Około dwóch miesięcy temu wprowadziłem do blogu – trochę na próbę, a trochę dla zabawy – nowy jakby gatunek tekstów typu „o rzeczach trudnych – na chłopski rozum”. Na dobry początek zamieściłem dialog z rolnikiem, którego chłopski rozum wniknął całkiem dobrze w niełatwy temat nieskończoności zbiorów. Żywa reakcja na tamten tekst (około 20 burzliwych miejscami komentarzy) zachęciła mnie do kontynuacji…
W kolejnym dialogu chłopa zastąpił księgowy, a zbiory ustąpiły miejsca liczbom. Konwencja jednak pozostała ta sama: rozmówca matematycznej reporterki nie za bardzo „wyznaje się” na dyskutowanym pojęciu, stopniowo jednak oswaja się z nim i próbuje przymierzyć doń swą nie-matematyczną intuicję.
W zamierzeniu autora ma to być wstęp do dyskusji z czytelnikiem, który być może zechce dowiedzieć się czegoś więcej, a być może też, dysponując większą od autora wiedzą, pewne jego wyjaśnienia skoryguje lub uzupełni…
Zapraszam do lektury – Paweł Stacewicz.
******
Z KSIĘGOWYM O LICZBACH NIEOBLICZALNYCH
(czyli o tym, czego nie mogą policzyć komputery)
W niewielkim pomieszczeniu biurowym pracuje przy komputerze młody mężczyzna. Przypatruje mu się stojąca w drzwiach młoda dziewczyna z charakterystyczną reporterską torbą na ramieniu. Gdy mężczyzna przerywa pisanie na komputerze, odzywa się doń.
– Dzień dobry. Przypatruję się Panu od dłuższej chwili i widzę, że Pan ostro liczy…
– Taka praca. A Pani, przepraszam, do kogo? Była Pani umówiona?
– A i owszem. Chyba nawet z Panem: 17.30, wywiad z księgowym o liczbach.
– Oj, faktycznie. Bardzo Panią przepraszam. Za chwilkę będę gotowy…
Odwraca się do komputera. Wpisuje pospiesznie ostatnie dane, zamyka laptop i mówi:
– W porządku, możemy zaczynać.
– W takim razie, raz jeszcze dzień dobry. Wyjaśnię na początek, że wywiad nasz ukaże się na antenie radia edukacyjnego MAT, a ma traktować o liczbach nieobliczalnych.
– Pamiętam, pamiętam… I przyznam się, że temat ten nadal brzmi dla mnie dość frapująco.
– Domyślam się, że to nie liczby Pana frapują, lecz ich ewentualna nieobliczalność?
– No tak! Na mój zdrowy księgowy rozum liczba to coś, co można obliczyć. Nie zawsze samemu, częściej za pomocą kalkulatora lub komputera, ale zawsze jakoś można…
– A z jakimi liczbami ma Pan w swoim księgowym fachu do czynienia?
– No cóż. Ze zwykłymi raczej. Przed chwilą, na przykład, sumowałem w Excelu liczby czterocyfrowe z dwoma miejscami po przecinku.
– Ale nie były to liczby naturalne?
– No nie. O ile dobrze pamiętam, liczby naturalne to 1, 2, 3, 4 itd., zawsze o jeden więcej. Bez żadnych miejsc po przecinku. Takie jakby najprostsze liczby całkowite.
– To się oczywiście zgadza. A te Pańskie „zwykłe liczby z Excela” są, rzecz jasna, bardziej skomplikowane. Jakbyśmy je nazwali?
– Czy ja wiem? Ułamki? … Liczby dziesiętne z częścią ułamkową?…
Wymierne chyba. Tak: wymierne.
– No tak. Przypomnę słuchaczom, że jakkolwiek liczby wymierne można przedstawiać w postaci dziesiętnej (np. 7/4 to 1.75), to definiuje się je jako liczby postaci „m dzielone przez n”, gdzie zarówno m, jak i n, należą do liczb całkowitych.
A teraz pytanie do Pana: czy według Pana prócz wielkości wymiernych istnieją inne jeszcze rodzaje liczb?
– No tak! Są jeszcze liczby niewymierne.
– Może jakiś przykład?
– Jasne. Na przykład Pi, czyli 3 i 14 setnych.
– A dalej?
– No właśnie. Dalej to, po pierwsze, nie pamiętam, a po drugie, pamiętam, że nie ma żadnej reguły, która pozwalałaby wypisywać kolejne cyfry.
