§1. Te dwa pytania i kilka pomocniczych są kierowane do Autora następującego tekstu zawierającego definicję obowiązywalności.
Let us assume that the only source of duties are orders. Let us now consider a situation in which person B is obliged to cause the fact that X. Then we would have:
Df/ob: Person B should to cause the fact that X <=>def {there is a person A that says to person B: „Person B should cause the fact that X” & person B is convinced that [statement „Person B should cause the fact that X” expresses person A’s wanting & failing to fulfill this wanting will put B under the threat of some sanction ( not necessarily from person A.)]}
[PP.1] Pierwsze pytanie pomocnicze służy upewnieniu się, czy dobrze rozumiem Df/ob. W tym celu podaję następującą parafrazę (pogrubienie czcionki wskazuje na odpowiedniki symboli logicznych; sposób oddania „should” ma pokrycie w kontekście: „This formula should also concern moral duties”.
Df/ob*: B ma moralny obowiązek spowodować X znaczy tyle, co: [1] istnieje A, który mówi osobie B, że powinna spowodować X , przy czym [2] B rozumie, że jest to wyraz woli osoby A oraz że [3] niespełnienie tej woli grozi określoną sankcją.
PP.2] Kolejne pytanie pomocnicze: jak w Df/ob rozumie się termin „sanction”? Czy tak nazwałby Autor każdą groźbę wygłaszana przez kogokolwiek, kto jest w stanie ją spełnić w przypadku gdy adresat odmówi wykonania rozkazu? O to nie powinno się go podejrzewać. Nikt kto zna polski nie uzna, że zwrot „ma obowiązek”, w tym też moralny, dotyczy osoby, od której rabuś żąda oddania portfela pod groźbą użycia noża. Jeśliby ofiara miała taki obowiązek, to by zarazem znaczyło, iż napastnik ma prawo do napaści, a zatem byłoby niedopuszczalne sądownie go za to karać. Trzeba więc uznać, ze groźba jest sankcją tylko wtedy, gdy grożący ma (a) prawo rozkazywać danej osobie oraz (b) prawo stanowienia sankcji. To drugie nie koniecznie wynika z pierwszego; jest np. doktryna moralno-pedagogiczna, że rodzic ma prawo rozkazywać dziecku, ale nie ma prawa go karać za brak
posłuchu (zamiast kary zaleca się perswazję). Skoro obowiązek powstaje dopiero wtedy, gdy nadawcza rozkazu i sankcji ma do tych obu uprawnienia, to skąd się te uprawnienia biorą (inaczej: co jest ich legitymizacją)? To jest pytanie pod adresem Autora, naprowadzające na podwójny problem tytułowy tego wpisu.
[PP.3] Ostatnie pytanie pomocnicze dotyczy poprzedzającego definicję zdania „Let us assume that the only source of duties are orders”. Czy nazwanie tego założeniem trzeba tak rozumieć, że Autor podanej definicji nie akceptuje, traktując ją np. tak, jak założenie w dowodzie nie wprost? A może jako człon dylematu (tytuł artykułu jest „Dilemmas […]”), którym autor chce ubogacić problematykę, a sam go nie rozstrzyga? Czy też może nazwanie założeniem nie przeszkadza, że jest to zarazem teza akceptowana?
Tymczasem, nim nastąpi odpowiedź, to dla celów dyskusji — żeby mieć przedmiot pouczającej, jak mniemam, polemiki — przyjmuję ostatnią z wymienionych ewentualności, łącząc to z oświadczeniem, że się z definicją Df/ob* nie zgadzam. Nie nadaje się ona na definicję sprawozdawczą ani pod względem terminologii etycznej ani prawniczej. A jako projektująca ma konsekwencje sprzeczne z oświeceniow0-europejską koncepcją prawa, za którą się opowiadam. Polemika nie będzie trudem daremnym, istnieją bowiem osoby rozumiejące powinność moralną po myśli Df/ob*. Jest więc z kim polemizować. Jeśli zaś Autor stanie po mojej, a nie po ich stronie, okaże się cennym sprzymierzeńcem.
