Domniemania na temat: umysł a komputer

Dla zagajenia dyskusji na seminarium UKSW 20.I.2012 sformułowałem własną
odpowiedź na pytanie 1 w komentarzu z 29.XII.2011: Czy istnieją układy
zdolne rozwiązywać problemy nierozwiązywalne dla maszyny Turinga?

a) TAK.  b) Takim układem jest umysł ludzki lub mózg ludzki. Nie mam danych,
żeby rozstrzygnąć konkluzywnie, które określenie jest właściwsze. Ważną
propozycję w tej sprawie zawiera książka Poppera i Ecclesa w książce „The
Self and Its Brain”: umysł jest tworem emergentnym, różnym od mózgu i
pozostającym doń w stosunku interakcji.

c) Za przypisaniem umysłowi takiej zdolności przemawia fakt, że potrafi on
rozpoznać prawdziwość zdania gödlowskiego jako sądu arytmetycznego, choć nie
daje się ono udowodnić algorytmicznie (czyli formalnie) z aksjomatów
arytmetyki, czyli nie może być wyprodukowany przez maszynę Turinga.

d) Argument ten nie przekonuje jednak zwolenników poglądu, że układem
wykonującym rozumowanie Gödla jest mózg jako obiekt czysto materialny i że
ten jest funkcjonującą algorytmicznie maszyną Turinga. A zatem mózg Gödla,
gdy w roku 1931 pisał on dowód niezupełności arytmetyki, funkcjonował jak
maszyna według nieznanych Gödlowi aksjomatów i algorytmicznych reguł, a
wynik Gödla mówi tyle, że muszą one być różne od aksjomatów arytmetyki i od
stosowanych w niej reguł dowodzenia, ale nie mówi, że nie są one
mechaniczne.

e) Trudno to stanowisko (z punku d) obronić inaczej, jak tylko
wywnioskowując je z założenia „Każdy akt poznawczy jest rezultatem działania
maszyny” czyli że nie istnieją akty poznawcze twórcze, a jeśli niektóre jawią
się naszej świadomości jako twórcze, to taka świadomość jest złudzeniem.
Jest to jednak założenie na wskroś arbitralne, dla którego nie ma
wystarczającej racji, o ile nie założy się dogmatycznie mechanicyzmu i
skrajnego determinizmu. Alternatywną wizję kreśli m.in.  Popper w
zakończeniu książki „Wszechświat otwarty”.

f) Punkt d wyraża pogląd redukcjonistyczny, że to, czego doświadczamy jako
twórczość nie jest w gruncie rzeczy twórcze, jest tylko złudzeniem, podczas
gdy w gruncie rzeczy twórczość redukuje się bez reszty do procesów
predeterminowanych, co znaczy, że zdarzenie zachodzące w tej chwili zostało
już określone stanem wszechświata zaistniałym natychmiast po Wielkim
Wybuchu.

Zaszufladkowano do kategorii Światopogląd informatyczny | Dodaj komentarz

Analogowość vs Cyfrowość – Seminarium w UKSW

ANONS: tematyka seminarium o sztucznej inteligencji
UKSW, 20 stycznia 2011

Temat seminarium „Analogowość versus cyfrowość” nawiązuje do rozdziału 18
książki Witolda Marciszewskiego i Pawła Stacewicza „Umysł – Komputer –
Świat. O zagadce umysłu z informatycznego punktu widzenia”, 2011.

1. Uczestnicy są proszeni o zapoznanie się z zawartością książki podaną w
spisie treści, żeby uzyskać pogląd na kontekst potrzebny dla zrozumienia
projektowanej na seminarium problematyki. W celu dotarcia do spisu, jak i do
tekstu zasadniczego wymienionego niżej w 2, należy wejść na stronę:
calculemus.org/cafe-aleph/index.html

2. Tekst podstawowy „Moc obliczeniowa a cyfrowo-analogowy dualizm”, z
którego należy przestudiować przynajmniej §1 i §2, został na potrzeby
seminarium uzupełniony o streszczenie (w ramce) i umieszczone na końcu
pytania pod dyskusję. Są to pytania intensywnie dyskutowane w literaturze,
na które trudno mieć odpowiedź kategoryczną nawet specjalistom, ale można
próbować odpowiedzi warunkowych.

3. Żeby śledzić dyskusję ze zrozumieniem, dobrze będzie zapoznać się również
z tekstem „It from bit?”, §1. Jest on krótki, ale ważny ze względu na linki
do autorów szczególnie wiele w poruszanej kwestii znaczących.

Zachowuję ten anons także po terminie seminarium, jako zachętę i temat do
dyskusji rozpoczętej na tym spotkaniu. Jej kontynuacją jest wpis pt.
„Umysł a deterministyczna maszyna Turinga.

Zaszufladkowano do kategorii Światopogląd informatyczny | Dodaj komentarz

CA – czyli „Cyfrowe versus Analogowe”

Zapewne większość czytelników niniejszego blogu wie, że w ostatnich tygodniach rozpoczęła swój internetowy żywot kawiarnia pod matematyczną nazwą „Cafe Aleph”. W skrócie: CA. Ma to być miejsce rozmów przenikniętych duchem światopoglądu informatycznego.

Światopogląd informatyczny zawdzięcza swoje istnienie komputerom oraz wszystkim tym teoriom matematyczno-informatycznym, które dają komputerom ich obliczeniową moc, to znaczy opisują, jak należy przetwarzać dane, by uzyskać pożądany efekt. Światopogląd ów nie dotyczy jednak samych komputerów i samej informatyki. Ten, kto go posiadł, próbuje opisać i zrozumieć świat za pomocą pojęć wywodzących się wprawdzie z informatyki (i w jej ramach precyzowanych), lecz interpretowanych szerzej.

Oto prosty przykład. Weźmy pod uwagę trzy kluczowe pojęcia informatyki, jakimi są: informacja, algorytm i automat. Wyraziciel informatycznego światopoglądu mógłby zastosować je na przykład do umysłu, pytając „Czy ma sens porównywanie umysłu z systemem do algorytmicznego i zautomatyzowanego przetwarzania informacji?”. Albo konkretniej i pod warunkiem pozytywnej odpowiedzi na pytanie pierwsze: „Jakie systemy informatyczne nadają się do takich porównań najlepiej?” . Zwrócę uwagę na zawarty w przytoczonych pytaniach krytycyzm: informatysta nie twierdzi, lecz zastanawia się i pyta.

Tyle tytułem wstępu. Dalej będzie już o Cafe Aleph, a dokładniej o kryjącym się w jej nazwie potencjale znaczeniowym. Pomysłodawca i gospodarz kawiarni, Witold Marciszewski, wywodzi tę nazwę od znanego z matematyki symbolu „aleph”, który w kolejnych swoich, n-tych postaciach („aleph 1”, „aleph 2”, „aleph 3” itd.) oznacza moce, czyli nieskończone liczności, kolejnych zbiorów nieskończonych. Pierwszy z nich to zbiór liczb naturalnych N (jemu odpowiada „aleph 0”), drugi to zbiór złożony z wszystkich podzbiorów zbioru N (jemu odpowiada „aleph 1”), trzeci to zbiór wszystkich podzbiorów tego ostatniego itd… aż po nieskończoność.