– Dobrze Pan to ujął. Właśnie ów brak reguły powoduje, że Pi jest liczbą niewymierną, czyli taką, której nie da się przedstawić w postaci m/n.
– Aaaha. Czyli to tu pojawia się nieobliczalność … Prawdę mówiąc, trochę się rozczarowałem.
– Niech Pan się nie denerwuje. To jeszcze nie TO…
– Jak to: nie TO?
– TO jeszcze nie jest liczba nieobliczalna. Liczba Pi, a razem z nią wiele innych wielkości niewymiernych (choćby pierwiastek z dwóch) ma tę własność, że da się ją obliczyć z dowolną zadaną dokładnością.
– Tutaj się ciutkę pogubiłem. W jaki sposób można ją obliczyć z dowolną zadaną dokładnością, skoro nie znamy reguły generowania kolejnych cyfr jej rozwinięcia dziesiętnego?
– W pewnym sensie regułę znamy. Ale jest ona dana w sposób dość skomplikowany, za pomocą nieskończonego szeregu liczbowego, którego granicą jest właśnie liczba Pi. Ten szereg to jakby nieskończona suma liczb, które określamy jednolitym wzorem.
– Rozumiem. Mamy ten wzór i mamy regułę sumowania. A to wystarczy, by naszą liczbę obliczać coraz dokładniej…
– Dokładnie tak jest. A im więcej sumujemy kolejnych liczb ( tak naprawdę są to wyrazy pewnego ciągu), tym większą zyskujemy dokładność.
– Konkludując: Pi jest liczbą niewymierną, choć obliczalną.
– Powiedział Pan jak matematyk.
– Bo rzecz mnie wciąga. Domyślam się, że istnieją jakieś specjalne liczby niewymierne, których nie sposób obliczyć na podobieństwo Pi…
– Tak jest. Ich istnienie udowodnił w XX wieku Alan Turing – jeden z pierwszych i najlepszych podówczas specjalistów od maszyn liczących.
– Podał jakiś przykład?
– Nie. Lecz wykazał ściśle, że założenie o istnieniu liczb wyłącznie obliczalnych prowadzi do logicznej sprzeczności. Tym samym stało się jasne, że muszą istnieć nieuchwytne dla maszyn rodzaje liczb niewymiernych. A co więcej: musi być ich nieskończenie wiele.
– Powiedziała Pani: „nieuchwytne dla maszyn”. Ale jakich?
– Cyfrowych. Dowód Turinga dotyczy maszyn cyfrowych, a konkretniej wszelkich możliwych algorytmów, które mogą być wykonane na wszelkich możliwych maszynach cyfrowych. Powtórzę jeszcze raz: wszelkich. Tych, które już skonstruowano, i tych, które dopiero zostaną wynalezione.
– Teoretycznie zatem: istnieją jakieś problemy, np. z dziedziny księgowości, którym ani mój laptop, ani żaden inny komputer cyfrowy, po prostu nie poradzi. Byłyby to takie problemy, których rozwiązaniami są liczby nieobliczalne.
– Tak. Tak wynika z matematycznych rozumowań Turinga. Liczby nieobliczalne są w pewnym sensie równoważne problemom nierozwiązywalnym przez maszyny cyfrowe. No i tutaj właśnie, w dziedzinie problemów a nie samych liczb, podał Turing sugestywny przykład.
– ???
– Mówiąc z grubsza, postawił problem napisania algorytmu, który sprawdzałby, dla jakich danych inne algorytmy kończą pracę, a dla jakich się zapętlają. Okazało się, że jest to zadanie niewykonalne – innymi słowy, nieobliczalne. Potem zaś odkryto takich zadań więcej.
– Smutne…
– Czy ja wiem? Może nawet krzepiące. Być może ludzki umysł w tym właśnie przewyższa komputery, że potrafi dostrzegać i rozwiązywać problemy nieobliczalne?
– Hmm. Muszę nad tym pomyśleć. Bo filozoficznie rzecz biorąc, jeśli Pani pozwoli, owo intrygujące „umysłowe być-może” jest, być może, kolejnym nieuchwytnym dla maszyn problemem nieobliczalnym. To znaczy: trudno mi sobie wyobrazić, aby jakiś komputer potrafił Pani pytanie rozstrzygnąć?