§2. Historia doktryn politycznych i prawnych zna co najmniej dwie doktryny, z których każda dalece inaczej odpowiada na pierwsze pytanie tytułowe, zgodnie natomiast odpowiadają w sposób przeczący na drugie. Oznaczę je skrótami TAT i TUS.
TAT — Teoria Autorytetu Transcendentnego
TUS — Teoria Umowy Społecznej.
Panująca na rozległych obszarach przez długie wieki była TAT, w średniowieczu wyrażana zwięźle maksymą, że (legalna) władza pochodzi od Boga. TUS jest ideą stosunkowo świeżej daty i ma ograniczony zasięg terytorialny. Jest ona zrodzonym w Europie nieodrodnym dzieckiem myśli oświeceniowej. Z tego względu można ją nazwać ideą oświeceniowo-europejską.
Konkretne treści TAT i procedury jej wcielana bardzo się różnią w zależności od miejsca i czasu. To, co jest im wspólne to powoływanie się na jakiś potężny czynnik, zewnętrzny względem zbiorowości, która ma danej władzy podlegać. Oczywiście przez bardzo długie wieki, gdy w żadnym społeczeństwie nie kwestionowano religii, autorytetem legitymizującym władzę było panujące bóstwo. Niekiedy samego władcą ogłaszano bogiem. W systemie politeistycznym nie musiało to szokować. Jeden bóg więcej nie naruszał reguł systemu, wszak nie wchodził w uprawnienia innych bóstw, mając przydzielony sobie własny obszar kompetencji, np. władanie Rzymem.
W systemie monoteistycznym nie było mowy, by monarcha mógł uchodzić za istotę boską, ale jakże wielką miał powagę i władzę, gdy było bezsporne, iż rządzi z woli Boga i w jego imieniu. Uczestniczył tym samym w prerogatywach najwyższego rozkazodawcy. Dlatego podobnie jak papieże (noszący do niedawna potrójną koronę) miał niejako licencję od samego twórcy, żeby skupiać w swojej osobie potrójną władzę: ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą.
Certyfikatem tego, że monarcha jest realnie boskim namiestnikiem był obrzęd koronacji i pomazania olejem świętym przez biskupa. Pretendentem do korony czyniły przyszłego monarchę reguły sukcesji tronu. Wymagało to czasem sporej maestrii w ich interpretacji, jak np. wtedy, gdy powoływano na tron Jagiełłę, którego pochodzenie miało się nijak do rodu Piastów , a wszak to ich potomkowie mieli byli prawomocnymi dziedzicami polskiego tronu. Rozwiązano problem drogą objęcia tronu przez Jadwigę, która bezpośrednio wywodziła się z Andegawenów, ale jako prawnuczka Władysława Łokietka, z którym się kiedyś Andegaweni skoligacili, miała tytuł do tronu polskiego, gdy zabrakło bliższych potomków. To ją legitymizowało jako królową, a jej związek małżeński z Jagiełłą potraktowano jako tytuł do uzyskania także przez niego godności króla. Tej misternej konstrukcji dopełniła koronacja obojga. Waga, jaką przypisywano do genealogicznych reguł sukcesji wiązała się z mitem założycielskim dynastii, który opowiadał o znakach bożych destynujących na władcę praprzodka rodu, a więc i jego potomków. Znaki te bywały nieraz dostarczane przez aniołów, jak w opowieści o chrzcie Chlodwiga króla Franków, czy o Piaście kołodzieju, którego dom pobłogosławili, w zamian za wielką gościnność, aniołowie pod postacią wędrowców.
Tego rodzaju historie pokazują, jak silna jest potrzeba legitymizacji, skoro mobilizowano taki potencjał wyobraźni, wiary religijnej oraz wiedzy genealogicznej i jurystycznej, żeby nie było wątpliwości co do prawomocności władzy. A zatem doświadczenie historyczne uczy, że nie jest tak — jak postuluje Df/ob — że wystarczy pokazać bezwzględną siłę, zdolną do wymierzania kar, żeby członkowie danej zbiorowości mieli i odczuwali czuli moralną powinność wypełniania woli władcy.