Intencją wyboru szyldu „Cafe Aleph” było zatem zwrócenie uwagi szerokiego ogółu na jakże ważną dla nauk (nie tylko matematycznych) ideę nieskończoności. Przy czym – jak sugeruje założyciel CA – spośród nieskończonej mnogości alephów najważniejsze są dwa: „aleph 0” – odnoszący do zbioru liczb naturalnych, i „aleph 1” – odnoszący do zbioru liczb rzeczywistych.

I tutaj właśnie powstaje nasze tytułowe skojarzenie. Otóż „Cafe Aleph” skraca się pięknie do „CA”, a to z kolei rozwinąć można inaczej, jako „Cyfrowe vs Analogowe”.

Zyskuje się w ten sposób zaskakujące (i pouczające zarazem) odniesienie do jednego z ważnych, jeśli nie najważniejszych, komponentów światopoglądu informatycznego. Jest nim poczucie doniosłości rozróżnienia między cyfrowym i analogowym podejściem do opisu świata, które to rozróżnienie ma swój informatyczny pierwowzór w znanej z informatyki dystynkcji między cyfrowymi i analogowymi technikami przetwarzania danych. (Wyjaśnijmy w nawiasie: techniki cyfrowe służą do obróbki danych zapisanych za pomocą skończonego zestawu symboli, np. cyfr (najczęściej zer i jedynek); techniki analogowe natomiast pozwalają przetwarzać dane ciągłe, niemożliwe do pełnego opisu symbolicznego, a reprezentowane fizykalnie jako natężenia (potencjalnie ciągłe) pewnych wielkości fizycznych, np. prądu).

O cyfrowo-analogowym dualizmie pisze Witold Marciszewski w naszej książce „Umysł-Komputer-Świat”; poświęcając temu tematowi dwa odrębne eseje, z których jeden jest udostępniony w CA. Zasadniczy zrąb jego myśli przedstawia się następująco. Istnieją w świecie komputerów maszyny cyfrowe – których obliczeniowa moc, czyli zakres możliwych do rozwiązania problemów, pokrywa się z mocą uniwersalnej maszyny Turinga. Istnieją także układy analogowe – o których nie wiadomo, czy są równoważne uniwersalnej maszynie Turinga; wiadomo jednak, że przetwarzają innego rodzaju sygnały: potencjalnie są to sygnały ciągłe, a nie tak jak w przypadku układów cyfrowych, skwantowane.

Owa wiedza stowarzyszona z niewiedzą, rozciągnięta nadto ze świata komputerów na zwykły świat, wytwarzają razem światopoglądowe napięcie. To zaś domaga się przyjęcia (choćby na próbę) albo cyfrowo-analogowego dualizmu, albo cyfrowego redukcjonizmu. Stanowisko pierwsze głosi, że występują w świecie dwa rodzaje zjawisk, które trzeba opisywać bądź cyfrowo, bądź analogowo (zależnie od typu zjawiska). Stanowisko drugie domniemywa, że wszelkie zjawiska, nawet te jawiące się jako ciągłe, można w gruncie rzeczy opisać cyfrowo, czyli skwantować (albo inaczej: każdy problem można skutecznie rozwiązać za pomocą technik cyfrowych).

Wróćmy jednak do CA-cafe i zastanówmy się na koniec, co łączy „cyfrowo-analogowe napięcie” z krainą alephów. Otóż łączy sporo. Dwa spośród alephów najmniejsze, czyli „aleph 0” i „aleph 1” znaczą odpowiednio: nieskończoną liczność zbioru liczb naturalnych, oraz nieskończoną liczność zbioru liczb rzeczywistych. To zaś przybliża je maksymalnie do pojęć cyfrowości (C) i analogowości (A).

Dlaczego? Otóż cyfrowość pewnego zjawiska czy procesu zakłada nieciągłość (inaczej: przerywistość, ziarnistość) jego przebiegu; atrybut nieciągłości zaś przysługuje właśnie „dziurawemu” zbiorowi {1,2,3…} czyli liczbom naturalnym (a także wszelkim innym nieskończonym zbiorom przeliczalnym, również liczbom wymiernym). Analogowość z kolei to nic innego jak rozwinięcie idei ciągłości: ciągłości opisywanej dziedziny i/lub dokonywanych na niej przekształceń. Każdy zaś się zgodzi, że to właśnie liczby rzeczywiste wykazują cechę ciągłości.

Mamy zatem dość intrygujące rozwinięcie skrótu CA, który kieruje nie tylko ku matematyce i tkwiącym w niej korzeniom informatycznego światopoglądu, lecz także ku informatyce i wywodzonym z niej składnikom tegoż światopoglądu.

Mamy też próbkę rozważań, które rozciągają się od matematyki przez informatykę ku filozofii. Do ich podjęcia zachęcamy wszystkich odwiedzających CA-cafe, czyli Cafe Aleph.

Ciąg dalszy nastąpi…

Zaszufladkowano do kategorii Światopogląd informatyczny | 3 komentarze

Pierwsza polska książka o światopoglądzie informatycznym

Witold Marciszewski i Paweł Stacewicz:  Umysł – komputer – świat. O zagadce umysłu z informatycznego punktu widzenia. 
Stron – z indeksem  imiennym ,  rzeczowym  i bibliografią – 314  (format  B5). Akademicka Oficyna Wydawnicza EXIT, Warszawa 2011.  Seria „Informatyka i Filozofia”.

Na wstępie parę refleksji nad ideą światopoglądu, która skłoniły autorów do przedsięwzięcia dość  nietypowego,  nie mającego precedensów w polskim piśmiennictwie, czy to filozoficznym czy informatycznym.

Czym jest  światopogląd? Jest to pogląd na świat jako całość. Zorientowany on jest, by tak rzec,  medytacyjnie na próby  uchwycenia  struktury i sensu rzeczywistości, podobnie jak filozofia. Ale  także praktycznie – na sztukę rozwiązywania problemów,  podobnie jak mądrość życiowa.

A czym jest informatyka?  To także nauka o rozwiązywaniu problemów. Choć ograniczona do zagadnień obliczeniowych, tych  na miarę możliwości komputera,  nadspodziewanie  wiele ma kwestii wspólnych ze światopoglądowym problemem rozwiązywania problemów.  Osobliwością informatyki jest to, że prócz działu o możliwościach  komputera zawiera  nie mniej ważny dział o jego  niemożliwościach  czyli granicach mocy obliczeniowej.   Nasza cywilizacja  na dobre i na złe połączyła swój los z losem komputerów przez to, że życie człowieka, podobnie jak „życie” komputera polega na rozwiązywaniu problemów. Coraz ściślejsza jest między nimi na tym polu   współpraca, a przez to coraz większa jest potrzeba rozumienia, co do niej potrafi wnieść, a czego nie potrafi, każda ze stron.

Trzeba w tym celu studiów nad potencjałem poznawczym  ludzkiego umysłu i jego relacją do potencjału maszyn obliczeniowych. Takim studium jest pierwsza część książki pióra Pawła Stacewicza pt. Informatyczna  inżynieria umysłu, gdzie podejmuje się takie pytania (wymieniam przykładowo), jak: Czy istnieje sztuczna inteligencja? Czy komputer przypomina mózg? Czy roboty przyszłości będą ewoluować? Czy umysł jest liczbą?