– Hmm. Tym razem to i ja chyba, i słuchacze, będziemy to musieli przemyśleć. Tymczasem pora kończyć. Dziękuję pięknie za wywiad i filozoficzne zakończenie.
*******
Powyższy tekst pochodzi z materiałów projektu o nazwie „Archipelag Matematyki”, który jest realizowany (z moim udziałem) w Politechnice Warszawskiej. Gdyby ktoś poczuł się mocno zainspirowany i/lub zainteresowany, to mam dla niego inny tekst autorstwa G. Chaitina, odkrywcy pierwszej liczby nieobliczalnej. Artykuł Chaitina jest napisany bardzo przejrzyście i lekko; poprzedza go ciekawa przedmowa Józefa Dębowskiego.
Zapraszam do dyskusji poniżej – Paweł Stacewicz.
„Cóż to miałoby znaczyć bowiem, że jedną z granic NIESKOŃCZONEGO (kolęda mówi o granicach, a nie o jednej granicy) jest ZERO? Czy na przykład nie to, że będący dziełem i/lub manifestacją NIESKOŃCZONEGO świat materialny dzieli się w nieskończoność na coraz mniejsze cząstki, zbiegające granicznie – ale tylko granicznie – do rozmiarów zerowych? Czy nie wynikałoby z tego zatem, że materię cechuje nieskończona podzielność – cecha raczej tajemnicza i przez naukę chyba nierozstrzygalna…?”
Mój do tego komentarza komentarz ma dwa punkty: pewne precedensy w filozofii nowożytnej (§3) i współczesna fizyka o strukturalnej nieskończoności wszechświata (§4).
§3. Teologiczna motywacja tezy o nieskończoności fizycznego wszechświata pojawiła się u wybitnego platonika kardynała Mikołaja z Kuzy (1401-64) jako idea, że twór Nieskończonego Stwórcy powinien być nieskończony, nie jest jedna jasne, czy Kuzańczyk miał na uwadze nieskończony zbiór obiektów, czy jedynie nieskończoność czasu i przestrzeni.
Nie ma natomiast wątpliwości, że nieskończenie wiele obiektów mieścił wszechświat w tej niezwykle śmiałej wizji, którą głosił Giordano Bruno (1548-1600). Obejmował ów kosmos nieskończenie wiele słońc, planet i księżyców, w tym nieskończenie wiele planet zamieszkałych przez istoty rozumne. Wszechświat ten, nieograniczony od góry, był jednak ograniczony od dołu, podobnie jak pojmował to atomizm: podział materii kończy się na elementach niepodzielnych, tak małych, że mniejsze od nich nie istnieją . Argument na rzecz tej wizji miał podobny charakter religijny jak u Mikołaja z Kuzy: gdyby wszechświat nie był nieskończony, przeczyłoby to naturze i godności Stwórcy.
Jak widać, obaj myśliciele obdarzali swe wizje nieskończoności wszechświata nie tylko wiarą, lecz także uczuciami podziwu, entuzjazmu, wielkiej aprobaty jak dla czegoś pożądanego. Nie będzie więc przesadą określić ich postawę jako AMOR INFINITI. Postawa ta przybiera postać jeszcze wyrazistszą oraz, co ważne, bardziej dopracowaną myślowo u Gottfrieda Wilhelma Leibniza (1646-1716).
Leibniz nie idzie w swej wizji tropami atomistów czy Bruna, gdzie nie było miejsca na nieskończoną podzielność „w dół”. A właśnie taka idącą w głąb jest dla jego myśli zasadnicza, podobnie jak była dla Anaksagorasa. Jest ona dalece bardziej określona niż u antycznego prekursora. Wiadomo, że nie polega na czymś takim, jak geometryczne dzielenie przestrzeni na coraz mniejsze segmenty będące jednorodnymi zbiorami punktów. U Leibniza jest to nieskończona złożoność o charakterze strukturalnym.
Dobre wyobrażenie o takim strukturalnym uporządkowaniu daje dziś fizyka. Nie koniecznie podziela się w niej leibnizjański infinityzm (podpisują się pod nim tylko niektórzy),. Istotne jednak jest to, że wyróżnia się struktury takie jak molekuły, zawierające w sobie struktury z głębszego poziomu (atomy), a w nich struktury jeszcze mniejsze i głębsze, jak protony składające się, z kolei, z kwarków. Szczególnie bliskie byłoby Leibnizowi w naszych czasach śmiałe wyobrażenie Richarda Feynmana, w którym taki system pojmuje się jako sieć mikroskopijnych komputerów obejmującą swym zasięgiem kosmiczne uniwersum. Owe komputery to punkty w przestrzeni obdarzone pamięcią ogarniającą wszystkie pola i cząstki, oraz urządzeniami wejścia i wyjścia, które go łączą z innymi punktami.