§3. Ten typ legitymizacji zanikał w miarę, jak w toku ewolucji kulturowej traciła na znaczeniu legenda religijna. Ubywało monarchii, a tam gdzie one pozostały, zamieniały się w monarchie konstytucyjne, gdzie król był tylko jednym z elementów w strukturze władzy, z rolą przydzieloną mu przez konstytucję, co w żadnej mierze nie czyniło go dzierżycielem pełni danej od Boga władzy. Nie znaczy to jednak, że skończyła się metoda legitymizowania władzy przez czynnik transcendentny Stała się nim Historia — wedle doktryn głoszonych przez Hegla i Marksa. W filozofii Hegla pojawił się Duch Historii – Geist der Geschichte.
Nie miejsce tu na zdawanie sprawy z niebotycznych spekulacji Hegla, odnotujmy go więc tylko jako pierwszego pomysłodawcę, żeby się następnie skupić na doktrynie, która się wyłoniła z pomysłu Hegla, przybrała jednak postać wielce odmienną. Karol Marks miał aspiracje do uprawiania filozofii jako nauki ścisłej, określanej przez marksistów jako „jedynie naukowa”. Duch był w niej stanowczo nie na miejscu. Zastąpiły go Prawa Historii, za których odkrywcę się uważał, podobnie jak Galileusz i Newton są uważani za odkrywców podstawowych praw przyrody. Historia jest postępem ku coraz wyższym formom życia społecznego (ta myśl jest jeszcze z Hegla), a prawem, które ten postęp określa jest wyłanianie się coraz bardziej efektywnych środków produkcji dóbr materialnych: zaczęło się od zbieractwa żywności zastanej w przyrodzie (łowiectwo etc.) uprawianego przez koczujące hordy. Potem nastało osiadłe życie rolnicze, z którego się wyłoniła bardziej złożona struktura społeczna i określony typ kultury, potem rzemiosło i handel, a wraz z tym powstanie miast i kolejna ewolucja struktury społecznej, wreszcie nastąpiła epoka przemysłowa. W każdej epoce dziejów istnieje klasa dysponująca na zasadzie własności najbardziej w danym czasie efektywnymi środkami produkcji. Jest więc ona nośnikiem postępu, ale zarazem, korzystając ze swych przewag. motywowana egoizmem, dopuszcza się wyzysku i ucisku klas pozostałych. Tak ziemianin uciskał chłopa, a w epoce przemysłowej kapitalista w sposób bezwzględny wyzyskuje robotnika.
Wyzysk polega na tym, że choć robotnik wytwarza całą wartość do dodatkową, czyli to, co różni produkt od surowca (np. szwaczka wytwarza odzież, która ma większą wartość niż użyty w niej materiał), należy mu się więc całość zysku, kapitalista prawie cały zysk zabiera, zostawiając robotnikowi tylko tyle, ile najkonieczniejsze, żeby miał siły do pracy. Robotnik jest przeto tym, który jako jedyny wytwórca dóbr tworzy postęp ludzkości, a zarazem jest pozbawiony własności środków produkcji. Ta druga cecha czyni z klasy robotniczej zbiór istot szlachetnych, doskonałych altruistów, gdyż tylko posiadanie środków produkcji rodzi w człowieku chciwość i chęć wykorzystania przewagi ekonomicznej do wyzysku innych.
Tą ścieżką rozumowania zbliżamy się do zagadnienia legitymizacji władzy. Oto, rozumują marksiści, jeśli zlikwiduje się własność prywatną ziemi, fabryk i sklepów, a wraz z tym klasę posiadaczy, szlachetna klasa nie-posiadaczy wyłoni z siebie swych najlepszych przedstawicieli, którym ta najlepszość da legitymację do rządzenia. Tak się modlił chrześcijański komunista Julian Tuwim: „daj rządy mądrych, dobrych ludzi, mocnych w mądrości i dobroci”. Dzieje się to przez takie fazy, że najlepsi przedstawiciele klasy robotniczej organizują się w jej awangardę, którą jest partia komunistyczna. Ta wyłania z siebie elitę, zwaną zwykle komitetem centralnym. Ona z kolei dysygnuje najlepszych spośród siebie do sztabu złożonego z kilku lub kilkunastu towarzyszy najwybitniejszych, a jeden z nich, wolą owej elity staje się przywódcą całej klasy robotniczej, co oznacza przywództwo całego państwa, ponieważ to robotnicy jako najlepsi synowie narodu mają tytuł, żeby mu przewodzić. Tak wyłoniony przywódca skupia w sobie w najwyższym stopniu wszystkie cnoty intelektualne i moralne: jest najwybitniejszym w kraju filozofem, nieomylnym sternikiem gospodarki, genialnym strategiem w czas wojny. Taki niedościgły wzór, należący niejako do sfery transcendencji, stanowili Lenin i Stalin.