Część druga, autorstwa Witolda Marciszewskiego, zakładając u Czytelnika wiedzę o komputerach i umyśle nabytą w części pierwszej, podejmuje tę tematykę w szerokim kontekście  historycznym i społecznym pt.  Światopogląd ery informatycznej.  Do części pierwszej nawiązuje pierwszy esej drugiej: Zagadka umysłu  w centrum światopoglądu informatycznego.

Następujące wybrane eseje  oraz spis treści są dostępne „on line” jako próbka do  „degustacji” w wirtualnym miejscu spotkań  dyskusyjnych „Cafe Aleph”.

Zaszufladkowano do kategorii Światopogląd informatyczny | Dodaj komentarz

Racjonalizm versus Empiryzm

Poniższy wpis pokrywa się z końcowym fragmentem (odcinek 3.5) rozdziału pt. „Empiryzm, racjonalizm, irracjonalizm po przełomach naukowych XX wieku” – przeznaczonego do książki pt. Przewodnik po epistemologii pod red. Prof. Renaty Ziemińskiej (Uniwersytet Szczeciński) mającej się ukazać nakładem wydawnictwa WAM w Krakowie w serii przewodników filozoficznych. Starając się spełnić założenie edytorskie, żeby to był tekst o charakterze dydaktycznym, co znajduje wyraz m.in. w odpowiednio reprezentatywnej bibliografii, jednocześnie nadałem mu charakter dyskusyjny. Polega to na pewnej interpretacji sporu między racjonalizmem i empiryzmem opartej na moich własnych badaniach, którą poddaję pod rozwagę i ocenę, ewentualnie polemikę, innych specjalistów od tego przedmiotu. Zagajeniu dyskusji służą zestawione niżej pytania, dające też sposobność krytyki w postaci komentarzy pod obecnym wpisem.

PYTANIA POD DYSKUSJĘ

3.5. Przykład w zdaniu [1] odcinka 3.5.1 dobrałem tak, żeby był to sąd uważany przez racjonalistów za rozumowy, ale w gruncie nie mający wymaganej przez racjonalizm fundamentalistyczny oczywistości jako cechy niezbędnej do bycia fundamentem poznania. Stanowi to bodziec do namysłu, czym da się ten sąd uzasadnić inaczej; to z kolei prowadzi do gamy możliwych odpowiedzi, z których każda powinna dać do myślenia.

Jeśli ten przykład wyda się komuś zbyt ,,blady” może go zastąpić ,,mocniejszym”, np. wnioskiem z aksjomatu Cantora (o zbiorze potęgowym): że jest nieskończenie wiele zbiorów nieskończonych o coraz to wyższych mocach. Byłoby to nieakceptowalne np. dla wielkiego racjonalisty Leibniza, który pomysł wprowadzenia do matematyki liczb nieskończonych uważał wręcz za niedorzeczny.

Przykład w odcinku 3.5.2 jest adresowany do fundamentalistów empiryzmu, jak Carnap i inni, postulujących istnienie zmysłowego punktu wyjścia teorii empirycznej — absolutnie pewnego, a więc wolnego od wszelkich pojęć i założeń teoretycznych (te bowiem odbierałyby w punkcie wyjścia pewność, bo teorię cechuje tylko  prawdopodobieństwo).

3.5.1. Pytania o uzasadnienie sądów uważanych przez racjonalistów za rozumowe.

Czy prawdziwy (w sensie klasycznym) jest sąd: ,,Liczb parzystych jest tyleż, co nieparzystych”?

[2]  Jeśli tak, to co go uzasadnia:
a) bezpośrednie obserwacje zmysłowe?
b) wnioskowanie indukcyjne ze zmysłowej obserwacji faktów?
c) pełniona przez ten sąd rola hipotezy wyjaśniającej fakty
obserwowalne zmysłowo?
d) oczywistość intelektualna właściwa sądom rozumowym?
e) nieodzowność tego sądu w całokształcie wiedzy tym powodowana, że jego
odrzucenie skutkowałoby sprzecznością w arytmetyce, a w konsekwencji brakiem
uzsadnienia dla sądów zakładających arytmetykę (sprawozdania z pomiarów,
prawa fizyki etc.)?

[3] Czy może należy pytanie [1] uznać za źle postawione? Jeśli tak, to dlaczego? Czy z tej racji, że przypisywanie prawdy wypowiedziom, które nie dotyczą obiektów fizycznych, ani też nie są przekładalne na wypowiedzi o takich obiektach, skutkuje semantycznym bezsensem? A jeśli to zdanie nie wyraża żadnej prawdy, to dlaczego zaliczamy je do nauki?

3.5.2. Pytania o warunki uznania sądu za obserwacyjny.

Czy następująca wypowiedź zawiera sąd czysto obserwacyjny, a więc wolny od wszelkich założeń teoretycznych: ,,W parze butów, którą mam na nogach jest tyleż butów lewych, co prawych.”?

Za odpowiedzią twierdzącą przemawia okoliczność, że sąd ten rejestruje wynik pomiaru tak prostego (liczenie od 1 do 2), że nie wymaga instrumentów pomiarowych ani związanej z nimi teorii. Zawiera on jednak teoriomnogościowe pojęcie równoliczności, a więc zakłada związane z nim sądy rozumowe (aksjomaty dla identyczności etc.), co z kolei przemawia za odpowiedzią przeczącą. Dokonanie między nimi wyboru winno pomóc w doprecyzowaniu warunków koniecznych i wystarczających do bycia sądem obserwacyjnym.

Zaszufladkowano do kategorii Epistemologia i ontologia | Dodaj komentarz

Anons książki „Przewodnik po epistemologii”

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa WAM w Krakowie w serii przewodników
filozoficznych.Niniejszy wpis obejmuje on spis treści i krótkie omówienie zawartości. To drugie jest skrótem i lekką parafrazą tekstu otrzymanego od prof. Ziemińskiej. Nadając temu anonsowi charakter wpisu do blogu, chcę tym wyrazić uznanie dla projektu i nadzieję,  że na łamach tego blogu dojdzie do  żywej dyskusji nad stanowiskami zajmowanym przez autorów.  Odsyłacz od  punktu 13 (poniżej)   ilustruje, w jaki sposób dyskusję taką można by prowadzić w formie komentarzy do tworzących blog wpisów.

Spis treści

Problem prawdy

1.Pojęcie prawdy (Adam Grobler)
2.Historia pojęcia prawdy (Jan Woleński)
3.Współczesne teorie prawdy (Renata Wieczorek)

Problem sceptycyzmu

4.Pojęcie wiedzy (Katarzyna Paprzycka)
5.Historia sceptycyzmu (Renata Zieminska)
6.Sceptycyzm współczesny (Jerzy Szymura)
7.Sceptycyzm a kontekstualizm (Rafał Palczewski)

Źródła wiedzy

8.Percepcja i pamięć (Adriana Schetz)
9.Wiedza a priori (Stanisław Judycki)
10.Rola języka w poznaniu (Arkadiusz Gut)
11.Samowiedza (Robert Piłat)
12.Świadectwo i autorytet (Ewa Bińczyk)
13.Empiryzm, racjonalizm, irracjonalizm (Witold Marciszewski) – link ten prowadzi do wpisu, gdzie wysuwa się pytania pod dyskusję z prośbą  o krytyczne komentarze.