Zmodyfikujmy tylko obraz tak, że owe mini-elementy pojmiemy na wzór organizmów, a ponadto tak, że posuwanie się „w dół”, ku coraz głębszym poziomom złożoności, będzie tworzć ciąg nieskończony (to drugie jak w hipotezie Stanisława Ulama, zob. §4), a dotrzemy do samej osnowy „Monadologii” (1714) Leibniza. Oto jej zapis. Ciało organiczne jest czymś w rodzaju maszyny Boskiej, czyli automatu naturalnego, przewyższającego nieskończenie automaty sztuczne. […] Maszyny natury są maszynami w swych najdrobniejszych częściach, aż po nieskończoność (odcinek 64). Pojmowanie tych automatów jako organizmów nie musi znaczyć, że przypisuje się im ścięgna, żyły itd. Bardzo w porę okazuje się tu szerokie i abstrakcyjne pojmowanie życia jako procesu przetwarzania informacji, jakie znajdujemy dziś u sporej liczby autorów (Aaron Sloman, Freeman Dyson etc.). Nic nie przeszkadza, by interpretować w ten nowoczesny sposób ideę organizmu u Leibniza.
Nie kończąca się podzielność ciał na struktury coraz głębszego poziomu to istotny rys infinityzmu Leibniza. Świadczy o tym jego uporczywa polemika z atomizmem i częste sformułowania w rodzaju następujących. Nie istnieje atom, a co więcej, żadne ciało nie jest tak drobne, żeby nie mogło być aktualnie podzielne. („Prawdy pierwotne metafizyki”, s.92). Materia jest aktualnie podzielna w nieskończoność, tak że najmniejsza cząsteczka mieści w sobie nieskończony świat stworzeń. („Nowy system […], s.165; numery stron — wg wyboru pism Leibniza pod red. S.Cichowicza pt. „Wyznanie wiary filozofa”, PWN 1969). Jak ma się ten rodzaj infinityzmu do poglądów panujących obecnie w fizyce? Poświęćmy tej sprawie, przynajmniej wyrywkowo, chwilę uwagi.
§4. Stanisław Ulam był nie tylko luminarzem polskiej i światowej matematyki; miał też zainteresowania i kompetencje związane z fizyką ze względu na udział w amerykańskich badaniach nad energią jądrową w Los Alamos. W jego autobiografii „Przygody matematyka” (1991, oryginał ang. 1983) napotykamy refleksje żywo pobudzające do myślenia o stosunku matematyki i fizyki i o strukturze rzeczywistości. Oto jedna z nich, mająca w sobie coś z ducha „Monadologii”.
Pierwszym pytaniem fizyki jest to, czy istnieje prawdziwa nieskończoność struktur o coraz mniejszych i mniejszych rozmiarach. Jeśli tak, to matematycy mogliby zastanowić się nad tym, czy czas i przestrzeń nie zmieniają się, może nawet pod względem topologicznym, gdy przechodzimy do coraz mniejszych obszarów. W fizyce istnieją podstawy atomistyczne albo oparte na teorii pola. Jeśli rzeczywistość koniec końców ma charakter polowy, to punkty są prawdziwymi punktami matematycznymi i są nierozróżnialne. Istnieje też możliwość, że w rzeczywistości mamy do czynienia z osobliwą strukturą o nieskończenie wielu poziomach, a każdy z nich ma inną naturę. Jest to nie tylko zagadka filozoficzna, ale i fascynująca, coraz bardziej fizyczna wizja. (s.324).
Dowiedziawszy się, co w kwestii niekończonej złożoności sądził Ulam, zwróćmy się z pytaniem do takiego aktualnego autorytetu fizyki i kosmologii, jakim jest Stephen Hawking. W swej książce „A Brief History of Time” (1992) dopuszcza on tę teoretyczną ewentualność, że w miarę stosowania coraz wyższych energii odkrywałoby się coraz mniejsze i mniejsze cząstki, ale stajemy tu przed niepokonalnym progiem eksperymentowania, bo nie da się uzyskiwać bez końca coraz wyższych i wyższych energii. Oto co na ten temat czytamy (s.66, rozdz. „Elementary particles […]”. Particles that were thought to be „elementary” twenty years ago are, in fact, made up of smaller particles. May these, as we go to still higher energies, in turn be found to be made from still smaller particles? This is certainly possible […]. Dalej wyraża Hawking pogląd, że zapewne zbliżamy sie do odkrycia ostatecznych cegiełek przyrody; tu jednak mamy już do czynienia z pewną supozycją filozoficzną, a więc o podobnym statusie, jak supozycja wcześniej przez Hawkinga wyrażona, ukonkretniająca wizje takie jak Ulama przez wskazanie warunków weryfikacji doświadczalnej.