Nie może więc być cienia wątpliwości, że ktoś taki zasługuje na pełnię władzy, a ponieważ jest w swych ustawach i rozkazach nieomylny, w intencjach bezgranicznie szlachetny i jedynie dobro powszechne mający na względzie, podporządkowanie się jego woli jest powinnością moralną.
I tak dałoby się nadać zrozumiałość (trudną do osiągnięcia na innej drodze) definicji obowiązku oznaczonej wyżej w §1 jako Df/ob*. Oprócz naszkicowanego wariantu marksowskiego istnieje jeszcze wariant, w którym zamiast klasy społecznej występuje naród noszący znamiona narodu wybranego, jakim w doktrynie nazistowskiej mieli być Niemcy. Także za tą koncepcją stoi niemały trud niektórych umysłów filozoficznych, ale dla egzemplifikacji, jak dałoby się uzasadnić Df/ob* wystarczy nam ta jedna opowieść fantastyczna, jaka stworzył marksizm-leninizm.
§4. Cały powyższy wywód redukujący Df/ob* do absurdu stałby się zbędny, jeśli miałoby się pewność, że Autor rozumie termin „sankcja” w taki standardowy sposób, jak to jest przyjęte w teorii prawa. Ale skoro w kontekście nie znajdujemy takiego wyjaśnienia, rzeczony wywód może skłonić Autora definicji do odpowiednich dopowiedzeń. Można je sobie wyobrazić w ten sposób, że zakończenie definicji
„za niespełnienie woli A jako rozkazodawcy, B zostanie poddany groźbie zastosowania sankcji” zastąpi się sformułowaniem:
„za niespełnienie woli A jako rozkazodawcy, B zostanie poddany sankcji — rozumianej jako zagrożenie karą wymierzoną według obowiązującej procedury prawnej”.
Rozumienie cytowane po myślniku jest tym standardowo przyjętym w teorii prawa. Procedura prawna jest określona normą ustanowioną przez prawowitą władzę. Zawiera się w niej określenie organu władnego ustanawiać normy (jak parlament) oraz organu władnego stosować daną sankcję (jak sąd lub określony szczebel administracji). A zatem, żeby jakieś zagrożenie mogło być rozumiane jako sankcja, musi istnieć władza uprawniona do stwarzania obowiązków poprzez normy, rozporządzenia, czy wyroki.
Żeby być władzą, czyli mieć tytuł do nakładania obowiązków, nie wystarczy wydawać rozkazy i stosować represje wobec odmawiających posłuchu. Gdyby takie pojmowanie władzy głosiła Df/ob*, przyznawałaby ona znamię czynu legalnego każdemu przestępstwu wymuszenia czegoś groźbą. Jeśli nie ma w niej takiej intencji, to powinna tej definicji towarzyszyć definicja prawomocności władzy.
Próbą dostarczenia takiej definicji są teorie autorytetu transcendentnego (TAT). A jeśli trudno jest nam akceptować konsekwencje z nich płynące, trzeba się rozejrzeć za alternatywą. Są nią teorie umowy społecznej (TUS). Ale temat to osobny i na tyle rozległy, że trzeba go odłożyć do innego razu.
Dane bibliograficzne. Definicja Df/ob znajduje się w odcinku 4.2 w artykule Anny Brożek i Jacka Jadackiego „Dilemmas in the Theory of Imperatives” zawartym w zbiorze „Theory of Imperatives from Different Points of View”. Redakcja: oboje w/w autorzy oraz Berislav Zarnic. Wyd. Semper, Warszawa 2011.