Nowe tendencje

14.Epistemologia i kognitywistyka (Urszula Żegleń)
15.Naturalizacja epistemologii (Marcin Miłkowski)

Streszczenie tomu

Przewodnik po epistemologii omawia najważniejsze stanowiska, spory i pojęcia obecne we współczesnej epistemologii. Zawiera on cztery działy.

Pierwszy dotyczy pojęcia prawdy. Kolejne artykuły dotyczą historii tego pojęcia, współczesne teorie prawdy oraz dwa najważniejsze spory: problem relatywizmu i antyrealizmu.

Dział drugi dotyczy sceptycyzmu, który jest największym wyzwaniem dla  epistemologii, ponieważ kwestionuje on poznawalność prawdy i posiadanie przez ludzi wiedzy. Mamy tu artykuły o sposobach definiowania wiedzy, o historii argumentów i stanowisk sceptycznych, o współczesnych formach sceptycyzmu i o kontekstualizmie, jako jednej z kluczowych współczesnych odpowiedzi na sceptycyzm.

Dział trzeci dotyczy poszczególnych źródeł wiedzy: najpierw omówiona jest percepcja i pamięć jako źródła podstawowe, potem wiedza a priori i znaczenie języka dla poznania, dalej samowiedza oraz świadectwo i autorytet jako społeczne źródła wiedzy. Na koniec omawia się spór o źródła wiedzy toczony pomiędzy empiryzmem, racjonalizmem i irracjonalizmem.

Ostatni dział dotyczy najnowszych tendencji w epistemologii. Kluczowa jest tendencja do naturalizacji epistemologii i współpraca z kognitywistyką.

Zaszufladkowano do kategorii Epistemologia i ontologia, Filozofia nauki | Jeden komentarz

W sprawie społecznej genezy matematyki

Zostałem poproszony o recenzję  tekstu pt. MATEMATYKA W ŚWIETLE MOCNEGO PROGRAMU SOCJOLOGII WIEDZY. Nie podjąłem się tego zadania, nie czując się kompetentny do całościowej oceny, ale znalazłem tam pewne punkty bliższe mojej wiedzy i zainteresowaniom. A ceniąc bardzo myśl Heisenberga,  że nauka powstaje w rozmowach, chciałbym coś wnieść do rozmowy na pewne tematy poruszone przez Autora.

Nie będąc specjalistą od mocnego programu socjologii wiedzy, mogę mieć tylko naskórkowe wrażenia, ale może i takimi warto się podzielić.  Nuż dadzą coś Autorowi do myślenia, a jeśli się mylę, to jako siedzący w temacie będzie on mógł przytoczyć  fakty korygujące moją opinię. Otóż mam wrażenie,  że ów ruch Mocnego Programu przesadnie eksponuje swój wkład w badanie społecznych czy kulturowych uwarunkowań, nie uwzględniając przy tym dorobku innych autorów, którzy bez takiego aż rozgłosu wykonali gruntowniejszą pracę. Np. R.L. Wilder jako autor bardzo poczytnej (proszę sprawdzić w Google’u) książki „Mathematics as a Cultural System”, nie ogłaszając, że tworzy nowy kierunek, daje bogactwo ważnych i dobrze dokumentowanych informacji i refleksji. W otrzymanym tekście nie znajduję wzmianki o tym studium.

Jest też inny ciekawy p0gląd, z którego pominięcia nie czynię Autorowi zarzutu, bo pochodzi z kręgu lektur odległych od jego badań, ale ponieważ zdarzyło mi o tym poglądzie czegoś dowiedzieć, dzielę się z Autorem  na wypadek  jeśliby się on przydał. John von Neumann w książce „The Computer and the Brain” w końcowym odcinku (polski przekład K.Szaniawskiego, s.91)  pt. „Język mózgu nie jest językiem matematyki” twierdzi coś takiego.  W ludzkim mózgu jest zakodowany pewien język logiki i matematyki, który czyni nas zdolnymi do uprawiania tych nauk, ale wcale nie jest tożsamy z ich językiem. Ten drugi jest wytworem historycznym, który mógłby przybrać inną postać, gdyby dzieje myśli potoczyły się inaczej.  Von Neumann ma na to głębokie uzasadnienie natury informatycznej.  Trudno o tym pisać w tych krótkich uwagach, ale większe cytaty i moje ich omówienie znajduje się w rozdziale 12, §3.2 książki „Umysł – komputer – świat. O zagadce umysłu z informatycznego punktu widzenia” (Akademicka Oficyna EXIT, 2011). Być może,  ów pogląd kogoś tak wielkiego,  jak von Neumann przyda się dla określenia zadań i perspektyw socjologii wiedzy. Taka refleksja przydałaby wartości artykułowi, który referując poglądy  innych w niewielkim stopniu odzwierciedla stosunek do nich Autora, a ten powstaje z wiedzy o różnych punktach widzenia.

Inny temat: wydaje mi się,  że autor  za mało krytycznie przytacza krytykę tego, że reguła odrywania jest przyjmowana w logice bez uzasadnienia. Już Pascal słusznie zauważył, że wobec nieskończonego bogactwa świata matematyki można każdy aksjomat czy regułę dalej drążyć, szukając uzasadnień. Ale że byłby to proces nieskończony, trzeba się zdecydować na poprzestanie na jakimś poziomie, mając po temu odpowiednie uzasadnienie.

Mając skłonność do pragmatystycznej filozofii nauki (a la Quine i Ajdukiewicz), powiem że reguła odrywania ma powierdzoną dziejami logiki wysokiej rangi przydatność i nie ma co ją jeszcze dalej „opukiwać”. Niechby autor się przyjrzał, jak funkcjonuje np. w systemie Hilberta i Ackermanna. Jest ona też dobrze przebadana jako szczególny i szczególnie „naoczny” przypadek Gentzenowskiej reguły cięcia.

Może byłoby też dobrze, gdyby Autor artykułu wiedział, że reguła cięcia jest tym, czego unikają systemy automatycznego dowodzenia twierdzeń, ponieważ wymaga ona od komputera zbyt wielkiej domyślności. Mając tak pełną o niej wiedzę logiczną, potrafiłby odnieść się z odpowiedniego dystansu do jej socjologicznej krytyki.

Tych kilka luźnych uwag ma być dla Autora zachętą,  żeby przed publikacją głębiej wniknął  w podjęty temat.  Jeśli uzna, że pomoże mu w tym reakcja na moje uwagi, którą by zamieścił w tym blogu (pod jakimś blogowym pseudonimem),  to  będę  się czuł nagrodzony za te chwile krytycznego namysłu nad jego tekstem. I w miarę potrzeby podejmę dalszą dyskusję.

Witold Marciszewski

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 3 komentarze

Co to są „złe praktyki” w dyskursie publicznym?

Serwis „Zmowa Obywatelska” chce wspierać dobre praktyki w dyskursie publicznym. Czy chce ganić złe, to nie jest jasne, bo zdaje się tam być w cenie pogląd, żeby się wypowiadać wyłącznie pozytywnie.  Nie ma co jednak z tym się spierać, bo już sam język czyni takie zamiar, nawet jeśli zacny, niewykonalnym. Nie da się mówić o prawej ręce, ignorując istnienie lewej. Nie da się też orzekać o sądach prawdy bez angażowania się w pojęcie fałszu; bo jeśli jest prawdziwe A, to nie-A musi być fałszywe,  są to więc dwa sposoby powiedzenia tego samego. Jest natomiast nietrywialny i nie błahy ten problem,  jak odróżniać sądy prawdziwe od fałszywych, oraz ten,  jak odróżniać dobre i złe zachowania słowne.