To była wiadomość z pierwszej ręki, od koryfeusza współczesnej fizyki. Sięgnijmy z kolei do pewnego ujęcia popularyzatorskiego, gdzie autor nie tyle mówi od siebie, co podsumowuje aktualny stan badań. W książce „Chaos. Making a New Science” znakomity popularyzator James Gleick pisze, co następuje. For modern particle physicists, the process [of entering ever new scales] has never ended. Every new accelerator, with its increase in energy and speed, extends science’s field of view to tinier particles and briefer time scales, and every extension seems to bring new information. (s.115, rozdz. „A Geometry of Nature”).
W tymże nurcie znajduje się wzmiankowany wcześniej (§3) pogląd Richarda Feynmana. Przytacza go inny głośny fizyk kwantowy Basil Hiley, zwolennik interepretacji kwantów związanej z nazwiskiem Davida Bohma, w wywiadzie zamieszczonym w książce: P.C.W. Davies i J.R. Brown „Duch w atomie […]” (1996; oryg. „The Ghost in the Atom: a discussion of the mysteries of quantum physics”, 1986). Hiley nie idzie tak daleko jak Feynman, by przypisywać funkcję komputera każdemu punktowi w przestrzeni, wysuwa jedynie przypuszczenie, że tak zachowuje się elektron. Wobec faktu, że komputer musi być obiektem posiadającym jakąś strukturę, w obecnym zaś stanie fizyki nie mamy danych, by mu jakąkolwiek strukturę przypisywać (inaczej niż w przypadku np. protonu), Hiley argumentuje, że rozmiary elektronu, choć niewyobrażalnie małe, nie są aż tak małe, żeby wykluczać złożoność, choć nie mamy obecnie środków, by taką złożoność wykryć (s.163; w tej argumentacji Hiley powołuje się na pewne wyliczenia prowadzone w teorii kwantów).
Co w przypuszczeniach Hileya jest uderzające, to analogia z myśleniem Leibniza w kwestii mikroskopijnych ciał o naturze maszyn, zwanych też przezeń automatami; oczywiście, maszyn do przetwarzania informacji, bo zaliczanych przez Leibniza, do tej samej kategorii, co umysły. Nawet gdy nie są owe ciała obdarzone świadomością, to ich z kategorii maszyn informacyjnych nie wyklucza, gdy stoi się na gruncie leibnizjańskiego prawa ciągłości: zdolność przetwarzania informacji jest stopniowalna, a jestestwa świadome cieszą się nią w najwyższym stopniu (jest to więc kwestia stopnia, a nie inności zasadniczej).
§5. Naszkicowany przegląd nurtów infinityzmu, choć wyrywkowy, prowadzi do następującego pytania.Czy intuicja filozoficzna, będąc źródłem poglądów nie dających się dowieść ani dedukcyjnie ani doświadczalnie, legitymujących się natomiast pewną myślową elegancją, może mieć znaczący wpływ na postęp wiedzy? Tylko wtedy, gdy dzieje nauki dostarczą na to odpowiedzi twierdzącej , jest sens pytać o wartość poznawczą filozoficznej intuicji nieskończoności.
Trzeba tu zauważyć, że ów rys elegancji myślowej, choć tak słabo intersubiektywny, jak mało która inna cecha teorii, odgrywa w dziejach nauki wybitną rolę heurystyczną, na co mamy obfitą dokumentację w wypowiedziach Poincare’go, Einsteina, Heisenberga i innych luminarzy. Z tego względu pozwoliłem sobie w tytule na retorykę zwrotu „Amor infiniti”. Nie tylko na prawach opozycji do już funkcjonującego „Horror Infiniti”, lecz także z tej racji pozytywnej, że elegancja oznacza urok wywołujący co najmniej sympatię, a ta w miarę jak się potęguje osiąga stadium uczuć dalece mocniejszych. Zwierzenia na temat moich własnych w tej materii uczuć poczynię na samym końcu rozważań.
