jedyna, nie jest to może nawet metoda najlepsza, ale takiej chcemy spróbować. Metoda pozytywnych wywołuje mniejszy opór niż piętnowanie i zwiększa szanse „włączania” innych, obcych. Krytyka i piętnowanie – nawet słuszne i stonowane – tworzy ryzyko „wyłączania” tych, którzy są na granicach społeczności (np. Zmowy).
Rafał Stefański
PS. Już nie jako odpowiedź, ale skojarzenie. Kłopotliwym zarzutem byłoby stwierdzenie, że jest to metoda nudna i powolna – bo taka rzeczywiście jest. Nuda i powolność powoduje małą koncentrację uwagi publicznej – a to dla inicjatywy społecznej kłopot, ale wolę ten kłopot niż ryzyko zdryfowania ku jednej ze stron konfliktu lub w stronę ciekawości a’la TV. Drugi kłopot jest taki, że pozytywne przykłady nie dają wielkiego pola do popisu autorom opisu – nie da się celnie skwitować, doprowadzić rzecz do absurdu, pokazać brak logiki, słowem taki autor nie ma się jak pokazać. Jest raczej wyrobnikiem strony www niż mistrzem słowa. A ilu Zmawiających się odnajdzie się w wyrobnictwie tłamszącym ego i błyskotliwość?).
Autor komentarza traktuje go jako odpowiedź na pytania postawione w dwóch moich tekstach. Tak się składa, że na żadne z pytań Autor nie odpowiada, ani nie poddaje krytyce moich odpowiedzi. W jednym tylko miejscu jest jakieś nawiązanie do mojego tekstu, mianowicie: „Jeżeli autor Polemik uważa promowanie pozytywnych wzorów za złe czy nieskuteczne to wtedy jest przedmiot dyskusji.”
Wyjaśniam, że promowanie pozytywnych wzorów uważam za dobre i skuteczne, ale nie wystarczające, bo wymaga dopełnienia przez krytykę złych wzorców. Nie ma więc powodu do wątpliwości (kryjącej się w „jeśli”), wyraziłem się w tej mierze dość kategorycznie.
Może jednak niesłusznie czuję się zawiedziony, bo być może Autor prowadzi ze mną polemikę (na co czekałem), ale taką jakąś podskórną, delikatną, w swoistej stonowanej stylistyce, do której trzeba by dopiero znaleźć klucz? Domyślam się tego zwłaszcza w ostatnim zdaniu, które stawia mnie przed pytaniem: czy jestem „wyrobnikiem www” czy „mistrzem słowa”? Czy ja mam szansę „odnaleźć się w wyrobnictwie tłamszącym ego i błyskotliwość”, czy może moja błyskotliwość jest tak niepokonana, że nie mam już takich szans? A może jednak Autor zaliczy mnie do owych zacnych wyrobników, a mówiąc o błyskotliwości kogoś innego miał na myśli? Oby…
Cele Zmowy Obywatelskiej i sposoby jej działania są dookreślane, w drodze dyskusji, przez jej sygnatariuszy. Witold Marciszewski, autor komentowanego artykułu ma, oczywiście, pełną swobodę publikowania swoich myśli tam, gdzie chce. Osobliwą jest jednak dla mnie sytuacja, w której Autor będący sygnatariuszem Zmowy, formułuje pytania i uwagi dotyczące sposobów działania Zmowy na blogu własnym, a nie na stronie Zmowy, ew. równolegle i na stronie własnej i na stronie Zmowy.
Komentarz Rafała Stefańskiego, choć nie spełniający oczekiwań Autora, mnie samemu jest bliski. Podzielam pogląd Rafała na temat wizji działania Zmowy, trudności w uprawianiu formuły „pozytywnych działań” i niewykluczaniu się polemiki i działań pozytywnych. Do uwag Rafała dodałbym jeszcze refleksję o tym, że ważna jest zarówno kultura dialogu, jak i to, jakie cele publiczne Zmowa dialogowi przypisuje. Uwagi na ten temat przedstawię niebawem na stronie zmowaobywatelska.pl.
Janusz Grzelak