Krąg „Zmowy Obywatelskiej” jest tym,  na który należałoby liczyć w pierwszej kolejności, że będzie dawał w tych sprawach jasne i przekonujące odpowiedzi.  Ogłasza to wszak jako swą „misję”. Może nie śledzę dość uważnie dokonujących się w tym kręgu prac intelektualnych, ale dotąd nie udało mi się takich odpowiedzi wyłowić. Owszem przybywa tekstów, ale są to wciąż parafrazy na ten sam, temat że należy wymieniać się myślami kulturalnie, darząc się wzajemnie szacunkiem.

Wydaje mi się, że w trosce o poziom dyskursu publicznego zgubił się w polu widzenia rys najważniejszy dobrego dyskursu. To mianowicie,  że ma on być krytyczny. Jest to główna myśl w „Open Society” u  Karla Poppera, który stał się po równi klasykiem logiki badań naukowych i klasykiem filozofii politycznej. Widząc źródło sukcesu nauki w intensywnym  ścieraniu się poglądów, podobnej  ścieżki sukcesu oczekiwał od demokracji. Szacunek dla oponenta rodzi się z takiej postawy siłą rzeczy;  jest on  bowiem niezbędnym drugim biegunem do wytwarzania napięć poznawczych,  z których wyłania się prawda.

Zwrócenie uwagi na ów kierunek myślenia popperowski to coś, do czego należałoby usilnie zachęcać obywateli zatroskanych o dyskurs publiczny.  Nie da się też uniknąć Poppera w innym punkcie, bardziej już technicznym.  Żeby oceny prawdziwe odróżnić od fałszywych,   trzeba je uczynić – jak mówi Popper — falsyfikowalnymi  czyli podatnymi na obalenie,  jeśli  na to zasłużą.  Nie są podatne na obalenie wypowiedzi mętne;  gdy nie wiadomo, o co w nich chodzi, to  nie wiemy, czy spełniają one, czy nie, kryteria prawdy. Trzeba więc uchronić przed mętnością oceny zawarte w powiedzeniach  „złe praktyki” czy „dobre praktyki”.

* A *

W tym celu proponuję pewien sposób testowania pod tym kątem ocen publicystów i polityków, którymi opatrują oni wypowiedzi innych publicystów i polityków.  Oto wianek utkany z kilku takich  sądów oceniających inne sądy.

1. „Są to słowa kłamliwe, nieodpowiedzialne […]”.  Tak  ocenia autor  następujące wypowiedzi działacza PIS dotyczące pewnego zabójstwa w Łodzi: „Nie zabijajcie nas. Nie chcemy umierać. Mamy rodziny”. I  jeszcze: „to jest ludobójstwo”.

2.   „To ohydne, ale mieści się w czarnym nurcie tradycji politycznej.”  — o tych samych, co wyżej, wypowiedziach.

3. „Biskupi używają fałszującego rzeczywistość języka.” – o porównaniu przez nich in vitro do eugeniki nazistowskiej.

4.  „Ten zdziwaczały warszawski inteligent nie ma nic wspólnego z życiem mieszkańców mojej wsi.” — o Jarosławie Kaczyńskim i jego wystąpieniach.

5. „Prezes PIS zawsze miał oryginalne pomysły polityczne, ale od katastrofy smoleńskiej zachowuje się wyjątkowo destrukcyjnie.”

6. „Jego współpracownicy nie dystansują się nawet od najbardziej absurdalnych jego słów.”

Trzy pierwsze cytaty pochodzą z artykułu Jacka Żakowskiego „Pokusa złych słów”,  Gazeta Wyborcza 25.X. 2010, a trzy następne z Witolda Gadomskiego „Wyborcy z mojej wsi”, Gazeta Wyborcza 23-24.X.2010.

*  B *

I. Kryterium użyteczności diagnostycznej

Określenia wartościujące mają zwykle w swej treści element opisowy. W nim zawiera się nieraz diagnoza ocenianego negatywnie zjawiska, pomocna w jego zwalczaniu. Im więcej takiego elementu diagnostycznego, tym bardziej jest zasadne wygłaszanie danej oceny w imię pożytku społecznego.

II. Kryterium użyteczności prewencyjnej

W sporze politycznym (istotnym dla demokracji) chodzi nie tylko o przekonanie oponenta lecz także (a może jeszcze bardziej) przekonanie obserwującego spór audytorium, np. telewizyjnego. Ocena dezaprobująca zachowania słowne polityków, może zapobiegać szkodom społecznym. Np. (1) zapobiec uwierzeniu w komunikaty czynione z intencją wprowadzenia kogoś w błąd, albo (2) zapobiec utracie wrażliwości, gdy częstość zachowań negatywnych oswaja z nimi jako czymś „normalnym”. Nie da się uczynić pierwszego bez postawienia zarzutu kłamstwa, ani drugiego bez postawienia zarzutu agresywności.

* C *

Kierując się tymi kryteriami,  dostaniemy następujące kwalifikacje  cytowanych wyżej wypowiedzi.

1. NIE jest złą praktyką nazwanie kłamstwem wypowiedzi jawnie fałszywej, w którą sam jej autor nie może wierzyć, jeśli ma elementarną inteligencję .Jest tu uzasadnione domniemanie intencji wprowadzenia opinii publicznej w błąd w celu zdyskredytowania przeciwnika politycznego, a taka praktyka jest społecznie szkodliwa. Spełniona jest definicja kłamstwa, a więc ta negatywna ocena publicysty ma wartość diagnostyczną co do stanu wiedzy i zamiarów danego polityka.

2. TAK. Silnie piętnujący przymiotnik  „ohydne” ma nikłą wartość informacyjną, a więc i diagnostyczną; przyczynia się zaś do eskalacji agresji, którą tak piętnujące słowo wzbudzi u piętnowanych, co byłoby ze szkodą dla pokoju społecznego.

3. TAK, jest złą praktyką, nie ze złej woli lecz z niewiedzy publicysty. Błędne jest przypisanie biskupom nazistowskiego rozumienia eugeniki. Są oni jej przeciwni nie dlatego, że upatrują w niej nazistowska zbrodniczość, ale że uważają ją za nieuprawnione wtrącanie się człowieka w sprawy Boga.

4. NIE jest to zła praktyka, bo mieści się w ogólnie akceptowanej konwencji satyry na polityków, która nie idzie tu dalej niż np. w szopkach politycznych.

5. NIE mamy tu do czynienia ze złą praktyką, bo te destrukcyjne skutki dadzą się wyliczyć i często są w merytorycznym dyskursie wymieniane; np. podważanie całego dorobku III RP, nie uznawanie wyników demokratycznego wyboru, ośmieszanie Polski wobec zagranicy. Może ktoś nie uważać tych ruchów za destrukcyjne, ale to będzie różnica zdań, a nie brak rzeczowości po stronie krytyka.