Istnienie takich intuicji oraz to, jak znaczący bywa ich wpływ na treść fizyki, jest w historii nauki bogato udokumentowane. Przykład podręcznikowy to inspirowanie się fizyki w jej nowożytnych początkach ideami starożytnego atomizmu z jego tendencją mechanicystyczną. Neoplatońska metafizyka światła inspirowała w średniowieczu optykę, a ta z kolei u Newtona wpisała się w paradygmat atomizmu. Zdarzały się też przypadki, gdy intuicja filozoficzna prowadziła uczonych błędnym tropem. Leibniz, kierując się filozoficzną intuicją o niemożliwości oddziaływań na odległość, krytykował teorię grawitacji. Einstein zmodyfikował swą pierwszą wersję ogólnej teorii względności pod wpływem przekonania o niezmienności wszechświata (co wykluczało ewolucję). Przykłady można by długo mnożyć, ale zatrzymajmy się przy tych dwóch, przy — pomyłce Leibniza i pomyłce Einsteina — żeby zwrócić uwagę na zawodność filozoficznych intuicji, co zdarza się i wtedy, gdy kierują się nimi tytani myśli. Mamy więc niebagatelne przykłady negatywne, gdy intuicja metafizyczna okazuje się być dla fizyki hamulcem, a nie napędem.
Takie doświadczenie zawodności demitologizuje intuicję jako ostatecznego i nieomylnego arbitra, którą to rolę przypisywał jej Kartezjusz, a także na swój sposób Kant (jeśliby zawierzyć intuicji przestrzeni uznanej przezeń za ostateczną, nie doszłoby do powstania geometrii nieeuklidesowych). Nie pozbawia to jej jednak obywatelstwa w dziedzinie ludzkich zdolności poznawczych, a tylko zrównuje w prawach z innymi typami poznania, jak zmysłowe, z którego nie myślimy rezygnować, choć nieraz nas łudzi, czy zdolność rozumowania, której nie odmawiamy skuteczności, choć czasem błądzi. W tym kontekście przypomina się wyważone stwierdzenia Alana Turinga. Działanie intuicji polega na wydawaniu spontanicznych sądów, które nie są rezultatem świadomych toków rozumowania. Sądy te są często, ale bynajmniej nie zawsze, słuszne. („Systems of Logic Based on Ordinals” („Proc. London Math. Soc.” 1939, ser. 2, 45 ).
Tak realistyczne pojmowanie intuicji — jako aktywności poznawczej owocnej i nieodzownej, ale nie wolnej od ryzyka, ustawia w należytej perspektywie intuicję filozoficzną. W tym także tę, która stawia czoła problemowi nieskończoności. Filozof nie musi się tłumaczyć z faktu kierowania się taką czy inną intuicją, skoro nie kryją się z tym matematycy. A świadomość ryzyka błędu (po wyzwoleniu się z kartezjańskiego „triumfalizmu”), podzielana z kolegami z innych branż, uwalnia go od podejrzenia o naiwność, gdy daje się on prowadzić, lecz nie bezkrytycznie, swoim intuicjom.
Intuicja filozoficzna nie jest jedynie wewnętrzną sprawą filozofów. Powstające za jej sprawą obrazy świata potrzebne są innym naukom, w szczególności fizyce. Oto jak o tym mówi jednej z najwybitniejszych fizyków kwantowych XX wieku, nawiązujący do idei filozoficznych Einsteina, David Bohm, w rozmowie zamieszczone książce Daviesa i Browna (wspominam ją wyżej, w §4). Pomysły naprawdę fundamentalnych nowych eksperymentów biorą się z rozważań filozoficznych. […] Nauka wymaga wielu elementów. Wymaga koncepcji ideowej, która wyprzedza doświadczenie. Jeśli wykluczy pan filozofię, ostatecznie wykluczy pan również te elementy. […] W dalszym toku rozmówca Bohma przypomina, że w matematyce do oceny teorii służy znacząco kryterium elegancji, na co Bohm odpowiada. Jeśli godzi się pan na elegancję matematyczną, dlaczego nie na elegancję pojęć [filozoficznych]? Każdy fizyk milcząco przyjmuje jakąś filozofię, ale filozofia powszechnie dziś przyjmowana jest wyjątkowo nieelegancka. (s.157n).