6. NIE uznajemy tego za złą praktykę, gdyż termin  „absurd” ma znaczną wartość diagnostyczną, informuje o jawnych sprzecznościach w czyimś myśleniu: sprzecznościach wewnętrznych lub zaprzeczaniu niewątpliwym faktom. Stawiając ten zarzut partnerowi dialogu, dajemy mu możność korekty jego poglądów.

* * *

Podejdźmy  do kwestii złych i dobrych praktyk dyskursu jeszcze od innej strony. Nie my pierwsi łamiemy sobie nad tym głowy.  Różne gremia na szerokim świecie przykładały się do takiego myślenia, warto więc sięgnąć do ich doświadczeń i przemyśleń. Przytaczam w tym celu tekst reguł dla komentatorów zabierających głos w blogach, wypracowany w Anglii w środowisku „Gwardiana”.

Oto tekst wart przemyślenia

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Jeden komentarz

Kilka pytań od „Polemik i Rozmówek”
do do „Zmowy Obywatelskiej”

Jak same nazwy wskazują, będzie to rozmowa dwóch – nazwijmy to – blogów, które z racji pokrewnej tematyki są sobie wzajem bliskie.  Ten mój blog jest z zamierzenia polemiczny, a „Zmowa Obywatelska” stoi na straży polemicznego etosu. Trudno więc o lepszy adres, żeby wymienić poglądy, jak  toczyć polemiki, żeby owemu etosowi sprostać.

Pewnym ułatwieniem w udzieleniu odpowiedzi może być materiał,  który w swoim czasie wytworzyłem, zresztą z inspiracji koleżanek i kolegów ze „Zmowy”, który daję jako osobny artykuł w tej samej co obecny tekst kategorii ,,Dyskurs Publiczny”.  Są tam pytania i propozycje odpowiedzi, ale bardzo cząstkowe, jedynie jako drobny przykład, jak można by się do sprawy zabierać.  Tutaj chciałbym postawić kwestię pełniej, rozpisując ją na serię dopełniających się wzajem pytań szczegółowych.

1.  Czy jest rzeczą naganną oceniać postępowanie, a w tym wypowiadanie się, drugiego człowieka?

Pytam nie z powodu niewiedzy.  Oczywiste, że sam fakt oceny nie jest naganny. Może być nawet chwalebny, jeśli jakoś służy naprawie świata. Naganny może być natomiast sposób oceniania, a jaki to ma być sposób, to sprawa następnych pytań. Obecne pytanie stawiam dlatego, że można się spotkać z poglądem (np. u postmodernistów), że ocenianie jest niedopuszczalnym wywyższaniem się ponad obiekt oceny, jest więc naganne (oczywiście, uznanie czegoś za naganne samo jest oceną ganiącą, a więc trzeba by też uznać je za naganne, i tak dostajemy absurd).  Chciałbym mieć pewność, czy intencje Zmowy są wolne od tego absurdu, który szerzy się dziś w środowiskach  gromadzących się pod sztandarami postmodernizmu i multikulturalizmu.

2.  Czy jest rzeczą naganną wypowiadać oceny negatywne?

Nie przyszłoby mi na myśl to pytanie, bo jest dla mnie oczywista odpowiedź przecząca, gdyby nie to, że w deklaracjach Zmowy jawi się zalecenie, żeby nie zajmować się przypadkami, które ocenia się negatywnie. Bo tak chyba trzeba rozumieć następujące zdanie jednego z uczestników  „Zmowy”:  Unikalibyśmy wprowadzania czarnej księgi złych praktyk polityków, komentatorów, dziennikarzy w życiu publicznym. Szkoda, że jest tu tryb warunkowy, który rozmywa sprawę; gdyby powiedziano „powinniśmy unikać” byłaby jasność, ale domyślam się, że intencją jest dyrektywa o powinności.

Przypuśćmy, że osoby dobrze rozeznane w idei  „Zmowy” uznają,  że wypowiadanie ocen, także negatywnych nie jest samo w sobie naganne. To utorowałoby drogę do dalszych pytań mających się przyczynić do powstania kodeksu dyskursu publicznego – KDP.  Stałoby się m.in. jasne, że nie jest naruszeniem tego kodeksu prowadzenie polemiki, czyli dyskursu biorącego się z niezgody; a nie zgadzam się na to, co oceniam negatywnie – jako fałszywe, szkodliwe etc.

Z tego , że coś jest dozwolone, nie wynika, że jest obowiązujące.  Stąd następne pytanie.

3.  Czy w imię naprawy dyskursu publicznego powinno się  zwracać uwagę na zachowania niewłaściwe i publicznie oceniać je negatywnie, dołączając w razie potrzeby przesłanki takiej oceny w celu przekonania do niej innych?

Jako posiadacz blogu „Polemiki” widzę  rację jego bytu w krytykowaniu tego, co uważam za niewłaściwe, co świadczy, że uznaję taką powinność. Ale może się mylę, a jakiś miarodajny rzecznik „Zmowy” odniesie się do mojego stanowiska polemicznie, przekonując mnie, że w KDP nie ma miejsca na taką normę.

Następne  pytanie dotyczą już nie faktu wygłaszania ocen, ale sposobu ich wygłaszania: jaki być on powinien. Żeby podjąć ten temat, niezbędne są pewne wyjaśnienia wstępne.

Przez dyskurs publiczny rozumiem m.in. ten, który dokonuje się w publikacjach; nie jest to definicja zupełna, bo do takiego dyskursu należą też np. kościelne homilie, ale dla obecnych rozważań wystarczy określenie cząstkowe.  Na tej podstawie trzeba odróżniać dyskurs publiczny naukowy od publicystycznego.  W naukach społecznych powinny występować oceny, podobnie jak w publicystyce, ale inaczej motywowane i formułowane.  Zagadnienia dopuszczalności oraz poznawczej potrzeby posługiwania się ocenami w naukach społecznych jest szeroko debatowane i nie miejsce tu na jego podejmowanie.  Wskażę tylko, że konstrukcja myślowa klasyka nauk społecznych, jakim był Max Weber, wspiera się na paru pojęciach wartościujących, jak „racjonalność”, ,,obliczalność” itp.  (wiem, że Weber jest na wykładach socjologii przedstawiany jako autor dyrektywy zabraniającej wartościowań, ale taka wykładnia świadczy o nader pobieżnej lekturze pism Webera).  W dyskursie naukowym oceny powinny być uzasadniane tak, jak się uzasadnia inne twierdzenia naukowe przez rozumowania wyprowadzające wnioski z podstawowych założeń; nie ma tu miejsca na emocje jako czynnik wpływający na treść twierdzeń lub sposób jej przedstawienia.  To oczywiste.  Nie jest natomiast oczywiste, jak sprawa powinna wyglądać w publicystyce.  Stąd dwa następne pytania.

4.  Czy w publicystyce politycznej, gdy się wygłasza oceny, wolno z nimi łączyć ładunek emocjonalny znajdujący swój wyraz w stylistyce wypowiedzi?

5. Czy w publicystyce politycznej, gdy się wygłasza oceny,  powinno się z nimi łączyć ładunek emocjonalny znajdujący swój wyraz w stylistyce wypowiedzi?

Jeśli na pytanie 5 odpowie się twierdząco, to należy też  dać odpowiedź twierdzącą na 4, ponieważ ta druga wynika logicznie z pierwszej. Moim zdaniem należy na 5 odpowiedzieć twierdząco, ale może się mylę; w każdym razie, chętnie podejmę polemikę z jakimś rzecznikiem Zmowy, który by w jej imieniu reprezentował stanowisko przeciwne.  A dlaczego odpowiadam na 5 twierdząco?  Dlatego, że celem tekstu publicystycznego jest nie tylko opis rzeczywistości, lecz także jej przekształcanie, a chodzi tu o rzeczywistość społeczną kształtowaną przez ludzi. Należy więc w publicystyce nie tylko opisywać świat społeczny, jakim on jest, lecz także wskazywać, jakim być powinien, co czyni się za pomocą ocen, oraz skutecznie motywować odbiorcę tekstu do działania na rzecz tego, jakim być powinien. Skuteczna zaś motywacja musi zawierać silny ładunek emocjonalny.  To gniew na złe rządy determinuje, na kogo zagłosują wyborcy, a czasem wyprowadza ich jako demonstrantów na ulice. To uznanie czy podziw dla przywódcy skłania do poparcia jego programu rządzenia.  Tak więc do kanonu obowiązków publicysty politycznego należy umiejętne kształtowanie emocji społecznych, tak by dobrze służyły krajowej racji stanu.

Takie zdefiniowanie roli publicysty nie znaczy bynajmniej,  że w budzeniu emocji wszystkie chwyty są dozwolone. Stąd zagadnienie następne i ostatnie, które właściwie nie jest pojedynczym pytaniem, lecz całą ich wiązką.

6.  Jaki  repertuar słowny i styl  językowy należy stosować w publicystyce politycznej, żeby należycie ukierunkować i umotywować odbiorców do działań dla dobra państwa?

Na to pytanie nie da się odpowiedzieć jednym lub kilkoma zdaniami. Trzeba tu sporządzić długą listę przykładów negatywnych (te bywają skuteczniejsze) oraz pozytywnych i zdać się na to, że czytelnik zdoła z nich wyabstrahować należyte reguły postępowania, których sformułowanie ogólne nie jest możliwe, mamy tu bowiem zbyt wielką różnorodność, żeby dało się ją ująć w ogólnej formule.  Praca nad sporządzeniem takiej listy to kolosalne zadanie, ale nie wydaje się, by przekraczało ono (jeśli poświęci się na nie dostatecznie wiele czasu) potencjał intelektualny „Zmowy Obywatelskiej” – jaki się wyłania z listy jej sygnatariuszy.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 3 komentarze

Liberalizm – idea uniwersalna rodem z Europy

„Samuel Huntington głosił bzdury”.  Nie napisałbym tego zdania w artykule  naukowym, bo byłoby ono w takim gatunku pisarskim niestosowne. Starałbym się tę ocenę wyrazić oględniej, w należnej pisarstwu naukowemu stylistyce, ale z przekazaniem tej samej treści.   Blog na takie ekstrawagancje językowe pozwala w imię szczerości i zwięzłości.  Bzdurę Huntingtona demaskują liczne kontrprzykłady, ostatnio zaś pojawił się szczególnie wymowny – rewolucja egipska z placu Tahrir (tzn. Wyzwolenia) roku 2011. Nim skomentuję te najnowsze wydarzenia  – parę słów o tym, jak ma się do nich złowieszcze  proroctwo Huntingtona o nieuchronności starcia się naszej cywilizacji z Islamem.

Huntington miał za mistrza angielskiego filozofa dziejów Arnolda Toynbee’go,  ale słowo „mistrz” powinno być w cudzysłowie, bo finezji intelektualnej  u tego autora ani śladu. Jego główną tezą było to, że każda cywilizacja jest wytworem jednej określonej religii, stąd słynne hasło Huntingtona o  nieuniknionym starciu cywilizacji islamskiej z chrześcijańską. Pomińmy brak wiedzy obu autorów o Islamie choć jest on uderzający; wygląda na to, że nigdy nie słyszeli o arabskim kalifacie średniowiecznej Kordoby, w której  np. poziom tolerancji  światopoglądowej dalece przewyższał ten dopuszczalny w ówczesnym Chrześcijaństwie. Nie słyszeli o „Domu Nauki” w Bagdadzie z jego poziomem projektów badawczych, który  Europa osiągnęła parę wieków później, gdy powstawały w wieku 17 akademie nauk. Byłoby jednak błędem w ten sposób się przeciwstawić panom T. i H., żeby wiązać te chlubne rysy z jakimiś cechami Islamu jako religii, co byłoby ich poglądem na cywilizacyjną rolę religii,  tyle że przekręconym na odwrót. Prawda jest taka, że Arabowie ogarnęli swym podbojami  wielkie ośrodki kultury hellenistycznej na bliskim wschodzie i w północnej Afryce, a za sąsiada mieli potężnego spadkobiercę tejże kultury – cesarstwo bizantyjskie. Wystarczyło, że paru kalifów miało z łaski Allaha tyle rozumu, żeby nie puścić tych ośrodków z dymem, lecz asymilować  ich dorobek, a kalif Bagdadu importował z Bizancjum  najcenniejsze księgi naukowe.

Dziwniejsze jest to,  że autorom  jakby brakowało wiedzy o chrześcijaństwie, którego mienili się  być znawcami.  Jakby nie wiedzieli, że cechy  tzw. cywilizacji zachodniej, z których słusznie byli dumni,  jak kolosalne osiągnięcia nauki, państwo prawa, demokracja, prawa człowieka itd. powstały nie za sprawą chrześcijaństwa.  Powstały raczej wbrew niemu, a w każdym razie wbrew temu odłamowi, który jest reprezentowany przez oficjalny Kościół katolicki.   Pewne idee wolnościowe wykluwały się w protestantyzmie, np. u części szkockich prezbiterian (do których należał Adam Smith), czy niektórych pastorów luterańskich w Niemczech, ale to jeszcze bardziej podważa ów przesąd, że chrześcijaństwo jest jakimś myślowym monolitem, który zrodził jednolitą cywilizację.

Wymienione przykładowo cechy  (podkreślone kolorem) cywilizacji zwanej zachodnią, a genetycznie wywodzącej się z Europy, dadzą się ująć w jednym pojęciu: LIBERALIZM.  Wprawdzie etymologia wskazuje tylko na jeden  jego aspekt – ideę wolności, ale pewna doza wiedzy historycznej podpowie jego drugi rys istotny – efektywność w rozwiązywaniu  problemów gospodarczych i politycznych.  Praojciec liberalizmu Adam Smith zalecał wolność handlu nie tylko w imię prawa człowieka do wolności, lecz także w imię efektywności wolnego rynku. Te dwa filary liberalizmu są złączone jakby spajającymi je silnie łukami: efektywność nauki wymaga wolności badań, efektywność państwa prawa stoi na straży wolności jednostki,  życie publiczne w demokracji z jej formalnymi procedurami jest (mimo wszystko) bardziej obliczalne, a więc bardziej efektywne,  niż pod nieobliczalną władzą dyktatora. Itd.

Nawet tak pobieżna charakterystyka liberalizmu wskazuje na jego rys uniwersalny. Pod każdym niebem ludzie wolą wolność od niewoli i  efektywność od indolencji. Ale jeśli tak, to czemu są wcielane w życie tylko pod niebem Europy?  Odpowiedź jest złożona, a w krótkim tekście pozostaje ująć rzecz hasłowo. Będą to hasła z dwóch  odległych od siebie kategorii, filozoficznej i geograficznej,  mianowicie:  Prawa Ewolucji oraz Morze Śródziemne.

Prawa ewolucji mówią, że o tempie ewolucji i jej owocach decydują cechy środowiska oraz przypadek (np. mutacje).  Im liczniejsza populacja, tym większa w niej ilość przypadków tak korzystnych, jak i niekorzystnych, ale że środowisko faworyzuje te korzystne (lepiej służące przetrwaniu i reprodukcji), stają się one dominujące. Liczne i ogromnie różnorodne populacje wokół  Morza Śródziemnego dawały wielką statystyczną szansę na wysiew geniuszów, a hojność przyrody oraz gęstość kontaktów (dzięki znakomitym warunkom żeglugi) przyczyniały się do rozwoju gospodarki,  który jest dla cywilizacji jak żyzna gleba. Nie dało się uprawiać handlu na tak wielką skalę bez powstania pisma, metod rachunkowych i pieniądza, co też się stało za sprawą kupców nad kupcami,  jakimi byli Fenicjanie. Wraz z tym powstały solidne podwaliny cywilizacji. Kwitła ona na południu Europy i na przeciwległych brzegach  morskich przez pond dwa tysiąclecia, aż odkrycia geograficzne od czasu Kolumba odmieniły kierunki ekspansji gospodarczej, zaczęła się bardziej liczyć północ Europy z jej dojściem do Atlantyku. Zaś reformacja protestancka silnie się przyczyniła do wzrostu piśmienności; każdy wierny miał przecież obowiązek osobistego czytania Biblii, a jeśli ktoś umiał czytać Biblię to i każdą inną książkę.  Wraz z wynalazkiem druku, który się zbiegł w czasie, stworzyło  to taką koniunkturę  dla edukacji i uczoności,  jakiej ludzkość wcześniej nigdy nie zaznała. Z wielu powodów stać się to mogło tylko w Europie.

Tylko tutaj sumowały się i wzajem się pobudzały takie czynniki, jak gęstość zaludnienia,  niewielki rozmiar kontynentu  i stąd gęstość kontaktów politycznych, handlowych i naukowych,  spławne drogi wodne, żeglowne  drogi morskie od północy, zachodu i południa, ferment intelektualny w sporach religijnych i sporach religii z nauką (fenomen nie znany poza Chrześcijaństwem),  ścieranie się potężnych sił politycznych — władzy cesarzy i królów, władzy religijnej i mocy  mieszczaństwa (będącej pochodną pochodną  kwitnącego handlu i rzemiosł) — co owocowało  bezcenną cywilizacyjnie sztuką negocjacji,  oraz inne nie mniej doniosłe czynniki, których samo wyliczenie zajęłoby dobre parę stron druku. Długo trzeba by też wyjaśniać, w jaki sposób te i inne procesy  wpłynęły na obecną jakość cywilizacyjną Europy, której zazdroszczą miliardy ludzi w innych obszarach świata.

Pominąwszy z konieczności te arcyciekawe kwestie, zmierzam do morału, który powiąże owe fakty historyczne z fenomenem obecnej rewolucji w Egipcie. Rzecz w tym, że Egipcjanie walczą o te wartości, w których przoduje Europa nie dlatego,  żeby chcieli stać się imitacją Europejczyków, ale dlatego, że pojęli ich zasięg uniwersalny. Oto wypowiedź jednego z uczestników zdarzeń w Kairze (relacja Tomasza Bieleckiego, „Egipt, który nadchodzi”, GW 12-13 lutego 2011).

Młody kairski socjolog Mustafa Zeiton, który od tygodnia koczuje w centrum placu przekonuje, że rewolucja egipska to zryw w imię „uniwersalnych haseł” czyli walki o wolne wybory, o niezależne media, o miejsca pracy, o walkę z korupcją władzy oraz bezkarnością policji, o lepsze życie dla rzesz egipskich biedaków. Na Tahrirze nie sposób usłyszeć innych – religijnych czy ideologicznych – haseł.

Jest to więc pragnienie wolności i efektywności, czyli liberalizmu.

Ewolucja społeczna to nie tylko gra przypadku, który raz sprawia to raz tamto,  raz w tym, raz w innym miejscu. W ostatecznym rachunku zmierza ona zawsze  w pewnym logicznym kierunku.  Wyznacza go nieprzeparte dążenie ludzi, by  żyło się im lepiej,  uniwersalną ludzka zdolność uczenia się na błędach i stopniowa kumulacja osiągnięć ustrojowych, naukowych i  gospodarczych, których ogromnie wiele trzeba mieć za sobą, by wreszcie osiągnąć ten  poziom wolności, efektywności i dobrobytu, jakim cieszy się Europa i jej rozgałęzienia cywilizacyjne.

Stąd fundamentalnej ważności wniosek: każda ludzka zbiorowość napędzana parciem do lepszego bytu  ma szanse dojść kiedyś do tych wartości uniwersalnych, o których marzą ludzie na kairskim placu. Czas, jaki to musi zająć zależy od  właściwości środowiska i od koincydencji historycznych. Okazały się one szczególnie korzystne dla Europy i dlatego ona pierwsza znalazła się na mecie dążeń i wartości uniwersalnych.  Procesy historycznej ewolucji o tyle są łaskawsze od reguł sportu,  że z wygranej jednego zawodnika mogą korzystać inni, przejmując jego doświadczenia i osiągnięcia. Ten rodzaj pierwszeństwa, który stał się przywilejem Europy nie ma nic wspólnego z uwarunkowaniem genetycznym czy cechami rasy, jest to kwestia mniej lub bardziej pomyślnych konfiguracji geograficznych i historycznych.

Nie jest więc więc tak, że istnieje specyficzna cywilizacja europejska czy zachodnia, do której byłyby dysponowane wyłącznie społeczności z tego kręgu.  Istnieje natomiast cywilizacja uniwersalna wywodząca swój ród z Europy. To Europa jak soczewka najpierw skupiła w sobie  kolosalny dorobek ludów środziemnomorskich, a następnie  jak tygiel  przetworzyła go na wartości uniwersalne, do których inne ludy są  dopiero w drodze.

Ale skoro można uczyć się od innych i wzajemnie dzielić się dorobkiem, szczególnie w dobie globalizacji, to zdrowy rozum każe czerpać z tego, czego inni dorobili się wcześniej. Tak niegdyś zachód Europy czerpał obficie z dziedzictwa śródziemnomorskiej  starożytności, przejmował osiągnięcia Hindusów, Chińczyków i Arabów. Polska przejmowała to z Zachodu i dzieliła się potem z Litwą. Tak sztafeta cywilizacji coraz bardziej przybliżała nasz gatunek do tych uniwersalnych wartości liberalnych,  które jak z niezawodnych aksjomatów wynikają z  zasad ludzkiej rozumności.

Miejmy nadzieję, że taka mądra dedukcja — wbrew przepowiedniom Huntingtona — okaże się być owocem egipskiej rewolucji A.D. 2011.

Zaszufladkowano do kategorii Światopogląd liberalny | Jeden komentarz